niedziela, 24 sie 2008 berlin, niemcy
pusta okolica
Ania&Olo
O 4: 00 rano wstaliśmy i ruszyliśmy pieszo w stronę wulkanu, tak aby zdążyć przed wschodem słońca i na własne oczy zobaczyć jak dzień się budzi i pochłania całe bezdroże otaczające wulkan BROMO. Prawie się udało, prawie bo wstaliśmy o 4:00, ale trasa zajęła nam więcej niż początkowo nam się wydawało, co niewiele zmieniło, bo byliśmy świadkami wschodu słońca lecz nie z perspektywy szczytu wulkanu lecz u jego bezdrożnego podłoża i okolicy. Wulkan śmierdzi zbukami!!! śmierdzi bardzo intensywnie i jak tak zawieje w człowieka to ciężko wziąć oddech i na oczy patrzeć też trudno, dlatego w każdej chwili, kiedy wiatr nam sprzyjał korzystaliśmy i delektowaliśmy się widokami, w każdej chwili, kiedy wiatr nam nie sprzyjał zatykaliśmy oczy, nos i usta, aby jakoś wytrzymać tą niesprzyjającą chwilę.
Kto rano wstaje temu pan Bóg daje?- takie jest powiedzenie i coś w tym musi być, bo o 8: 00 byliśmy już po niezłej dawce atrakcji, z kilkoma dobrymi zdjęciami w aparacie oraz po pysznym śniadaniu w wiosce, a przed nami jeszcze cały długi dzień lub pół, jak kto woli, bo o 16: 00 mieliśmy w planie wyruszyć z tej "czarnej dupy" do kolejnej miejscówki. Z powodu krótkiego pobytu w Bromo postanowiliśmy zaraz po śniadaniu kontynuować pieszą penetrację okolicy i ruszyliśmy w głąb wioski i tak też polnymi dróżkami doszliśmy na górę ponad wioską, z której to mieliśmy widok na całą okolicę oraz pojedyncze dobytki miejscowych ludzi, którzy, jak co dzień wykonywali swoje podstawowe obowiązki mające zapewnić im byt. Wylegując się na wzgórzu w całkowitym spokoju i zapomnieniu, bez stresu i pośpiechu postanowiliśmy wrócić do naszych "apartamentów" a powodem była niespotykana do tej pory gromada much, które chyba pierwszy raz w życiu miały okazję kogoś spotkać, bo bez skrępowania siadały na nas i siadały tak w ilości chyba 38 na raz. W apartamencie okazało się nie lepiej, lecz drzemka, która była niezbędna, aby podładować baterię okazała się zbawienna, bo one, czyli muchy mogły sobie siadać na wszystkim, co nasze a my w spokoju mogliśmy się przespać.
O 16:00 ruszyliśmy lokalnym busikiem do miasta. Niestety kierowca postanowił dorobić więcej i co chwilę zatrzymywał się w celu wpakowania kolejnego tubylca, mieliśmy wrażenie, że kierowca chce pobić jakiś rekord w ilości pasażerów na raz zapakowanych. I tak udało mu się do około 9 osobowego busa wcisnąć 21 osób, z czego jedna w drzwiach w połowie była poza busem no i jedna nieliczona w liczbie przed chwilą podanej znajdowała się na dachu wraz z naszymi plecakami i innymi ważnymi bagażami lokalsów (worki z ryżem itp. materiały) to dopiero początek długiej i ciężkiej trasy jaka nas czekała :)