sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
Tygodniowy pobyt w stolicy Państwa Środka był bardzo ciekawy i jeszcze bardziej męczący, głównie z powodu niezliczonych mas ludzkich oczywiście. Uznaliśmy wiec, ze należy sie nam przerwa i zasłużony odpoczynek, najlepiej za górami, za lasami, z dala od zgiełku i natłoku ludzi.
Jak podaje Lonely Planet, małe, zagubione gdzieś w prowincji Hunan miasteczko Fenghuan, idealnie nadaje sie na urlopowy odpoczynek i chwile relaksu. Wiekowe, zabytkowe murowane domy wzdłuż krętej, leniwej rzeki. Wąskie uliczki z lokalnymi sprzedawcami suszonych ryb, ręcznie wyrabianej srebrnej biżuterii, egzotycznych owoców. Dawne miejskie mury bliskie rozsypki i drewniane, łukowate mosty nad woda. Ciche knajpki i pustawe kawiarnie. Takie przynajmniej snuliśmy myśli w trakcie 30 godzinnej podroży pociagowo-autobusowej z Pekinu.
Na miejscu pierwszym problemem taktycznym okazało sie wyjście z autobusu, kiedy my chcieliśmy wychodzić tłum histerycznych, rozwrzeszczanych Chinek w średnim wieku wpychał sie do środka wymachując ulotkami hoteli i guesthousow ( jeden z nielicznych momentów w Chinach gdy bardzo nam milo, ze nic nie rozumiemy po mandaryńsku...). Kiedy ocierajac pot z czola zmykalismy z dworca walka o klienta w autobusie trwala jeszcze w najlepsze. Na glownym placu (ktorego nie ma na mapie w przewodniku) przed ekskluzywnym hotelem (ktorego na tej mapie rowniez brak) trwal wlasnie energiczny aerobik dla kilkudziesieciu pan w rytm chinskiego, ryczacego popu.
Tuz za rogiem rozpoczynal sie dlugi wakacyjny deptak wypchany po brzegi chinskimi turystami. Urlopowicze kupujacy fabryczne pamiatki od setek pan ubranych w niby lokalne stroje, uszyte zapewne tez w jakiejs fabryce daleko stad. Grupy zenskich turystycznych nagabywaczek z mapami, zdjeciami lodek i "dzikich plemion" z okolicy, gdaczace nam bez przerwy do ucha. Panowie sprzedajacy wate cukrowa, lody o smaku zielonego groszku, piklowane kurze lapki. Male dzieci z nareczami papierowych kwiatkow, statkow, serduszek do puszczania w metnej wodzie. Chodniki pelne stoisk z owocami, dymiacych rybnych i miesnych grillow, stolikow lepkich od rozlanego piwa i resztek makaronu. Gory smieci, podejrzane bure kaluze pod stopami. Muzyczny halas, blyszczace drogie samochody napierajace na ludzka mase z rykiem klaksonow, pokrzykiwania, nawolywania, przepychanki....Krupowki lub sopockie molo w szczycie sezonu wydaja sie przy tym oaza spokoju i wytchnienia.
Marzenia o leniwych porankach przy kawie, powolnych spacerach z aparatem i dlugich, piwnych wieczorach prysnely nam jak banka mydlana. No moze z wyjatkiem tych piwnych wieczorow, bez tego trudno byloby zasnac z miazdzacym uszy, falszujacym, chinskim karaoke za oknem naszego pokoju.
Po uroczym dwudniowym wypoczynku w tym przemilym i relaksujacym miescie, ktore oczywiscie bardzo polecamy, z ulga wsiedlismy do autobusu. Byle dalej stad.