wtorek, 20 cze 2006 Babu, Chiny
kobiety znad jez. Namtso
Wczoraj rano pojechaliśmy na zapłaconą w biurze podróży wycieczkę nad jezioro Namtso (150 Y od osoby). Odległość 195 km ( 4 godziny jazdy) na północ od Lhasy. Jezioro położone jest na 4718 m npm. Jedziemy minibusem i od razu w Lhasie okazuje się, że kierowca nie zatankował samochodu i auto rozkracza się na środku drogi. Na szczęście jesteśmy blisko CPN więc biegnie po kanister. Wyruszamy z półgodzinnym opóźnieniem. Droga, która jedziemy to ta sama, która prowadzi do Golmud. Jest doskonała i równa. Wzdłuż niej biegnie nowa linia kolejowa Lhasa-Pekin i nawet w pewnym momencie udaje mi się zobaczyć pociąg. Mknie jak strzała i ledwo zdążę zrobić jakieś zdjęcia. Przejeżdżamy przez małe wioski tybetańskie i góry porośnięte turzycami. Szczyty gór wydają się być łyse a kiedy odsłonią się chmury widać śnieg i lodowce. 60 km przed końcem podróży za miastem Damxung jest wjazd do parku i tu kupujemy bilety po 80 Y za osobę. Każdy dostaje czerwony woreczek na śmieci. Kasjerka notuje ilość osób i kraj z którego pochodzimy.
Do samego jeziora jest asfalt. Droga pnie się ostro pod górę. Na zboczach gór pasą się jaki, kozy i owce. Z przełęczy Kong-la-pass położonej na wysokości 5150 m npm doskonale widać całe jezioro. Mnóstwo tu tubylców z małymi kozami i końmi, którzy odpłatnie pozują do zdjęć.
wschod slonca nad jez. Namtso
Oczywiście jest tu cała masa chińskich turystów, którzy źle znoszą wysokość (mdleją, wymiotują). Nagle zaczyna lać i robi się zimno. Zjeżdżamy serpentynami w dół. Po 15 min dojeżdżamy do nasady półwyspu i tu kończy się droga. Rozstawiono tu kilkadziesiąt namiotów (25-35 Y) dla turystów a jeden największy to hotel (50 Y). Dla wszystkich jest tylko jedna śmierdząca wspólna toaleta płatna 0.5 Y pilnie strzeżona przez babcię klozetową. W niektórych namiotach oraz jurtach mieszkają tubylcy i prowadza "restauracje" i sklepiki. Można tu kupić słodycze, piwo, papierosy, wino ryżowe, zupki błyskawiczne, naturalny jogurt z jaka, proste ciepłe potrawy itp.
Nad brzegiem jeziora można pojeździć konno (20-50 Y). Panuje tu pełna komercja. Za każde zdjęcie kobiety i dzieci wyciągają ręce po pieniądze. Mężczyźni chętniej pozują do zdjęć i nie żądają za to pieniędzy. Wieczorami grywają w bilard na wolnym powietrzu lub siedzą w namiotach grając w karty i popijając herbatę z mlekiem i solą. Wchodzimy do jednego z takich namiotów aby napić się herbaty i chłonąć tutejszą atmosferę. Spotykamy się z dużym zainteresowaniem tubylców i o mały włos nie wyrywają nam aparatów z rąk. Chcą nam robić zdjęcia. Udaje mi się wreszcie napić herbaty z tsampą.
Wieczorem obserwujemy przepiękny zachód słońca. Tafla jeziora mieni się różnymi barwami. W odblaskach zachodzącego słońca widać ośnieżone siedmiotysięczniki. Wieczór i noc jest bardzo zimna. Niektórym z nas przeszkadza w zasypianiu swąd palącego się łajna jaków (podstawowy tutaj opał), praca generatorów (nie ma tu elektryczności) ujadanie psów, których jest tu cała masa. Tubylcy są bardzo głośni i urzędują do rana. Wschód słońca nie jest tak imponujący jak obserwowany przez nas wcześniej jego zachód. Rano postanawiamy wyjechać wcześniej ze względu na złe samopoczucie niektórych uczestników (pojechała z nami chińska turystka, która źle znosiła wysokość) zwłaszcza, że mamy w planie zwiedzenie jeszcze gorących źródeł. Źródła są położone blisko głównej drogi ale jest to zupełny niewypał. Wstęp w celu obejrzenia obiektu za darmo, kąpiel w basenie 50 Y, pełno tu handlarzy i żebrzących tubylców. Po 10 minutach odechciewa nam się "gorących źródeł", wracamy do Lhasy i zatrzymujemy się w tym samym hotelu. Jutro następna wycieczka do klasztoru Samye i nad Brahmaputrę.