sobota, 16 sty 2010 Pekin, Chiny
W nocy kropi deszcz, a rano, gdy jeszcze jest ciemno pojawiają się staruszkowie, aby ćwiczyć tai-chi. Dzień jest bardzo szary, a chmury wiszą bardzo nisko i nic nie zapowiada poprawy pogody. Mijając kolejne zbiorniki wodne i napotykając setki małp idę dalej na południe kolejnym szlakiem, których Hongkong ma sporo. Przy szlakach są niekiedy małe place, na których przy delikatnej muzyce ludowej ćwiczy się tai-chi. Z dżungli docieram do północnego krańca półwyspu Kowloon i do wieżowców oraz gwaru i zatłoczenia. Jem obiad i przeliczam posiadaną gotówkę. Aby starczyło na jedzenie (kolacja i śniadanie) muszę dalej iść pieszo. Do zmroku osiągam dzielnicę Lai King sporo klucząc, bo budowniczowie nie przewidzieli, że ktoś będzie chciał w miarę prosto zmierzać z centrum do lotniska na pieszo. Na Lai King moja piesza wędrówka się kończy, bo nie sposób przejść na pieszo przez długi most na wyspę Lantau. Strategiczne odcinki do przejechania metrem okazują się drogie, co zauważyłem już na granicy w Lo Wu. Z całego odcinka między centrum a Tung Cheng przeszedłem ponad połowę, a zaoszczędziłem ćwierć opłaty. Późnym wieczorem osiągam lotnisko, gdzie czeka mnie noc.