poniedziałek, 7 wrz 2009 Warszawa, Polska
Rano wczesna pobudka. Dopakowanie, wymeldowanie, metrem na Maglev. Kazali ojcu otwierać walizkę po prześwietleniu (sok w niej był). Za to pociąg jechał z prędkością >430 km/h! Na lotnisku byli dokładnie 2 h przed odlotem. Już stała kolejka do odprawy. Trochę polskich głosów się słyszało. Przy check-inie ze 40 minut ich trzymali! Problem był jakiś z biletami - prawdopodobnie wynikający z faktu, że leciało dwóch pasażerów o tym samym imieniu i nazwisku (Krzyś i stary). Mama się wściekła - chciała pochodzić po sklepach, a tu czas Jej przepadł... W sklepach drogo. Ostatnie juany poszły na prezentowe słodycze. Gdy było ok. 40 minut do odlotu i gdy powinien zacząć się boarding - przyleciał samolot z Moskwy. Czyli ten, który miał Krzysia do Moskwy zawieźć. Czyli było pewne, że nie ma najmniejszych szans na punktualny odlot, bo przecież muszą ten wehikuł przysposobić jakoś do nowego lotu. Nie byłoby to takie przykre, gdyby nie fakt, że w Moskwie mieli godzinę na przesiadkę. W końcu z godzinnym (czy też większym) opóźnieniem odlecieli. Jedzonko dobre - dwa razy ciepłe potrawy podawali. Krzyś znów dostał plecak. Jakoś szybko te 9 godzin zleciało. Tuż przed Moskwą Krzyś zaczął przysypiać. Chcieli rodzice nie dopuścić do tego, ale w tym samym mniej-więcej momencie - gdy na ekranach była już informacja o 12 minutach do miejsca przeznaczenia (co dawało im pewność zdążenia na samolot do Warszawy) samolocik na wyświetlonej mapce zawrócił o 180o. Ilość minut do końca lotu zaczęła rosnąć. Tata pozwolił Krzysiowi zasnąć. Samolocik na ekranie zawrócił, ale po chwili znów zrobił zwrot o 180o. Po kilku takich zwrotach - było już pewne, że na samolot do W-wy zdążą tylko jeżeli zaczeka na nich, lub sam będzie miał spore opóźnienie. Poinformowano ich o burzy. Po czym odczuli ją. Mama miała strach w oczach, tata też - ale nie że się rozbiją, ale że żołądek nie wytrzyma. Żadne z nich nie przeżyło dotąd takiego rzucania w samolocie (a Krzyś smacznie spał). W końcu wylądowali. Pędem do stanowiska tranzytowego, gdzie dowiedzieli się, że ich samolot owszem - odleciał. Dano im jednak bilety na samolot Lotu odlatujący za półtorej godziny (czyli 2 i pół godziny po tamtym). Okazało się, że sporo osób z ich szanghajskiego samolotu też leci do W-wy. Jedno stanowisko przeznaczono dla Warszawy - dość niegrzecznie obsługa wypędziła stamtąd innych pasażerów. Poszwędali się po terminalu, dokończyli 'Niesamowity dwór'.
W końcu przeżyli deja vu z samolotem Lotu - też przykołował do nich ten, który przyleciał z Warszawy, też w momencie gdy oni już powinni wsiadać. Też miał godzinę opóźnienia (czyli w sumie przylecieli do domu 3,5 h później). Jedzenie paskudne. Krzyś spał. Na Okęciu autobus zamiast rękawa. Za to szybki odbiór bagażu. Taksówką do domu.