poniedziałek, 14 lip 2008 Baku, Azerbejdżan
Nastepnego dnia rano juz o 6.20 siedze w pociagu (1000S) i jade do granicy z Tadzykistanem, do miasta Uzun - 200km. Podroz trwa 3.5h. W pociagu sa rowniez kuszetki, oczywiscie bez poscieli wiec mozna sie wygodnie rozlozyc.
W pociagu tez sa kobiety sprzedajace jedzenie i picie i rowniez bilet mozna kupic u konduktora po tej samej cenie co w kasie. Zreszta tu nikt nie bawi sie w wypisywanie biletow.
Poczatkowo za oknem jest pustnia a potem juz pola bawelny ktorej zbior przypada na wrzesien. pola poprzecinane sa kanalami doprowdzajacymi wode. Bawelna w zasadzie jest panstwowa i nawet dzieci w czasie ferii pracuje przy jej zbiorze.
Z Uzun do granicy (19 km) jade wraz z innymi pasazerami taksowka i kosztuje to tylko 1000S. Granica jest dosyc rozciagnieta, do glownego budynku jest kawalek i trzeba przejsc przez dwa punkty kontrolne.
No i na granicy zaczyna sie. Od razy mowie co i jak z moja wiza, opowiadam moja historie a celnicy, ze nie moga mnie przepuscic bo przepisy im nie pozwalaja, ze musze jechac do OVIR-u w miescie (20 km) i zalatwic exit wize. Dzwonia tam nawet, nie sa pewni czy tam ja dostane czy tez musze jechac spowrotem do Termezu.
Jak spod ziemi wyrasta przede mna taksowkarz, ktory oferuje mi swoje uslugi. W sumie jest to sympatyczny facet i wcale nie chce ze mnie zedrzec. W biurze OVIR-u wyluszczam sprawe, naczlnik gdzies dzwoni ale okazuje sie, ze nie maja uprawnien dac mi takiej wizy i niestety musze jechac spowrotem do termezu (200 KM). To bedzie mnie kosztowalo 55$ i 7000S, ktore daje mu na zatankowanie auta (jego nexia tez jest na gaz).
Naczelnik OVIR-u jest sympatyczny, wypytuje mnie jak to mozna tak podrozowac, skad mam info dot: np. miast, noclegow, wymiany walut, dworcow itd. pokazuje mu wiec mapy i przewodnik LP. Oni tu w ogole nie moga pojac po co tak jezdzc, skoro mozna wsiasc w samolot.
Daje mi do ochrony sierzanta, ktory ma zapobiec jakimkolwiek kontrolom i lapowkom na drodze i rzekomo ulatwic sprawe w Termizie.
Juz o 15ej jestesmy na miejscu i tu znowu zaczyna sie chodzenie od pokoju do pokoju. Nikt nic nie wie, ja czekam w upale, taksowkarz sie denerwuje a w koncu po 2.5 godzinie naczelnik wola mnie do siebie, znowu wypytuje, dzwoni do Taszkientu i sam nie wie co zrobic. Chce abym udala sie do stolicy ale ja odmawiam.
I tak mi czas schodzi . wszyscy sie kreca, nikt nic nie wie. Wczesniej odsylam taksowkarza do domu, sierzant gdzies znika, mnie mowia ze pojde do hotelu ale kiedy.
W koncu jakis pewnie SBek bierze mnie na przesluchanie. Wypytuje gdzie w szkole pracuje, po co tu przyjechalam, dlaczego nie opuscilam UZ w pore, pyta o tarcze antyrakietowa w PL, o moja rodzina, po co tak jezdze, skad mam pieniadze, kto mnie przyslal itd. I doczepie sie do hotelu w ktorym nocowalam, ze ten hotel (choc jest w LP) nie ma prawa przyjmowac turystow.
I kaze sobie pokazac zdjecia. A kiedy widzi zdjecia granicy z Afganistanem i dw. kolejowe, jakies szyny i tym podobne wola jeszcze jakiegos kolege, ogladaja to jeszcze raz i kaze mi to skasowac. Jestem wsciekla, ze wczesniej nie nagralam na CD. Mialam to zrobic dopiero w Dushanbe.
A potem bez slowa sie oddala i jedzie do domu. A ja zostaje z dozorcami, choc w budynku pali sie jeszcze swiatlo i ktos tam pracuje. pracuja ponoc cala noc. Ciegle mam nadzieje, ze dostane paszport, ale nic z tego.
Przychodzi jakis wyzszy ranga policjant, przynosi arbuza. Znowu gada ze mna, ale juz bardzo milo, czestuje herbata i arbuzam a potem kaze mi jechac do jakiegos hotelu do ktorego wczesniej zadzwonil i ustalil niska cene i wsadza mnie do taksi (1000S). Jest juz po 22ej.
W hotelu chyba "Osey" baba jest b. nieprzyjemna i mowi mi ze nie ma dla mnie miejsca. Ma tylko dla meszczyzny z Moldawii. Taka informacje dostala z OVIR-u. Wiec wsciekla ide do hotelu Tennis Court, ktory na szczescie jest blisko.
Tu dostaje pokoj, troche lepszy niz poprzednio ale akurat nie ma wody. Moge dostac tylko we wiadrze. Juz wszystko jest mi obojetne byle moc sie przespac.