niedziela, 26 lip 2015 Poznań,
Procedury imigracyjne zmieniły się od mojej ostatniej wizyty, teraz są bardziej restrykcyjne Japończycy zabezpieczają się jak mogą przed terroryzmem. Oprócz standardowej kontroli paszportu (kolejki do 6 okienek są przerażająco długie podejrzewam, że poczekam sobie i to nie krótko...) rozglądam się i jest szklana kabina z 4 osobnymi ścieżkami. Podglądam jednego z podróżników i odkrywam, że jest to elektroniczna bezosobowa kontrola, ale co najważniejsze nie ma tam zbyt wielu osób. Postanawiam skorzystać z tego rozwiązania. :) Skanuję paszport, pokonuję bramkę i jestem w środku. Automat skanuje moją twarz. Tak to dość dziwne, w sumie po co skanują skoro nie mają mojego zdjęcia? porównują z paszportem? - hm wyglądam zupełnie inaczej. Ale nie słyszę żadnych dziwnych dźwięków, więc chyba się udało. kolejna bramka się otwiera i opuszczam szklaną kabinę.
Dalej oddaję deklarację celną, którą wypełnia się jeszcze w samolocie, celniczka zadaje mi kilka pytań, następnie skanuje oba palce wskazujące i robi zdjęcie twarzy. Dziwnie się czuję, ale odmówić przekazania danych identyfikacyjnych nie można, od razu deportują z kraju.
Czekam z niecierpliwością na bagaż. Żółta, na wpółotwarta walizko gdzie jesteś? Większość odebrałą już swoje bagaże, a ja nadal czekam. Po 15 minutach zaczynam mieć dziwne myśli.
Pasy zabezpieczające pękły, a za chwilę pojawią się na taśmie bagażowej po kolei but, gacie, bluzki i inne... W końcu jednak wynurza się żółty, ciężki klocek i na szczęście w całości.
Kolejna kontrola celna z bagażem, ale to idzie gładko jak widzę. Podchodzę do celnika, wręczam mu deklarację celną, w której zaznaczyłam, że nie przewożę żadnych nielegalnych produktów. Zadaje mi kilka pytań, w tym czy przewożę coś nielegalnego. Zaprzeczam. (przecież ma deklaracje) Pyta czy może otworzyć walizkę. Robi mi się gorąco. "Tak, nie ma problemu.", ale nie wiem czemu zaczynam się denerwować, na lotnisku jest pewnie ponad 30 stopni, ale moja temperatura skoczyła do 70. Czy wyglądam na terrorystkę? przemytniczkę? Pokazuje mi zdjęcia broni, narkotyków, alkoholu... (Hej, czy mówię niewyraźnie?) Każe mi otworzyć walizkę, wspominam, że jest otwarta, bo mi się zepsuła, odpinam jeden z pasów, ale drugi się zaciął...siłuję się z nim, kiedy pada pytanie - "Czy Pani to pakowała?" Co za pytanie?! "Tak, ale pasy zapinał mi tata, bo walizka się zepsuła, a już się śpieszyłam, są nowe nie wiem jak się je odpina" Ten celnik zaczyna mnie wkurzać... ale zdaję sobie sprawę, że moja historia brzmi podejrzanie... Ok w końcu zapięcie puszcza, celnik kopie w moich rzeczach, bielizna na wierzchu (nigdy więcej się tak nie spakuje).
Może chodzi o Żubrówkę, którą wzięłam? chwila, nie, chyba ją wyciągnęłam, była za ciężka. Pyta po co jadę i gdzie, opowiadam o konferencji, ten wyciąga ciężki pakunek z mojej torby więc tłumaczę że to album od prezydenta jako prezent nakonferencję, zdziwił się, ale kopie dalej. - no cóż moja historia jest mało wiarygodna. Zaraz oszaleje, niech mnie już puści- nic tu nie znajdzie!
W końcu dziękuje i mówi, że mogę iść dalej. uf.I pomyśleć, że pojechałam na wakacje, żeby się odstresować...
Siadam na chwile muszę odetchnąć. Jest upalnie i lepko. Na około mnie pełno japońskich napisów - tzw. "krzaki" - nic nie rozumiem. Na szczęście jest informacja. Przy automatach z biletami stoi Japonka i pomaga mi zrozumieć system kolei i metra w Tokio - trzeba przyznać że dbają o turystów. Automat jest też w wersji angielskiej, kupuję bilet i idę na peron. Pociąg akurat podjechał, wsiadam i od razu lepiej się czuję - ten kto wymyślił klimatyzację był geniuszem. Jadąc po torach poprowadzonych ok 30m nad rzeką i w dodatku przechodzących przez prawie jej środek (jak oni to tutaj zbudowali?) próbuję się połączyć z internetem. W Tokio w metrach i kolejach jest darmowe Wi-Fi, choć nie zawsze działa, często trzeba się zalogować. Widoki są niesamowite, drogi przeplatają się we wszystkie strony, po kilkanaście metrów nad ziemią lub rzeką.
Miasto ogromne - jadę i jadę. Przesiadam się na metro. Wysiadam i pytam o drogę w informacji, pokazując adres mojego hostelu. Pani wyciąga jakąś książkę grubą na 3 cm w rozmiarze A3 z tak cienkimi kartkami, że prawie prześwitują, każda strona posiada siatkę ulic zapisaną drobnym maczkiem... Jak ona może cokolwiek tam dojrzeć? "Czy to mapa całej Japonii?" - pytam zdziwiona. zaśmiała się "Nie, tylko Tokio." ?!?!?! Wow! (Postaram się zrobić w najbliższym czasie zdjęcie, bo to naprawdę obrazuje ogrom tego miasta.) Pani zaznaczyła mi jeden z malutkich kwadracików, w których powinien znajdować się mój "Tokio Hostel" i wyruszyłam w dość długą trasę. W Tokio numeracja domów nie ma żadnego porządku, obok 5 może być 1 i 60. A adres posiada nazwę dzielnicy, poddzielnicy i jej nr, następnie powiedzmy nr obszaru (jest ich kilka w ramach jednej poddzielnicy) i dopiero nr domu. Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że hostelu nie ma. Pytam pierwszego napotkanego Japończyka, a ten patrząc na adres stwierdza, że to chyba nie tutaj tylko zupełnie inne miejsce i to daleko stąd. Ale w informacji pokazali mi...sama też sprawdzałam, że numeracja się zgadza, o co chodzi? Zadzwonił do znajomego, potwierdził - to zupełnie inna dzielnica. SUPER! Nie bardzo mu wierzę szczególnie, że akurat nie mówi po angielsku. Nikogo innego nie ma w pobliżu, a musicie wiedzieć, że Japończycy są bardzo pomocni i odpowiedzialni i skoro zapytano jego to on teraz zrobi wszystko, żeby doprowadzić sprawę do końca.
Nie wierzę mu. Nie będę jechać na drugi koniec miasta, żeby się dowiedzieć, że jakiś Japończyk nie znający angielskiego mnie wprowadził w maliny. "Come police." - macha na mnie i rusza przodem. Zaprowadził mnie na komisariat, mówi żebym tam zapytała i kłaniając się nisko odchodzi. Na policji znowu ta sama książka. Dla pewności zapytałam jeszcze raz czy to tylko samo Tokio. "Hai" - potwierdziła policjantka i zaznaczyła mi ten sam kwadracik na mapie co wcześniej Pani w informacji. Jednak nie należało mu ufać. Wracam do tego miejsca, ręce mi odpadają - cały czas ciągnę za sobą 23 kg ciuchów. Tym razem 5 Japończyków pomaga mi na raz. Jeden gdzieś dzwoni, drugi sprawdza na google maps, trzeci gada z czwartym, piąty się gapi w mapę. Wszyscy są zgodni, że to nie tutaj, informacja i policja są źli i jak mogli mi tak powiedzieć? No nie wiem, ale tak powiedzieli, mało tego nawet zakreślili na mapie. Nie ufam tym ludziom coś tu nie gra. Jak policja może się mylić?
Dzwonię do Hostelu. No jakby inaczej! - Nie ma takiego nr. Może inaczej się dzwoni? przez jedno zero albo w ogóle bez? - nie ma takiego połączenia. Młody Japończyk pyta czy może spróbować zadzownić. Też mu się nie udaje - o ironio! już od godziny szukam hostelu i nic, Ci ludzie też nie mogą mi pomóc. Jeden w kocu decyduje, że wie gdzie to jest i że pojedzie ze mną i mi pokażę. Zgadzam się, tutaj hostelu i tak nie ma. Wsiadamy w metro, upoceni, skar z nieba, moja walizka ciężka do samego jej ciągnięcia, a on ją jeszcze dźwiga po wszystkich możliwych schodach. Głupio mi okropnie, ale jestem mu niezmiernie wdzięczna, że mi pomaga. Nie gadamy za dużo, tzn. ja nawijam, on słucha, bo nie zna angielskiego. Czy mnie rozumie? nie wiem. Ale jest ok i w sumie bez problemu się dogadujemy. :) Kiedy wysiadamy z metra na dworze jest zupełnie ciemno! (Tutaj słońce pada pod innym kątem i w niecałe 30 minut robi się zupełnie ciemno). Google maps jest mocno pomocne i w ten sposób docieramy do hostelu o 18.30. No to pierwsze zwiedzanie Tokio mam już za sobą...;) Wymieniamy się wizytówkami, dziękuję mojemu wybawicielowi kłaniając się nisko i idę się zameldować.
Tokio jest ogromne i chyba dobrze ze nie zdawałam sobie z tego wcześniej sprawy, bo pewnie bym się dwa razy zastanowiła.