wtorek, 24 kwi 2007 Nanning, Chiny
niewielu mieszkańców posiada świnię
Następnego ranka wstaję dosyć późno, chociaż od rana dochodzą mnie odgłosy z zewnątrz. Szczególnie kobiety idące gromadnie na pola rozmawiają dosyć głośno a do tego dochodzi jeszcze warkot motocykli. Wygląda to jakby wszyscy młodzi mieli tu w górach motory. Niektórzy przystrajają je kolorowymi wstążkami i są podobni do Tybetańczyków, mają też niekiedy takie same kapelusze jak w Tybecie.
Po śniadaniu opuszczam gościnną wioskę i kieruję się do Weidong zamieszkałej przez ludność Hani (Akha)- pochodzenia tybetańskiego. Do przebycia mam 24 km i pokonuję je ponownie po części na piechotę a po części na motorze. W zasadzie cały czas jestem sama na drodze, jeśli nie liczyć kilku przejeżdżających motorów.
Wioska położona jest na zboczu niewielkiej góry i tak jak wszędzie drewniane domy stoją na palach. W ten sposób "ziemia oddycha" i pod spodem ludzie trzymają świnie, kaczki, gęsi i kurczaki. Część przeznaczona jest na motory, traktory i drewno na opał.
Kiedy wchodzę do tej wioski, spotykam się z zupełną obojętnością. Nikt się mną nie interesuje ani nie proponuje noclegu. Postanawiam udać się nad pobliską rzekę i zrobić pranie, bowiem wszystkie rzeczy mam już brudne. Po chwili pojawiają się jakieś dzieciaki, i to niby kąpiąc się, cały czas mnie obserwują a po godzinie podchodzi kobieta z 2 chłopcami i proponuje nocleg w swoim domu.
Oczywiście nie odmawiam i zadowolona podążam za nią. W domu jest jej mąż, który przesiewa i suszy herbatę. Dom jest duży i zasobny. Jest tu w miarę normalna łazienka (prysznic z ciepłą wodą), TV, wideo i dużo bambusowych mebli. Oczywiście, jak wszędzie, brak toalety.
Chłopcy bardzo rozrabiają i nudzą się w domu tak, że wszystkie moje rzeczy są w niebezpieczeństwie, a szczególnie aparat fotograficzny. Dlatego proponuje im spacer, aby ich czymś zająć.
Wioska jest bardzo ładna, tylko niestety bardzo zaśmiecona. Śmieci wyrzuca się na zewnątrz domów i to jest raj dla świń i kur. Kiedy wracamy, gospodyni podaje obiad, na który składają sie: jajka gotowane na parze, 2 rodzaje warzyw, zupa z warzyw, ryż a jeszcze gospodarz częstuje mnie piwem.
Późnym popołudniem zaliczam wycieczkę do dżungli. Gospodyni prowadzi mnie do przepięknego wodospadu. Idziemy najpierw przez pola ryżowe, potem plantacje bananowców i wchodzimy do lasu tropikalnego, bo raczej dżunglą bym tego nie nazwała. Roślinność jest bardzo bujna, gospodyni zbiera jakieś rośliny, które potem będziemy jeść na kolację. Mam też okazję skosztować krabów, złapanych wcześniej przez matkę chłopców.
Wieczorem cała rodzina zasiada do obejrzenia filmu na wideo. Dzieciaki są tak zmęczone, że zasypiają w trakcie oglądania. Ja też zaraz po filmie zbieram się do spania. Przydzielono mi kąt za firanką w wielkim pokoju, oprócz mnie śpi tu bowiem jeszcze kilka osób.