czwartek, 27 lis 2014 Kuwejt, Kuwejt
W zasadzie przespaliśmy cały odcinek do granicy kraju. To, co od razu przypadło nam do gustu w Emiratach Arabskich to formalności wizowe, a w zasadzie ich całkowity brak. Wszystko sprowadziło się do okazania paszportu i wbicia pieczątki wjazdowej. A pomyśleć, że jeszcze rok temu, wiza do ZEA kosztowała około 540 zł i wymagała sponsora lub zapraszającego.
Do Dubaju dotarliśmy z godzinnym opóźnieniem. Autobus zatrzymał się jakieś 3 km od lotniska, gdzie czekały na nas kolejne dwa samochody. Cztery osoby udały się na spacer na lotnisko, podczas gdy reszta "okopała się" na parkingu. Okazuje się, że spacer w samo południe w rozgrzanym miejskim powietrzu nie jest wcale taki łatwy ani przyjemny.
Tym razem czekały na nas dwie Toyoty Innova. Wybraliśmy je ze względu na pojemność bagażnika, bo sprzętu i bagażu nadal mieliśmy sporo.
Jeszcze tego samego dnia musieliśmy dotrzeć do hotelu w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich - Abu Dhabi. Jadąc główną przelotówką przez kolejne dzielnice Dubaju widzieliśmy jak rozległa to jest aglomeracja. Mijaliśmy kolejno dzielnice Burdż Dubai, Downtown, Al Barsha poruszając się w pewnym momencie sześcio-pasmową jezdnią. Nie jestem pewien czy miałem wcześniej okazję jechać tak szeroką drogą. Po minięciu zjazdu na palmę Jabel Ali miasto niemal natychmiast się skończyło i znowu mknęliśmy pustynią. Tym razem to był to płaski, nieciekawy, upstrzony wszędzie słupami wysokiego napięcia teren.