sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
Kuba i jego ostatni wieczor...R.O.C.O. E.G.....
NOC PIERWSZA
(poniedzialek) Do Singapuru docieramy poznym wieczorem. Na granicy wita nas gesty swiat tabliczek i rysunkow o tym czego nie wolno i co jest zakazane. Nie mozna wwozic tytoniu i papierosow w zadnej ilosci, skutek antynikotynowej kampanii rzadowej. Za palenie w miejscu publicznym nalezy sie 500 singapurskich dolarow. Nie wolno przewozic gazu pieprzowego. Kara smierci za przemyt narkotykow, regularnie wykonywana. Wszystkie bagaze sa przeswietlane. Smiecenie zakazane, pod kara 1000 S$. Przechodzisz przez jezdnie nie po pasach? 50S$ z kieszeni. Nie mozna pluc. Slawny zakaz zucia gumy zostal wprowadzony na wniosek zarzadu MRT- super nowoczesnego metra, ktory udwodnil, ze guma przylepiona do torow tudziez innych czesci metalowych zagraza bezpieczenstwu pasazerow. W samym metrze wysoka kara za jedzenie. Nie mozna przewozic durianow- lokalnych owocow o wyjatkowo intensywnym zapachu. Na stacjach stan czujnosci i zagrozenia, z otaczajacych nas ekranow wyswietlane sa filmy o terrorystycznych podejrzanych pakunkach i bagazach. Na ulicach czysto jak po odkurzaniu, dookola zachecajace smietniki, bardzo egzotyczny jak na Azje widok. W tym wirtualnym swiecie od obledu ratuje mnie uspokajajacy widok- na tych blyszczacych chodnikach rozkladaja sie do spania poziewujacy Hindusi.... Sprawdzamy po kolei hotele mieszczace sie w zakresie naszej cenowej tolerancji, najpierw metrem i na piechote, potem telefonicznie...wszystkie, z niewiadomych blizej przyczyn okazuja sie pelne.
w drodze z lotniska..
Te co zostaly sa potwornie drogie i musza poczekac na lepszych klientow. My spedzamy noc w McDonaldzie, gdzie pochrapujacy bezdomni, tolerowani przez wesola nocna zmiane, sycacy i zdrowy zestaw XXL oraz duch samego chyba Ronalda McDonalda pomaga nam doznac objawienia. BEDZIEMY ZWIEDZAC SINGAPUR Z MALEZJI!!!!!!!
DZIEN PIERWSZY (wtorek) Johor Baru. Tetniace zyciem graniczne miasto Malezji. Tu co drugi salon fryzjerski to dom publiczny, za kazdym prawie rogiem sympatyczny pan sprzedaje chinska viagre, a Ci co wola cos naturalnego moga kupic krew weza od lokalnego uzdrowiciela, ktory co wieczor rozklada swoj kram i zacheca do kupna przez mikrofon. Z wyspa Johor Baru polaczone jest dlugim na kilometr mostem, ktory w godzinach szczytu wyglada jak koszmar kierowcy. Co dzien tratuje go 60 tysiecy pojazdow. O 6 rano, kiedy jedziemy w strone Malezji, fala ludzi, motocykli, samochodow, autobusow i rowerow zalewa widnokrag i zaglusza wszystko nieustannym trabieniem (wydaje mi sie, ze Azjaci, w przeciwienstwie do ludow Europy, wierza ze klakson w korku jest urzadzeniem przydatnym...) Rzeka tanich malajskich robotnikow na piechote i jak sie da spieszy sie do pracy w Miescie Lwa, spieszy sie podnosic przychod 17tego w kolejnosci najbogatszego panstwa swiata. W tym samym kierunku plyna tez rury z woda pitna z Johoru, Singapur bedzie korzystac z niej az wygasnie umowa miedzy krajami wazna do 2011 roku. Potem, jeli technologia nadazy, pozostaje odsalanie wody morskiej. My tymczasem, w milym chlodzie hotelu, przy zaslonietych zaluzjach i z piwem w rece cieszymy sie z powrotu do Malezji. I snujemy plany zwiedzania Singapuru oczywiscie.
DZIEN DRUGI (sroda) Wczoraj spalismy do czwartej po poludniu po przygodach nocy poprzedniej. Aby godnie i bez rozpaczy pozegnac Kube oraz zeby z powrotem zasnac przyjelismy pewna objetosc napojow wyskokowych. Ranek okazal sie byc poludniem. Byl konieczny prysznic razy trzy. Pakowanie. Kompletowanie paczki do Polski. Sniadanie i lunch. Zamiana hotelu. Jak sami widzicie ledwo starczylo czasu zeby wsadzic Kube do samolotu z lotniska Chiangi w Singapurze. Postanowilismy z Olem, ze na pewno zobaczymy Singapur jutro.
DZIEN TRZECI (czwartek) Jest zapewne wiele zalet pokojow bez okien, nie trzeba kupowac firanek ani zaslon, nie trzeba tez ich prac ani zaczepiac o te denerwujace zabki. Wreszcie nie trzeba okien myc na swieta. Niestety sa tez wady. Bez budzika i zegarka nie wiadomo czy to juz rano czy tez ciagle noc. Wstalismy o 13. Postanowilismy, ze nie bedziemy miec wyrzutow sumienia, jestesmy w koncu na wakacjach i taki dzien nam sie po prostu nalezy. A Singapur swoja droga mozna zwiedzic przeciez jutro.
DZIEN CZWARTY (piatek) Nic z tych rzeczy, od rana bylismy na nogach z misja wyslania paczki. Pudelko niestety rozmieklo od wody, ale zdobylismy nastepne, okleilismy cale tasma i z duma zanieslismy na poczte. Jak sie okazalo trzeba bylo nasza najlepiej na swiecie zaklejona, 20 kilogramowa paczke przepakowac na dwie mniejsze. Dostarczylismy pracownikom poczty swietnej rozrywki. Zrobila sie 4 po poludniu, zamiast do Singapuru poszlismy do kina. Jutro tez jest dzien.
DZIEN PIATY (sobota) Dalibysmy sobie rece obciac, ze kupilismy lot na Borneo na niedziele...no i nie mielibysmy rak. Jak to sie stalo nie wiadomo, ale lot jest dzisiaj...Singapur nastepnym razem....