czwartek, 27 lis 2014 Kuwejt, Kuwejt
Początek dnia zapowiadał się trudny, bo staliśmy przed zadaniem zapakowania całego dobytku, bagaży, sprzętu oraz żywności w nasze - nie małe skądinąd - pojazdy. Ciągle w głowach słyszeliśmy jeszcze w Polsce powtarzane zdanie: "samochody są duże..., ale nie są z gumy". Na szczęście całe pakowanie przebiegło dość sprawnie i 40 minut później mknęliśmy już wylotówką z Muscatu.
Plan na ten dzień był ambitny. Zaczęliśmy od wizyty w ponoć najładniejszym i zarazem najbardziej popularnym wadi w Omanie - Wadi Shab. Przyznam, że pierwsze wrażenie nie było jakoś specjalnie pozytywne, z uwagi na jakieś czarne rury i betonowe ruiny walające się tu i ówdzie. Jednak po godzinie marszu, dość niełatwym, skalnym i trudnym w nawigacji szlakiem dotarliśmy do uroczych oczek wodnych, z niemal idealnie krystaliczną wodą. Nie sposób było się tam nie wykąpać, tym bardziej że to w zasadzie główna atrakcja Wadi Shab. Niemal doskonałą kąpiel uzupełniały łaskoczące stopy niewielkie rybki, które upierały się aby sunąć nam zbędny naskórek.
O tej porze roku doba jest krótka i słońce zachodzi tu już po 17:30. Zrezygnowaliśmy zatem z wjazdu w góry bo czekało nas ważne zadanie - rozbicie pierwszego obozu na noc, ogarnięcie się w nim i ugotowanie pierwszej kolacji.
Wybraliśmy dość dobre miejsce na skalistej plaży, parę kilometrów od Wadi Shab. Słońce było jeszcze wysoko, zatem wszystko przebiegało sprawnie i szybko. Zanim nastał zmrok wszystko było gotowe, a krótko później jedliśmy bardzo dobrą, gotowaną kolację. Na koniec zmontowałem specjalnie na ten cel zakupioną przenośną fajkę wodną i celebrowaliśmy udany dzień w oparach fajkowego dymu. Oman nam pasuje!