sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
fruuu na Filipiny wlasnie tym samolotem lecimy:)
Porannym autobusem wracamy z Semporny do Kota Kinabalu. Pewnym krokiem zmierzamy do znajomego najtanszego hotelu, przez znajome ulice i znajome miejsca. Dziwne i obce nam raczej uczucie tutaj w Azji, gdzie z reguly pierwsze chwile po opuszczeniu autobusu spedzamy z glowa w przewodniku patrzac pytajaco na siebie. Nasze zagubienie przyciaga zwykle tabuny kierowcow taksowek, przewodnikow, hotelowych naganiaczy, ktorzy przekrzykuja sie i zasypuja nas pytaniami i kosmicznymi cenami wszystkich mozliwych uslug potegujac tylko nasza frustracje.
Tu, jak sie wydaje czeka nas tylko lagodne pozegnanie Malezji. Kilka dni przed odlotem do Manili czas plynie wolno i przyjemnie. Zero zwiedzania. Zajadamy popcorn ogladajac najnowszego Indiane Jonesa. Rozplywamy sie nad najlepszym i najwiekszym Tom Yamem w knajpie na przeciwko. Wysylamy nastepne kilogramy w paczce do Polski, nasze plecaki robia sie przyjemnie lzejsze. Na horyzoncie nowe lady i nowa przygoda. Zycie jest piekne.
Niestety zycie, szczegolnie w Azji, czasem tez boli. Albo swedzi. Albo jedno i drugie. Na drugi dzien po przyjezdzie z Semporny, ni stad ni zowad na moich rekach pojawiaja czerwone, gorace i swedzace kropki. Pare tu, pare tam, wygladaja jak pogryzienia popularnych w azjatyckich hotelach bedbagsow- czyli doslownie lozkowych robakow, takich co w dzien spia gdzies sobie milo za framuga, a w nocy pasa sie na ciele hotelowych gosci.
Fan is Fun
Jednym slowem nic takiego.
Nic takiego zamienia sie jednak szybko w obsesje drapania. Kropki zaczynaja zyc wlasnym zyciem, z godziny na godzine przybywa ich coraz wiecej, po kolejnej nocy gesto pokrywaja juz rece, nogi, szyje, twarz, brzuch.? Moje mysli kraza tylko wokol drapania i zmuszania sie do niedrapania, budze sie w nocy na polprzytomne skrobanie, marze zeby jak pies tarzac sie w piasku, przypominam sobie wszystkie opowiesci z dermatologii, o ludziach ktorzy nie mogac zniesc swedzenia popelniali samobojstwo. Krotkotrwala ulge przynosi jedynie lodowaty prysznic, ale nie mozna przeciez siedziec caly dzien pod prysznicem.
W desperacji udajemy sie do pobliskiej malej kliniki, ja- w charakterze cierpiacej i Olo- w charakterze silnego, meskiego ramienia. W srodku chlodno, skorzane fotele, kilku miejscowych pacjentow i mila pani rejestratorka. Czekamy nie wiecej niz dziesiec minut.
Chinski lekarz w srednim wieku pyta w czym problem. Pokazuje mu dumnie kropki na rece i mowie ze strasznie swedzi.
Aaahaaa- pomrukuje pan doktor.
Swedzi? Bardzo?- pyta zaciekawiony, drapiac z zapalem jedna z moich kropek. Nie drap sie, nie drap sie, mysle i stoicko odpowiadam, ze tak.
Aaaahaaa.
Mowie, ze tez jestem lekarzem, tylko w Polsce (bo prawie juz jestem). I ze nie mam pojecia co to jest.
Aaaahaaa.
Ja tez nie wiem co to jest- odpowiada szybko piszac recepte.
Dostaje masc w pudelku, niebieskie sterydowe tabletki i czerwone pastylki na sie niedrapanie. Sto razy dziekujemy, nalegam zeby zaplacic, ale nic z tego, cala obsluga za darmo.
Siadamy w hinduskiej knajpie, na stole pyszne chapati z jajkiem, czerwone tabletki milo tepia zmysly, moje letargiczne mysli kraza wokol Malezji. Dziwnie stad wyjezdzac. Kiedys wrocimy.