sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
OBRAZEK TRZECI, FLEGMA I TAKIE TAM.
Różnice kulturowo-obyczajowe miedzy nami a mieszkańcami Państwa Środka są niezaprzeczalnie duże.
Już od rana, czy to w pociągu, czy na ulicy, czy tez wreszcie przy śniadaniu towarzyszy nam głośne chińskie spluwanie poprzedzone jeszcze bardziej gromkim chrząkaniem i odkrztuszaniem dochodzącym gdzieś z głębi trzewi. Takie zdrowotne oczyszczanie trwa od świtu do zmroku nawet tu w Pekinie, gdzie wyraźny odgórny nakaz Partii zabrania plucia przed olimpiada. Charczą wiec gęsta flegma wieloletni palacze. Potężnie i zadziwiająco donośnie odkrztuszają drobne, eleganckie Chinki. Niezgrabnie jeszcze spluwają dzieci ze śliną spływającą po małych brodach, daleko i z duma odcharkują nastolatki. Ślina lata w powietrzu i zalega na wszystkich chodnikach. Lepiej uważnie patrzeć pod nogi żeby nie wpaść w poślizg.
Jedzenie chińszczyzny wśród Chińczyków wymaga również nieco cierpliwości i to nie z powodu pałeczek bynajmniej. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, ale wszyscy dookoła z zapałem siorbią swoje długie makarony ze swoich misek z zupa, tak dużych ze można by tam swobodnie wsadzić głowę. Wszystko to musi byc okraszone donośnym mlaskaniem. Bon apetit!!
Przy stole z chińską zupa, w metrze i na ulicy toczą sie żywe rodaków rozmowy, tak natarczywie głośne, ze często sami nie wiemy czy to juz kłótnia i lepiej zmykać, czy to ciągle jeszcze przyjacielska pogawędka.
Dochodzimy do wniosku, ze po prostu mandaryński ślimak inny jest niż polski i lubi głośne dźwięki. Takie chińskie ucho.
Do ciekawych doświadczeń z dziedziny szok kulturowy należy niewątpliwie wizyta w publicznej toalecie. Ubikacja jak ubikacja, azjatycka wykafelkowana dziura w podłodze wymuszająca znajoma kucająca pozycje, jedno tylko inne niż gdziekolwiek indziej- brakuje drzwi i można sikać patrząc w oczy innej sikającej pani z naprzeciwka. Chińskim damom to nie przeszkadza i niektóre żeby nie marnować czasu rozmawiają nawet przez telefon komórkowy. Ja tymczasem zamykam oczy.
OBRAZEK CZWARTY, MAO.
Czwórka to dla Chińczyków liczba pechowa dużo bardziej niż dla nas trzynastka. Mandaryńskie cztery brzmi w tym języku tak samo jak "śmierć". Dlatego nawet w nowoczesnym Hong Kongu budynki nie maja czwartego pietra ani mieszkania numer 4, nikt by go po prostu nie kupił.
Pojecie pecha czy nieszczęścia nie jest tu za to zupełnie związane z osoba wielkiego przywódcy i wyzwoliciela ludu- Mao Tse Tunga. Wizerunek byłego przewodniczącego o okrągłej, zamyślonej twarzy, dobrotliwych, ciemnych oczach i równym przedziałku na przerzedzonych, tłustych włosach zdobi nie tylko bramę przy wejściu do Zakazanego Miasta tuz przy niesławnym placu Tiananmen. Przerobiony na reklamowa ikonę, zwykle w czerwonych rewolucyjnych barwach, świetnie sprzedaje sie na popielniczkach i pudelkach zapałek, torbach na ramie w kolorze wojskowej zieleni, koszulkach i kubkach. Kupują go chętne turyści z daleka i ci z Tajwanu i Hong Kongu, wreszcie i z samych Chin. Zapomnieli lub nie chcą pamiętać. O skutkach rewolucyjnego pomysłu Mao, reformie przemysłu zwanej \"wielkim skokiem wprzód\", która doprowadziła do śmierci głodowej blisko 30 milionów Chińczyków. O rewolucji kulturalnej, która nie tylko skutecznie przetrzebiła szeregi inteligencji, zniszczyła dorobek narodowy, ale co gorsza zmusiła mieszkańców Chin do wiary w jedna tylko słuszną linie, jeden tylko tok myślenia. O izolacji tego ogromnego kraju w środku świata, która i dziś powoduje, ze nie rozumiemy Chin i ich nie znamy.
Na niektórych turystycznych kramach wydrukowane na kawałku płótna zdjęcie przewodniczącego powiewa tuz obok innego "wielkiego wodza" XX wieku- Stalina. Tam gdzie jego miejsce.