wtorek, 24 kwi 2007 Nanning, Chiny
zamiast karty dan na stołach wystawione sa produkty, które można sobie zamawiac w dowolnej ilości
Nocny bazar w Jinghong nad Mekongiem to istna uczta dla podniebienia. Czego tutaj nie ma: ryby, kurczaki, podroby, warzywa, ślimaki, ośmiornice, langusty, jakieś robactwo a nawet tyłki kurze i wiele rzeczy, które nie jestem w stanie zidentyfikować. Ceny są całkiem przystępne. Wszystko świeże i albo przyrządzone na grillu albo na woku.
Kiedy tak sobie siedzimy z Remo, popijając zimne piwo (Szwajcar, którego poznałam w hotelu) zrywa się gwałtowna burza, leje niesamowicie i ulicami płyną od razu potoki. Czekamy ponad godzinę, aż się uspokoi deszcz. Ja wracam do hotelu na bosaka, (woda jest po łydki) bo szkoda mi sandałów, nie wyschną do rana i potem obetrą mi nogi.
Następnego dnia postanawiam jeszcze zostać w Jinghong, wypożyczyć rower i pojeździć po okolicznych wioskach. Rower można pożyczyć w sklepie położonym blisko Banna Cafe a nie jak podaje LP w Mei Mei Cafe. Cena za cały dzień to 20Y i można jeździć aż do 21ej. Rowery (górskie) są w b. dobrym stanie a właściciel sklepu daje też każdemu mapkę z proponowanymi trasami.
Prawie kazda wioska zamieszkała jest przez inną mniejszość narodową i wszędzie są małe świątynie, już odnowione, bądź w trakcie remontu i wszystkie bajecznie kolorowe.
Najtaniej można się pożywić na targach/straganach a najbardziej popularną potrawą jest tu ryba i klejący się ryż.
kupry kurczków to przysmak w Chinach
Również kawa z mlekiem, prawdziwa, smakuje wyśmienicie - jak na Hainan Dao, właśnie tu się ją uprawia.
Następnego dnia przemieszczam się lokalnym autobusem do Menghun (75 km, 15Y), małej mieściny lub właściwie większej wioski położonej na południowy zachód od Jinghong. Jadę z dworca autobusowego nr 2 (jest jeszcze long distance bus station nr 1). W niedzielę odbywają się tu cotygodniowe (słynne) targi, na które ściągają mieszkańcy górskich wiosek.
Po drodze zatrzymujemy sie w Menghai, nowoczesnym miasteczku, gdzie kierowca krąży dookoła dworca w poszukiwaniu pasażerów, przez co podróż się nieco wydłuża. Droga jest świetna, właściwie jak autostrada, wiedzie przez pola ryżowe i niewielkie pagórki.
W Menghun zatrzymuję sie w Golden Bowl Hotel (są tylko 2 hotele a te z LP już nie aktualne). Właścicielka ma na dole zakład fryzjerski i wystawioną dużą tablicę. Hotelik jest czysty, i śpię w pokoju 2 os. za 25Y. Jest nawet telewizor i ku mojemu zaskoczeniu CCTV 9 (chiński program po angielsku).
Miasteczko ma tylko 2 ulice, jest niesamowicie brudne, wprost tonie w śmieciach i głośne (ujadające psy, piejące koguty i młodzież jeżdżąca na motorach). Jest nawet kafejka internetowa (2Y za 1h) ale sprzęt beznadziejny i pełno w niej rozwrzeszczanej młodzieży grającej w jakieś idiotyczne gry.
Nad miastem, na wzgórzu wznosi się przepiękna stupa a obok klasztor mieszczący 50 mnichów. Młodzi mnisi jeżdżą na swoich motorach po całej okolicy, urządzając zawody i trąbiąc niesamowicie. Ze wzgórza roztacza się widok na całą okolicę.
W niedzielę od rana niesamowity szum i hałas. Traktory, motory i ciężarówki zwożą mieszkańców na targ. Kobiety bardzo kolorowo poubierane: mają pozawiązywane na głowach turbany z ręczników, kolorowe bluzki, krótkie bufiaste spodniczki i kolorowe legginsy. Inne ozdabiają głowę czarnymi czapkami ozdobionymi monetami, łańcuszkami i kolorowymi pomponami. W uszach mają kolczyki a na szyjach kolorowe korale. Wiele matek taszczy swoje dzieci na plecach. Służą im to tego pięknie wyszywane nosidła.
Trudno jest tu robić zdjęcia, bo niektórzy już są rozpaprani - po prostu chcą pieniądze. A na targu jest wszystko: ryż, mydło i powidło - jak wszędzie. Udało mi się jednak zrobić sporo zdjęć i będę je wrzucała na transazję po powrocie do Babu.