poniedziałek, 14 lip 2008 Baku, Azerbejdżan
Kolejna noc w OVI-rze spedzilam na materacu na dworze. Wial lekki wiaterek wiec bylo przyjemnie i w miare bez komarow. Rano juz calkiem zniecierpliwiona czekalam na dalszy ciag wydarzen. Kolo 9ej zjawil sie jeden z policjantow z moimi dokumentami ale po chwili stwierdzil, ze barkuje jeszcze jakiegos stempla i trzeba czekac na kierownika.
Tak zeszlo jeszcze poltorej godziny aja juz chodzilam jak lew w klatce. Potem mi powiedziano,ze mnie odwioza do granicy (deportuja) ale musze dac na benzyne a ze to dalekoi a uto milicyjne na gaz nie jezdzi wiec zazadali 20$ i 8000S (tyle jeszcze mialam ze soba).Po prostu zdarli ze mnie.
W asyscie kierownika i 2 policjantow ruszylismy wreszcie w droge. Okazalo sie jednak, ze w cale nie jedziemy na granice w Sarasya (200 km) tylko na pobliska, ktora wlasciwie przeznaczona jest tylko dla ruchu lokalnego (powstala 16 lat temu) i znajduje sie w odleglosci ok.50 km od Termezu - nazywa sie GULBAHAR.
Najpierw jeszcze podjechalismy na granice z Afganistanem, nie wiem po co a potem juz bezposrednio przez pustynie, wzdluz Amur darii do Gulbahar. Urzednicy byli juz teraz bardzo mili i caly czas bawili mnie rozmowa.
Na granicy podbili swoje papiery i przekazali mnie pogranicznikom po czym odjechali. Okazalo sie, ze wbili mi jakis stempel do paszportu.
Przejscie granicy uzb. zajelo mi prawie godzine. Jak sie dowiedzialam bylam trzecia turystka w tym roku przekraczajaca granice w tym miejscu.
Celnik byl bardzo mily, nie sprawdzal bagazu i nie czepial sie, ze nie mam deklaracji celnej, ktora wtedy juz oddalam w czwartek na granicy w Sarasya. Nawet zapraszal mnie do siebie w goscie ale z wiadomych powodow odmowilam mu. Juz za duzo czasu stracilam i chcialam jak najszybciej opuscic Uzbekistan.