sobota, 16 sty 2010 Pekin, Chiny
Smok (Lugang)
Cała trasa z Taiching do Lugang to ulice miejskie. Gdy dojeżdżam do Lugang jest już całkowicie ciemno. W ulicznych barach próbuję dwóch potraw na chybił-trafił - zapiekane kawałki kurczaka w sosie pikantno-słodkim i parowane pierogi, po czym znowu gimnastykuję się, aby dowiedzieć się jak wydostać się za miasto na plażę. Plaży nie ma, a za miasto idzie się bardzo długo dochodząc do terenów przemysłowych. Nad rzeką znajduję wśród krzaków kawałek trawy nadający się na rozbicie namiotu.
Rano w drodze do centrum zamawiam w przydrożnym barze jajecznicę z tostami i mleko. Mam plan miasta, więc dotarcie do punktu informacji turystycznej nie stanowi problemu, szczególnie, ze Lugang jako miasto turystyczne ma oprócz napisów chińskich również napisy w alfabecie łacińskim. W punkcie informacji turystycznej zostawiam plecak i zaczynam zwiedzać świątynie, których Lugang ma ok. 50. Są różnej wielkości i są niesamowicie barwne, pełne smoków i bogów. Tajwańczycy są chyba w większości religijni, bo przez świątynie przewija się sporo wiernych. Religia Tajwanu to kompilacja starej wiary oraz buddyzmu. Świątynie są głównymi zabytkami miasta, ale jest jeszcze jedna długa zabytkowa uliczka pełna sklepików z wyrobami artystycznymi. Kręci się tu sporo turystów tajwańskich. Od czasu przybycia na Tajwan nie spotkałem jeszcze białego turysty. W połowie dnia wyczerpuje mi się bateria do aparatu fotograficznego, ale nie mogę jej naładować bo na Tajwanie są inne gniazda, a prąd ma 110 V. Próbuję dowiedzieć się, gdzie mogę kupić adapter, ale nikt mnie nie rozumie. Wracam do punktu informacji turystycznej, bo choć tam też nikt nie mówi po angielsku, to liczę, że może jakoś mi pomogą. Przy pomocy translatora na komputerze udaje mi się wyłuszczyć o co mi chodzi, z pomocą przychodzi mi syn pracownicy biura, który pomyka na rowerze do sklepu i wkrótce mogę naładować baterię. Do wieczora zwiedzam jeszcze wiele, wiele świątyń.