poniedziałek, 7 wrz 2009 Warszawa, Polska
Krzyś spał jak zabity. A rodzice nie mogli spać. O wpół do siódmej pobudka. Mycie zębów, dopakowywanie, rozbudzenie Krzysia. Na dworcu tłum, ale to tutaj norma. Ojciec kupił za 8 juanów plan Pekinu. Na placu przed dworcem tłum, tłum i tłum. Trzeba było najpierw zorientować się, a najlepiej od razu kupić bilety do Xianu na za pięć dni. Do kas kolejki, Bóg wie czy mówią tam po angielsku (pytani ludzie nie mówili). Mama miała poranny kryzys. Niedobrze Jej było, głowa bolała, ojciec postanowił więc jechać do hotelu (choć nie było pewne, czy już o tej porze ich przyjmą). Ale natrafili na budynek kas, gdzie było okienko 'for foreign people'. Okazało się, że bilety (w najdroższej klasie) są. Ale tylko za gotówkę, a rodzice juanów tyle już nie mieli. Więc do hotelu chcieli jechać. Jednakże zauważyli po drugiej stornie ulicy McDonalda, usiedli tam na chwilę, kawy się napili - a do hotelu przecież mogli ich jeszcze nie wpuścić (było wcześnie rano).
Potem Krzyś z Mamą siedzieli klimatyzowanej knajpie, a tata poszedł szukać punktu wymiany walut. Znalazł - pocztę. Potem bilet. Kupił. Kupił też bilety na metro. Poszedł po nich i pojechali. Przy wejściu do stacji prześwietlenie bagażu (tak miało już być na każdej stacji metra w Pekinie). Napisy też po angielsku, więc łatwo było znaleźć drogę. Bez problemu dojechali z przesiadką do docelowej stacji. Tam też znaleźli kierunek i zaczęły się schody... Stary miał na wydrukowanej w booking.com mapie zaznaczone gdzie jest hotel mniej-więcej. A gdzie dokładnie musiał dopytać. Nikt jednak nie umiał pomóc, mimo że pokazywał im adres. W błąd go wprowadzali. W końcu (po przejściu dłuuugiego kawału) pani znająca angielski pokazała gdzie jest ta ulica. Szli nią, ale hotelu nie znaleźli. Poszli do jej końca, a tu nic... Zdesperowani już taksówkę zaczęli łapać (to było jedno z założeń wyjazdowych - żadnych taksówek, jeśli nie jest to niezbędne!). Ludzie pytani na ulicy nie mieli pojęcia gdzie to jest. Taksówkarz... też! W końcu Mama spytała chłopaka z dziewczyną, którzy też co prawda nie wiedzieli, ale zechcieli pomóc. Z komórki zadzwonili do hotelu (na rezerwacji był telefon), wyjaśniono im, chłopak wsiadł z Krzyśkowcami do autobusu (sam zapłacił i nie chciał wziąć pieniędzy) potem pomógł nieść mały plecak. Hotel - jak się okazało - wcześniej mijali. Nie było na nim od frontu łacińskiej nazwy, więc go przegapili. I tu ojciec robi smutną minę. Na logikę - to się wydaje niemożliwe. Miał dokładny adres, nazwę ulicy, numer budynku. Tabliczki na ulicach były opisane jak najbardziej łacińskim pismem. Numery budynków pięknie podane. Jak on mógł tego nie znaleźć??!!! Zmęczenie? Bóg wie... Podziękowali oczywiście miłemu chłopakowi. Hotel 'Beijing Sicily' w zasadzie ok. Choć miał kilka poważnych wad. Czysto, schludnie, szerokie łóżko, sprawna klimatyzacja, miła recepcja itd. Ale. ALE w łazience prysznic nie ma kabiny. Woda leci na podłogę, więc po kąpaniu jednej osoby każde kolejne wejście musi być w sandałach, bo pływa po podłodze woda. ALE łazienka ma jedną ścianę... szklaną! Tek że korzystanie z niej przez kogoś wyklucza możliwość spania kogo innego. Krzysia, czy Krzysia i Mamy gdyby sobie wieczorem tata chciał popisać, czy poczytać. ALE jest ciemno wieczorem! Nie jest to przecież oszczędność prądu, bo klimatyzacja zużywa go więcej niż Bóg wie ile żarówek. Nie wiem, kto wymyślił taki idiotyzm. Ciężko tu czytać, czy pisać, czy (przede wszystkim!) Krzysiowi rysować - co jest dla niego ważną rozrywką (obecnie rysuje głównie walki rycerzy jedi). Za to hotel był tani, za dziecko nie płaciło się dodatkowo, śniadanie było wliczone w cenę. Koszt doby - niecałe 90 zł. Co łącznie uzasadniało wybór dość niekorzystnie położonego hotelu. A że niekorzystnie - przekonały się o tym taty ramiona po marszu z plecakiem.
Ok., odświeżyli się, odpoczęli trochę i w drogę. Niedaleko hotelu (no...), przy stacji metra jest Świątynia Nieba. Tam się skierowali. Wstęp dla całej trójki ok. 100 RMB, przy czym cena obejmowała wstępy do obiektów na terenie kompleksu. W Pekinie nie jest tak parno jak w Szanghaju, ale jest gorąco. Już rano przed dworcem miejscowi chodzili z parasolami, teraz było południe. Upał straszny. Krzyś był w czapce z daszkiem, Mamie tata dał swój kapelusz, sam zawiązał na głowie chustę. Słynny Pawilon Modlitw o Dobre Zbiory (to ten okrągły z niebieskimi dachówkami) - przewspaniały. Krzysia ojciec wie, że o połowie zabytków tak piszą przewodniki, ale zawsze (na zdjęciach...) wyjątkowo mu się (Mamie też) podobała ta budowla. Pozostałe atrakcje w kompleksie... Co tu kryć... było to 'zaliczanie'. Pawilon Echa Krzysia i jego bandę rozczarował. Gdzie to echo? Klasycznie sporo zdjęć popstrykali, żeby klasycznie wybrać z tego 1/3. Kupili kolejne wachlarze za... 10 juanów! Takie same jak dzień wcześniej stargowali z 65 do 20. Krzyś i mama cały czas się wachlowali. Jako że należało znaleźć coś do jedzenia, rodzice skierowali się ku pobliskiemu targowi pereł Hongqiao licząc na to, że tam będzie coś. Kupili wyczekiwany przez Krzysia stożkowy chiński kapelusz (20 RMB z początkowych... nie pamiętam ilu... ze stówy?), przeszli wszystkie piętra i znaleźli jakąś podłą jadłodajnię. Hala z plastikowymi krzesełkami i lady z jedzeniem. Kupili jeden smażony makaron z kurczakiem, a gdy i Mamie, i Krzysiowi smakowało - kolejne dwa. Cena łączna za trzy naprawdę wielkie porcje - ok. 10 zł! Potem metrem (Krzyś ma dość! Już nienawidzi metra. Chińczycy pakują się dosłownie 'na chama', tłok straszny.) pojechali do świątyni lamaistycznej i Konfucjusza, ale były już zamknięte. Tylko zapach trociczek powąchali. Wrócili więc do hotelu. To wtedy okazało się, jak ciemno tu jest. Ojciec zszedł na chwilkę z Krzysiem do recepcji, żeby przy jasnym świetle dokończył rysunek. Poczytał mu trochę. Kąpiele, mycie i spać. Jak zabici zasnęli.
To może kilka słów o metrze? Czyste, klimatyzowane, punktualne. Na stacjach wyświetlacze pokazują ile minut do kolejnego i następnego po nim pociągu. Na większości stacji na krawędzi peronu znajduje się szklana ściana - pasażer nie ma możliwości spaść na tor. Dopiero gdy pociąg podjeżdża - otwierają się szklane drzwi w ścianie. Oczywiście wymaga to od maszynisty (czy też sterującego pociągiem programu:-) by stanął dokładnie tak, by drzwi pociągu były naprzeciw drzwi w ścianie (z dokładnością do kilkunastu cm). Tak było we wszystkich czterech chińskich miastach, gdzie metrem Krzyś jechał (Szanghaju, Pekinie, Kantonie i Shenzhen), ale nie na wszystkich stacjach. Wszędzie też (czy prawie wszędzie) wygodne dla pasażerów perony 'wyspowe' zamiast ukochanych w Europie idiotycznych 'platformowych' (motywuje się to tym, że wyspowe rzekomo nie sprawdzają się w tłoku - niech pojadą do China to zobaczą co znaczy 'tłok'). Ceny - w Pekinie przejazd kosztuje 2 juany - bez względu na długość, można się też przesiadać i ciągle jest to 'jeden przejazd'. I nie ma zdaje się (może jakieś miesięczne) innych rodzajów biletów (typu 24h itp.). W pozostałych trzech miastach - cena zleży od długości trasy i zaczyna się od 2 lub 3 RMB.
Cechą charakterystyczną dla chińskiego metra (choć w mniejszym stopniu dotyczy to Shenzhen czy Kantonu) jest... Powtórzę tu coś co wyczytałem gdzieś, w jakimś przewodniku chyba. Grzeczni i uprzejmi Chińczycy (Krzyś i jego rodzice nie zetknęli się gdzie indziej z nieuprzejmym Chińczykiem, no raz może) zamieniają się tam w dziką hordę. Walczą o wejście do wagonu i o miejsce siedzące. Przepychają się bez pardonu. Krzyś - dziecko wychowane w poszanowaniu obcych kultur - szybko przystosował się do miejscowych zwyczajów i zaczął się w metrze zachowywać jak małe bydlątko, rodzice mu w tym oczywiście nie przeszkadzali (też szanując miejscowe zwyczaje). Gdy pociąg wjeżdżał (proszę pamiętać, że tam nie można spaść na tor - szklane drzwi w szklanej ścianie są zamknięte, póki nie ma za nimi pociągu) on nie czekając na wyjście wysiadających wciskał się między nich (słowo 'wciskał się' należy odczytywać dosłownie) i leciał zająć miejsce. Sobie i Mamie. Mają rodzice nadzieję, że mu w Europie ten zwyczaj nie pozostanie:-)
Powyższe nie ma miejsca w Hongkongu. Hongkong zresztą (będzie o tym jeszcze mowa) nie 'różni się' od 'Mainland China'. On jest ich przeciwieństwem!