Odpowiedziałem sobie na bardzo ważne pytanie: "co lubię w życiu robić" i... podróżuję po Azji.
czytasz blog:

Tamil Land



26sty
2017

Między świątyniami, a polami minowymi

1 50 0  
  Dżafna, Sri Lanka, prowincja Northern Province

Pole minowe w okolicach Marutankeni Na kamiennej podłodze, naprzeciwko ścisłego sacrum świątyni siedzi starsza kobieta. Śpiewnie recytuje wersy z leżącej przed nią księgi. Jest w tej czynności zupełnie pogrążona. Wyraźnie akcentuje sylaby, dobiera akcenty. Słuchając jej odnoszę wrażenie, że to co robi, jest dla niej ważne. Jej głos - niby cichy, niesie się jednak po wszystkich korytarzach, tworząc niezwykle tajemniczy i podniosły nastrój tego miejsca. Poza nią i mną, w rozległej świątyni jest jeszcze jedna kobieta oraz krzątający się kapłan. Nikogo więcej. Rozglądam się dookoła. Z każdej ściany spoglądają na mnie groźne wizerunki bogów: Murugan, Durga, wreszcie Shiva... To jemu poświęcona jest świątynia. Pstrokate płaskorzeźby są nowe, jednak zrobione z zachowaniem dbałości o detale. Uderza mnie spokój tego miejsca i niezwykła - jak na hinduistyczną świątynię - czystość. Takich miejsc w regionie są dziesiątki jeśli nie setki. Jednak nie jestem w Indiach. Jestem na skrajnej północy Sri Lanki, w okolicach Jaffny - regionie, gdzie zdecydowaną większość mieszkańców stanowią Tamilowie.

Bezpośrednie okolice Jaffny to zupełnie inny świat. Z całą pewnością ani to Sri Lanka, ani południowe Indie - choć kulturowo, etnicznie i religijnie na pewno bliżej im do tych drugich. To region nadal nieznany, przez lata wojny w zasadzie wymazany z turystycznych map świata. Świątynia Nuguleswaram Shiva Kovil, Keerimalai Zupełnie niesłusznie. Ciągnąca się przez 26 lata wojna domowa odcisnęła tu ogromne piętno, niszcząc infrastrukturę, zabudowania, zmuszając mieszkańców do migracji, rozdzielając rodziny. Wojna zakończyła się w 2009 roku, ale po dziś dzień jej efekty są nadal dobrze widoczne.

Jadę skuterem z Jaffny na północ - ku wybrzeżu. Próbuję dotrzeć do Keerimalai i tamtejszych basenów, których woda - według legendy - ma uzdrawiającą moc. Im bliżej wybrzeża, tym okoliczne zabudowania nabierają wybitnie militarnego charakteru. Niekończące się baraki, kantyny, pola ćwiczeń, parki maszynowe. Jedyni ludzie których widzę, to mundurowi. Docieram prawie do linii wybrzeża, ale dalsza droga jest zamknięta. To specjalna strefa wojskowa (Palai KKS Military Camp), obejmująca swoim terenem ogromny obszar najżyźniejszych i najbardziej malowniczych terenów północnego wybrzeża. Pomiędzy 1983 a 1993 rokiem, armia lankijska wysiedliła stąd 25 000 tamilskich rodzin, tworząc na tym obszarze największą i równocześnie bardzo kontrowersyjną strefę zamkniętą.

- Nie można dalej jechać - oznajmia mi żołnierz na punkcie kontrolnym - dokąd się wybierasz? - pyta. Gdy mówię mu, że do Keerimalai słyszę w odpowiedzi, że muszę wrócić parę kilometrów ku Jaffnie i dalej okrężną drogą na zachód.
- A nie da się jakoś tędy, choćby w asyście wojskowej - pytam z całą premedytacją, licząc że może uda mi się zobaczyć bazę. Zrujnowana miejscowość Okolice Tellippalai Żołnierz jedynie uśmiechnął się z wymownym grymasem zarysowanym na twarzy. Dalsze drążenie tematu nie miało już sensu.

Cofam się w okolice miasteczka Tellippalai, gdzie kieruję się ku z Keerimalai. Po obydwu stronach drogi mijam zrujnowane budynki. Niegdyś musiały być piękne, z bogatymi frontonami i rozbudowanymi werandami. Teraz oglądam tylko ich ruiny. Brakuje dachów, fragmentów ścian, niekiedy całych części budynków. Muszą być porzucone od lat, bo przyroda ewidentnie zadomowiła się w nich na dobre. To efekt ciężkich bombardowań armii rządowej w 1990 roku. Z dawnego miasteczka w zasadzie nic nie zostało, ale mam wrażenie, że powstaje nowe miasteczko Tellippalai - położone nieco dalej, po drugiej stronie głównej drogi. Widzę budowane nowe domy, praca wre. Zupełnie jakbym był świadkiem odradzania się miasteczka.
Nieco dalej na zachód moją uwagę przykuwa osiedle niepasujących do krajobrazu, parterowych budynków. Jest ich całkiem dużo, są identyczne i poustawiane w równych rzędach. Zupełnie jakby jakieś sztucznie zaplanowane osiedle.

- Co to za miejsce? - pytam starszego mężczyznę przy drodze.
- To osiedle domków, które armia nam (Tamilom) wybudowała po tsunami z 2004 roku.
Jestem jakieś 3,5km od linii wybrzeża zatem dopytuje: - tak daleko od wybrzeża? Kto tu mieszka, rybacy? Nowe zabudowania okolic Tellippalai
Mój rozmówca, wyraźnie zmieszany, rozgląda się dookoła, po czym ściszonym głosem wyjaśnia
- To zadośćuczynienie dla niektórych mieszkańców wysiedlonych przez armię z terenów zajętych przez bazę. Dali nam to i każą mieszkać. Nie mamy jednak tu swoich pól uprawnych, ani w zasadzie żadnej pracy. Większość z nas utrzymuje się jedynie z dorywczych prac na rzecz armii.
Następnie rozgląda się jeszcze raz i jeszcze bardziej ściszonym tonem dodaje:
- Baza to złe miejsce. Tam cały czas znikają ludzie i ślad po nich ginie.

Keerimalai - w przeciwieństwie do pozostałych terenów sprawia wrażenie tętniącego życiem. Przed główną Świątynią Nuguleswaram Shiva Kovil widzę zaparkowanych kilka pojazdów. Przywiozły one tamilskich pielgrzymów. W basenach ze świętą wodą, mającą moc uzdrawiania, widzę kąpiących się kilka osób. Przed wojną, było to jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych na wyspie. Niestety, znaczna część zabudowań została zniszczona w czasie bombardowań w 1990 roku. Widzę jednak, że świątynia rozkwita ponownie. Prowadzone są prace remontowe zakrojone na wielką skalę. To dowód, że region próbuje "stanąć na nogi" i wrócić do stanu sprzed wojny.

Nadkładając wiele kolejnych kilometrów na objechanie łukiem terenów bazy wojskowej, docieram na północne wybrzeże. Przylądek Sakkotai - najwyżej na północ wysunięty fragment Cejlonu Kieruję się w stronę Przylądka Sakkotai - najwyżej na północ wysuniętego fragmentu Cejlonu. Dalej jest już tylko ocean. W drodze do Point Pedro mijam kolejne wioski rozsiane na linii wybrzeża. Zamieszkują je społeczności rybackie. Nie jest tu przyjemnie. Brudno, biednie, a odór ryb suszących się na słońcu niemal obezwładnia.

Skąd jesteś? - zaczepia mnie mężczyzna w sile wieku. Jest potężny i masywnie zbudowany.
- Byłem niegdyś marynarzem. Pływałem na dużych statkach, byłem między innymi w Niemczech - oznajmia.
- Wiesz co to za miejscowość? - pyta mnie z jakimś dziwnie wyczuwalnym smutkiem w głosie.
To Velvettiturai. Tu znajdował się rodzinny dom Vellupillaya Prabhakarana - informuje mnie.

Prabhakaran był legendarnym, charyzmatycznym, ale i niezwykle kontrowersyjnym przywódcą LTTE (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu). To on założył w 1976 roku organizację, której celem było oderwanie od Sri Lanki zamieszkałych przez Tamilów obszarów wyspy i utworzenie na nich niezależnego państwa. Zginął w ostatnich dniach wojny, w 2009 roku. W 2010 roku, armia Sri Lanki zrównała z ziemią jego dom rodzinny w Velvettiturai, aby - jak tłumaczyli - zapobiec przekształcenia tego miejsca w atrakcję turystyczną lub wręcz miejsce kultu.

- Armia niszczy wszystko - dodaje ze smutkiem marynarz.
- Naszych poległych chowaliśmy w ziemi - zupełnie wbrew naszej religii. Okolice Velvettiturai Upamiętnialiśmy w ten sposób ich bohaterstwo. Wielu ich ginęło, wiele było cmentarzy. Po zajęciu Jaffny w 1995 roku przez amię rządową, cmentarze nam niszczyli, rozjeżdżając je buldożerami. Niektóre odbudowaliśmy po 2002 roku, ale po zakończeniu wojny w 2009, wszystkie zostały definitywnie zniszczone. Jak mamy czcić naszych poległych?

W jego głosie wyraźnie słyszę gorycz i smutek, jednak nie umiem w tym momencie wykrztusić z siebie nic konstruktywnego poza nic nie znaczącym "rozumiem". Sam nie jestem pewien co powinienem o tym wszystkim myśleć, jakie zdanie obrać, z kim sympatyzować.

Opuszczam Point Pedro i kieruję się linią wybrzeża ku południowemu - wschodowi. Poruszam się między wioskami, o które w czasie wojny wielokrotnie toczono krwawe bitwy. Planuję dotrzeć do jednego z symboli wojny - niewielkiego przesmyku zwanego Elephant Pass.

W międzyczasie docieram do Valipura Kovil - rozległej, potężnej i imponującej zdobieniami hinduistycznej świątyni. Jest popołudnie. Słońce próbuje przebijać się tu i ówdzie przez malownicze chmury. Objeżdżam teren. Nie widzę żywego ducha. Nikt się tu nie kręci. Zupełnie jakby miejsce zostało pozbawione życia. Wchodzę do środka przez jedną z bocznych bram. Wnętrze świątyni jest mroczne, ale z całą pewnością nie pozbawione tajemniczego uroku i charakteru. Point Pedro Ze ścian spoglądają na mnie wizerunki bogów hinduskiego panteonu. Ścisłe sacrum jest zamknięte, ale i tak obejrzenie wszystkiego zajmuje mi dobry kwadrans. Zupełnie nierzeczywista sytuacja. W Indiach, w świątyniach tych rozmiarów zawsze jest gwarnie i tłoczno. Tu nie ma nikogo. Wychodzę główną bramą. Dopiero tu spotykam czworo przycupniętych na schodach żebraków. To jedyne żywe dusze jakie dostrzegam. Upał jest tak wielki, że nawet nie zaszczycają mnie spojrzeniem. Trwają bez ruchu, jakby od lat stanowili nieodłączną część konstrukcji budynku. Dziwne i piękne zarazem - myślę.

Jestem głodny. W bagażniku skutera mam dwa banany, jabłko, paczkę herbatników i butelkę wody. Parkuję skuter pod rozłożystym drzewem i robię sobie szybki lunch. Posiłek z widokiem na majestatyczną i zupełnie pustą świątynię. To będzie jeden z tych obrazów, które utkną w mojej pamięci na lata.

Jest późne popołudnie, a ja nadal oddalam się od Jaffny. Szukam - jakkolwiek to dziwnie zabrzmi - pól minowych - pozostałości po ciężkich walkach jakie miały tu miejsce w czasie trwającej przez wiele lat wojny domowej. Parę godzin wcześniej o ich istnieniu opowiedział mi jeden z rozmówców spotkanych po drodze. Poruszam się po bardzo odludnych terenach. Z każdym kilometrem jakość drogi się pogarsza. Nierzadko dziurawy asfalt ustępuje miejsca drodze gruntowej. Świątnia Valupura Kovil W sumie nie wiem co jest bezpieczniejsze. W myślach całych czas powtarzam niczym mantrę "jedź wolno i ostrożnie, wolno i ostrożnie". Nie dotarłem jeszcze nawet do połowy odcinka, kiedy to niespodziewanie, od morza nadchodzi czarna i groźna chmura. Dosłownie 10 minut później rozpętała się burza. Ulewny, nawalny deszcz wykluczał prowadzenie skutera. Do tego pioruny biły nad wyraz blisko i często. Decyduję się zatrzymać i przeczekać. Parkuję skuter nieopodal drzewa. Gdy zaczynam wyjmować z bagażnika pelerynę przeciwdeszczową, kątem oka dostrzegam jakiś czerwony kształt. Myślę, że od razu zrozumiałem na co patrzę, ale nie mogę w to uwierzyć. Parkowałem na skraju oznaczonego pola minowego, w czasie burzy, pod samotnym drzewem. Trudno chyba wyobrazić sobie gorsze miejsce na przeczekanie. Sytuacja jednak nie jest wesoła. Czuję realne zagrożenie, przez co muszę działać racjonalnie. O pojechaniu dalej w deszczu nie było mowy, zatem okrywam się peleryną, odsuwam skuter nieco dalej od drzewa, wyłączam obydwa telefony i kulę się za maszyną, w taki sposób, abym mocno nie wystawał poza jej obrys. Na szczęście burza mija równie szybko jak się pojawiła.

Po ulewnym deszczu droga stała się jeszcze bardziej niebezpieczna niż wcześniej. Próbuję jechać wolno i ostrożnie lawirując pomiędzy głębokimi dziurami wypełnionymi już teraz wodą. Pole minowe w okolicach Marutankeni Asfalt skończył się kilka kilometrów temu. Wszędzie błoto, powodujące że skuter ślizga się bezlitośnie. Czuję, że to co robię jest głupie. Instynkt podpowiada mi, że powinienem w tej chwili zawrócić, ale robiąc to zrezygnowałbym z dotarcia do Elephant Pass. Zostało mi jeszcze jakieś 12 km do zjazdu na lepszą drogę. 12 km to bardzo dużo w tej sytuacji.

Jadę skoncentrowany, powtarzam sobie w myślach: wolno i ostrożnie, wolno i ostrożnie, wolno i... następny obraz jaki jestem w stanie przywołać w pamięci, to szorowanie kaskiem po drodze i potworny hałas.

Gdy wszystko cichnie, wygrzebuję się spod przewróconego skutera. Jestem świadomy i tak wciekły na siebie, jak już dawno nie pamiętam. Stoję o własnych siłach i jestem w stanie poruszać wszystkimi kończynami. Pierwsza myśl to skuter. Jeśli jest uszkodzony, to mam poważne problemy. Byłem w tak odludnym miejscu, że nie wiem gdzie miałbym szukać pomocy. Podnoszę maszynę z trudem. Przekręcam kluczyk w nadziei, że usłyszę start silnika. Wystartował. Kontrolki nie świecą się na czerwono i jestem w stanie zjechać na pobocze drogi. Wyjmuję kluczyk ze stacyjki, opieram skuter na stopce. Wiem, że teraz muszę sprawdzić swój stan.

Pierwsza rzecz która rzuca mi się w oczy to całkowicie zakrwawiony lewy but. Krew spływa mi od kolana przez całą łydkę, kostkę do buta. Malownicza droga w okolicach Kudaththanai Przestraszyłem się. Nie mam przy sobie ani kropli wody, aby móc przemyć rany i lepiej im się przyjrzeć. Ostatnie łyki wody spożytkowałem dosłownie kwadrans wcześniej.
Równocześnie spostrzegam, że całą lewą dłoń mam we krwi. Kapie małymi kroplami na piasek. Odwracam dłoń i zamieram. Mały palec jest widocznie przemieszczony. Jest podniesiony u nasady i wskazuje w zupełnie inną stronę niż pozostałe cztery. Najwyraźniej jest zwichnięty. Zamiast przerażenia czuję przypływ złości. Szybko uświadamiam sobie, że w takim stanie nie poprowadzę skutera do Jaffny. Decyzję podejmuję niemal natychmiast - nabieram w płuca powietrze, chwytam palec i mocno szarpię. Usłyszałem nieprzyjemne chrupnięcie, a w oczach mi pociemniało. Na szczęście już za pierwszym razem udaje mi się poprawnie nastawić palec. Boli, ale jestem w stanie nim lekko poruszać - nie mam złamania - myślę z ogromną ulgą.

Muszę podjąć decyzję co robić dalej. Jestem oszołomiony, zdenerwowany i wściekły na siebie. Mogę zawrócić, ale ostatecznie decyduję się kontynuować podróż dalej, w kierunku Elephant Pass. Zamierzam po drodze znaleźć jakąś studnię lub kran, gdzie będę mógł umyć rany i je dokładnie obejrzeć.

Niestety, na studnię natrafiam dopiero w wiosce tuż przed Elephant Pass. Odkręcam kran, ale nic się nie dzieje. Elephant Pass Dopiero pomoc właściciela uruchamia strumień wody. Oceniam swój stan. Mam rozległe rany na kolonie, pod nim, na piszczelu oraz - najbardziej rozległe - na górnej części stopy. Nie są głębokie, ale rozległe powierzchniowo. Źle to wygląda - myślę. Do tego gwałtowanie spuchła mi dłoń. Nie mogę już ruszać małym palcem, ani niemal połową lewej dłoni. Mam wątpliwości, czy samodzielnie będę w stanie wrócić do Jaffny - to ponad 55 km...

Pomimo bólu decyduję się jednak dotrzeć do Elephant Pass. To wszak miejsce, które pragnąłem odwiedzić od samego początku. Docieram na kilometrowej długości groblę łączącą Półwysep Jaffna z resztą wyspy. To istna "brama do Jaffny" - myślę. Dużo czytałem na temat tego miejsca, ale pustka jaka mnie otacza wręcz poraża. Jest jezdnia oraz całkiem niedawno, ponownie zbudowane torowisko kolejowe. Nic więcej. Dookoła tylko wody zatoki oraz laguna. Stoję na torach i próbuję wyobrazić sobie to miejsce w czasie działań wojennych. Ten kto kontrolował Elephant Pass, kontrolował Jaffnę. Za ten niewielki skrawek lądu, życie oddało - lekko licząc - ponad 2000 żołnierzy walczących po obydwu stronach konfliktu. Szczególnie zacięte walki toczono tu w 1991, 2000 i 2009 roku. Teraz to miejsce dosłownie poraża - swoją ciszą i pustką.

Po północnej stronie grobli, władze kraju zbudowały całkiem niedawno park, z umieszczonym w środku monumentem. Pomnik ma upamiętniać wszystkich tych, którzy zginęli w walce o ten niewielki fragment ziemi. Tylko czy istotnie pomnik upamiętnia wszystkich? Czy hasła gloryfikujące działania armii rządowej w walce z wewnętrznym wrogiem oraz ogromny udział prezydenta Rajapaksa, który - jak wyryto na tablicy - "urodził się jako łaska dla całego narodu" istotnie kładą kres podziałom, które doprowadziły do wojny?

 


Odległość pokonana od ostatniego punktu (, ): ok , mierzona w linii prostej.
Całkowity przebyty dystans to ok. .

26sty
2017

Galeria (50)

 
  Dżafna, Sri Lanka, prowincja Northern Province
 
  • Opublikuj na:
26sty
2017

Komentarze

 

Na mapie

 

Spis treści

1 50
1. Między świątyniami, a polami minowymi Dżafna, Sri Lanka
czwartek, 26 sty 2017
Dżafna, Sri Lanka Między świątyniami, a polami minowymi, Dżafna, Sri Lanka
1 28
2. Wyspia Nainativu Nainativu, Sri Lanka
piÄ…tek, 27 sty 2017
Nainativu, Sri Lanka Wyspia Nainativu, Nainativu, Sri Lanka
1 44
3. Wojna wydaje się być tylko złym wspomnieniem Dżafna, Sri Lanka
sobota, 28 sty 2017
Dżafna, Sri Lanka Wojna wydaje się być tylko złym wspomnieniem, Dżafna, Sri Lanka

Na skróty

Podsumowanie

ostatni wpis:28 sty 2017  (7 lat temu)
pierwszy wpis:26 sty 2017  (7 lat temu)
  
liczba tekstów:3
liczba zdjęć:122
liczba komentarzy:0
odwiedzone kraje:1
odwiedzone miejscowości:2

Uczestnicy

Skontaktuj siÄ™ ze mnÄ…



strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone