niedziela, 24 sie 2008 berlin, niemcy
portowe życie - pranie na stanie
no i ....
jesteśmy w świecie którego sobie nawet nie potrafiliśmy wyobrazić... gdzie nic, absolutnie nic nie jest takie samo jak w europejskiej puszce w obrębie której gdzie się nie przemieścisz potrafisz się szybko zaaklimatyzować, bo w sumie o to samo wszędzie mniej więcej biega...a tu ???? a w tym kawałku Azji ..w pierwszym kawałku jaki mamy szanse zobaczyć ...Głowa kreci się w lewo w prawo i jest strach, że zaraz pęknie od nadmiaru wrażeń i ze nie jest w stanie tego wszystkiego zapamiętać.... i dziwimy się i krzywimy się i czasem nie wiemy czy coś nam się podoba czy nie ... i smaki i zapachy, które są tylko tu niepowtarzalne...To magia tego miejsca to ekscytacja, co nas jeszcze spotka i podniecenie, że na pewno jeszcze wiele do dotknięcia, posmakowania i odczucia.... cudownie...inaczej.
Jak to w polskim zwyczaju bywa spotkania po okresie niewidzenia się do najłatwiejszych nie należą no może uściślając to spotkania takie do łatwych i przyjemnych jak najbardziej należą, ale za to zazwyczaj dzień po spotkaniu do najłatwiejszych z wiadomych przyczyn nie należy :). Stąd też następnego dnia po przybyciu i odpowiednim uczczeniu tego faktu z Anią i Olem wstaliśmy nie do końca pełni energii i ale z chęcią do rzucenia okiem po okolicy. Ze względu na fakt, że "przywitanie" przedłużyło się do około 10: 00 dnia następnego niż przybycie nastąpiło to udało nam się zebrać z pokoju około 18: 00 czasu lokalnego, co oznacza, że w świetle dzienny nie jest nam jeszcze dane zobaczenie stolicy stąd też ograniczyliśmy zwiedzanie do okolicy guest housu i poprzestaliśmy na pierwszej degustacji lokalnej potrawy w lokalnym i ulicznym w dosłownym tego słowa znaczeniu "punkcie gastronomicznym" :)
Następnego dnia dopiero udało się w pełnym słońcu wyruszyć w głąb stolicy Indonezji, co trzeba przyznać nie było łatwe.
Nie było łatwe, bo pobudka przez przypadek nastąpiła o 7:40 zamiast planowanej godziny 10:00 a to dlatego, że mój (VT) zegarek zgodnie z codziennością postanowił i tym razem odezwać się w celu zerwania mnie z łóżka do pracy, lecz tym razem do pracy się nie wybieram :) Pierwszy podstawowy punkt pieszej przechadzki to dotarcie do dworca kolejowego i zakupienie biletów na dzień następny, sprawa nie była łatwa ze względu na pierwszy nasz kontakt z wszystkimi bodźcami które podczas dużej temperatury i wilgotności powietrza sprawiały wrażenie bardziej intensywnych niż w rzeczywistości. A trasa przebyta nie należała w ogóle do atrakcyjnych cokolwiek ma się na myśli, tak też ciągły ogromy ruch na ulicach, smog i hałas, powszechne zainteresowanie lokalsów bardzo nas zmęczyły i wydawało się, że to już czas, aby wrócić do naszego pokoju w stylu łazienki - czyli całego wykafelkowanego, ale za to przyjemnie chłodnego.
Mimo szybkiego zmęczenia dosyć ochoczo ruszyliśmy w stronę chińskiej dzielnicy, gdzie jak się okazało zostaliśmy dość dużą atrakcją, jako jedyni "białasi" tego dnia. Ciemne zakamarki, prowizorka i samowolka budowlana, porozstawiane przy kanalizacjach budki z jedzeniem, stragany z przeróżnymi często nieznanymi towarami, egzotyczne zapach i nieznanego pochodzenia smród - to wszystko w połączeniu z lokalną ludności, dla której te warunku były czymś całkowicie normalnym okazało się niesamowicie ciekawym doznaniem. Po prostu dotarliśmy do miejsca, które nie leży na żadnej z tras turystycznych i mieliśmy okazję, choć przez chwilę zerknąć na prawdziwe życie tej części ludności, co wydawało się było dla nich niezłym zaskoczeniem, które chcieli okazać choćby tylko pozdrowieniem nas czy też nieskrępowanym przyglądaniem się. Równie zaskoczeni byli pracownicy portu, w którym to pojawiliśmy się z nagle, w koło lokalsi uwijający się w pracy przenosząc na głowie duże ciężary z ciężarówki na transportowiec lub też na odwrót a wśród nich i brudu nagle czterech polskich białasów szukających wrażeń z aparatami przy boku. Zapewne ciekawy widok dla tubylców.
Z wieczora kolejna degustacja lokalnej żywności za oszałamiającą cenę około 12zł na osobę nasze żołądki są najedzone i uraczone lokalnym piwkiem. Jutro czas zarzucić plecaki i ruszyć dalej.