niedziela, 24 sie 2008 berlin, niemcy
czarny piasek nie ma znaczenia kiedy żadna fala nie jest do stracenia...
Koniec pobytu na wyspie zaczął się od tego, że publiczna łódeczka już odpłynęła mimo tego, że dopiero 9: 00 rano była, więc nam nie pozostało nic innego jak dołączenie się do niemieckiej pary i w 6 osób wyruszenie własną wynajętą prywatną trochę droższa, ale skoro chcieliśmy ruszyć dalej to wyjścia zbytniego nie mieliśmy. Kiedy tylko dostaliśmy się na drugą stronę od razu poczuliśmy lekkie podenerwowanie nie do końca wiadomo czy spowodowane tym, że to już koniec chillout na wyspie rajskiej, czy też tym, że brak śniadania nie dawał nam zbyt dużych sił do dźwigania naszych plecaków pełnych przepoconych koszulek a może wczesne! Zbyt wczesne wstawanie dało się we znaki, a może zbyt nachalne zachowanie lokalsówch chcących nas naciągnąć na jakiekolwiek usługi na każdym kroku, od czego na wyspie odwykliśmy, a może to a może tamto. W każdym bądź razie bez zbędnych skrupułów i z lekkim wkurwem w oczach udało nam się odnaleźć taxi za rozsądną cenę, którą sobie postawiliśmy za cel a nie za taką, jaką to początkowo wszyscy lokalsi nam podawali przekonując nas, że niższej się nie da nigdzie osiągnąć. Taxi sprawnie krętymi drogami przy wybrzeżu dowiozła nas do centrum a centrum to nic innego tylko turystyczna dla tubylców nadmorski kurort w dodatku jakby po sezonie i bez ludzi, co dodatkowo wzmogło na nas działania miejscowych sprzedawców srebra, okularów, niby rolexów, bransoletek, wisiorków oraz co najważniejsze transportu !
buntownik z wyboru...czyli chwilowe formy załamanie i na znak protestu w pozycji zamkniętej na czarnym piasku wśród śmieci leżakowanie
VT+butelka+czerwony kocyk
!! Oczywiście nic z tych rzeczy nam nie było potrzebne, co w większości przypadków nie jest łatwe do zrozumienia dla tamtejszych ludzi ulicznego biznesu. Ta nadto aktywna branża, od której odwykliśmy dodatkowo potęgowała niewiadomych przyczyn podenerwowanie, dlatego po śniadaniu postanowiliśmy poszukać relaksu i ostudzenia nerwów oraz rozgrzanych od słońca głów na plaży. A plaża jak na złość zamiast być wymarzoną piękną plażą z białym piaskiem i błękitną wodą pełną rafy koralowej i muszli okazała się plażą z czarnym wulkanicznym (albo pobrudzonym ;) piaskiem na brzeg którego fale wyrzucały zamiast korali to śmieci przeróżnego pochodzenia od paczek po chipsach a na jakimś dużym worku na ubrania skończywszy, no cóż takie okoliczności nie sprzyjają usunięciu niewiadomych przyczyn podenerwowania. Jak się można również było domyślić padający, co chwilę deszcz, który nie studził zbytnio temepratury również nie wpływał pozytywnie na humor.
Wieczorny wypad do miejscowego klubu karaoke, wypad sponsorowany przez znany już płyn o smaku naftaliny dzwięcznie brzmiący Arrak niesamowicie i skutecznie usunął zły nastrój. Początkowy stres związany z perspektywą śpiewania szybko minął w miejscu gdzie lokalni wcale sobie żartów nie robią ze śpiewania tylko z pełnym zaangażowaniem i wczuciem totalnie oddają się szansie zaistnienia. W ich odczuciu są twórcami najpiękniejszej wersji lokalnego przeboju, czyli wydzierają mordy w niebogłosy jak tylko najgorzej się da jednocześnie sprawiając wrażenie jakby wcale nie był im znany poziom żenady- tak przynajmniej robią lokalsi, co po bardzo krótkiej chwili i nam się udzieliło i tak jesteśmy świadkami odkrycia wśród nas kilku gwiazd karaoke w wydaniu bez poczucia poziomu żenady. Oczywiście lokal zamykamy a pan dj który pełnił kontrolę nad przebojami na sam koniec serwuje nam bonus w postaci dodatkowej piosenki, piosenki która raczej mało nam była znana stąd i wykonanie nie było tak "profesjonalne" jak inne nasze szlagiery ;)