W Beijing mam krótką przerwę w locie, po której opuszczam Azję.
W nocy kropi deszcz, a rano, gdy jeszcze jest ciemno pojawiają się staruszkowie, aby ćwiczyć tai-chi. Dzień jest bardzo szary, a chmury wiszą bardzo nisko i nic nie zapowiada poprawy pogody. Mijając kolejne zbiorniki wodne i napotykając setki małp idę dalej na południe kolejnym szlakiem, których Hongkong ma sporo.
Po przejściu kilku punktów kontrolnych jestem na dworcu metra Lo Wu. Nie ma możliwości wyjścia z dworca, więc jestem zmuszony jechać metrem dalej, więc kupuję bilet do Tai Po (zaledwie kilka stacji). Granica między kapitalizmem a komuną to mur i siatka.
Kolej z Guangzhou do Shenzhen zaskakuje pozytywnie. Pociąg w formie srebrnej strzały rozwija szybkość 200 km/h i kursuje na tej trasie co kwadrans. Bilet kosztuje 75 Y. Po godzinie jazdy jestem w ponoć najbogatszym mieście w Chinach leżącego naprzeciw Hongkong. Nowoczesnemu miastu poświęca
W południe przechodzę granicę. Kontrola zdrowia polega na wypełnieniu formularza, że jestem zdrowy. Pierwsze zetknięcie z Chinami kontynentalnymi to olbrzymi podziemny dom towarowy tuż za przejściem granicznym, gdzie można kupić prawie wszystko. Wszędzie jest czysto, schludnie i nowocześnie.
Macau jest maleńką enklawą mającą tylko 20 km2, więc wszędzie można bez trudu dojść na pieszo. W punkcie informacji turystycznej otrzymuję plan miasta i z portu idę na najwyższe wzniesienie, na którym jest latarnia morska zbudowana w czasie panowania tutaj Portugalczyków. Jest to ponoć pierwsza latarnia morska na wybrzeżu chińskim.
Rano ruszam metrem do centrum, jem ulubione danie rybne w słodko-kwaśnym sosie i kupuję bilet na prom do Macau. Nisko wiszące chmury i mgła powodują, że w czasie godzinnego rejsu nic nie widzę. Odległość między Hongkong a Macau wynosi 60 km przez estuarium rzeki Perłowej.
Ponieważ przylatuję pod wieczór, to już się wiele nie ruszam nocując w pobliżu lotniska.
Ostatni dzień na Tajwanie jest taki jak pierwszy - szaro i pochmurno. Okolica Taoyuan też jest typowa dla Tajwanu - tereny przemysłowe i mnóstwo dróg.
Fuguei to najbardziej na północ wysunięty przylądek Tajwanu. Wracam z niego do głównej szosy przez niewielką osadę rybacką, w której jest mnóstwo kramów z owocami morza. Takiej różnorodności krabów, homarów, muszli i innych żyjątek morskich jeszcze nie widziałem. Ja na ten widok
Dojeżdżam do Yeliu, bardzo turystycznej osady rybackiej, przez którą przewijają się tłumy turystów. Główną atrakcją jest park geologiczny z dziwnym formacjami skalnymi, mnie interesuje poza tym latarnia morska, istnieniu której wszyscy zaprzeczają. Zwiedzam park geologiczny z formacjami skalnymi w kształcie głów na długich szyjach.
W Keelung jest latarnia morska, ale w porcie, do którego nie można wejść. Dzięki uprzejmości młodej pary tajwańskiej objeżdżam całe miasto próbując trafić na miejsce, skąd widać latarnię, ale bez skutku.
Poruszam się autostopem, bo jest to tu dość proste, choć kierowcy nie mówią ani słowa po angielsku i poruszam się na krótkie odcinki, a na autobus musiałbym sporo czekać. Najpierw do latarni Santiao i pobliski cmentarz, potem skuterem do Fulong mijając niewielkie osady rybackie. Wybrzeże jest skaliste i poszarpane, a każda wioska ma bardzo barwną świątynię.
W Tajpej nie ma szans na rozbicie namiotu, więc muszę się wydostać poza miasto. Na wybrzeże niestety autobusy dziś już nie kursują, pozostaje pociąg, którym o 23:00 opuszczam Taipei. Półtoragodzinna jazda do Fulong kosztuje 100 TD. W małej osadzie nad morzem policjanci wskazują mi pobl
Mój plan przejazdu na wschodnie wybrzeże przez góry niestety upada, bo droga przez góry jest zniszczona przez tajfun, więc decyduję się jechać na wybrzeże północne. Jest tam trochę ciekawego wybrzeża z latarniami morskimi. Najtańszym środkiem transportu jest autobus. Za 350 TD kupuję bilet do Taipei.
Poranek jest mglisty, ale do południa mgła znika i robi się ciepło. Po plaży chodzą amatorzy owoców morza zbierający jakieś kraby po odpływie. Kąpiel jest zakazana, a przy brzegu jest sporo rozstawionych sieci rybackich. Piasek jest szary i drobny, a plaża czysta. Tajwan jest wprawdzie szary, ale wszędzie jest czysto.
W Anping jest niewielka historyczna starówka, latarnia morska, kilka świątyń, zbudowany przez Holendrów fort i bardzo efektownie zarośnięty drzewem stary dom w ruinie. Gdy dochodzę do plaży zbliża się zachód słońca. Trochę się przeliczyłem sadząc, że przy plaży będą jakieś sklepy, bądź bary.
Tainan to była stolica Tajwanu, ale tego absolutnie nie widać. Budownictwo w stylu lat sześćdziesiątych, a więc szarość. Jem w ulicznym barze ryż z warzywami, dojadam słodką bułką i zgodnie z planem miasta mam zamiar odwiedzić wszystkie zabytki, których nie ma tu dużo. Pierwszy obiekt to stary fort bardziej przypominający bogaty dom w ogrodzie.
W Erlin przechodzę pod opiekę kierowniczki dworca, która pomaga mi kupić w automacie bilet kosztujący (wszystko po chińsku) i obieca wsadzić do właściwego autobusu (tablice też tylko po chińsku, a więc pełna ?chińszczyzna?). Erlin to duże, ale zupełnie nieciekawe miasto, więc czas do odjazdu autobusu spędzam na ławeczce w słońcu.
Na mapie Wanggong to zaledwie mały punkcik, w rzeczywistości rozległe miasto. Przechodzę obok posterunku policji, a ponieważ jest to chyba najlepsze miejsce, aby się zorientować, gdzie jest dworzec autobusowy i jak się stąd wydostać - wchodzę. Jak się mogłem spodziewać, nikt nie mówi po angielsku.
O wschodzie słońca wspinam się z latarnikiem na szczyt latarni morskiej. Jeśli dobrze rozumiem, to latarnie morskie na Tajwanie są obsługiwane ręcznie przez latarników. Do ich obowiązków należy włączanie i wyłączanie światła oraz zasuwanie i odsuwanie firanki, aby słońce nie zmatowiło soczewek.
W pobliżu Lugang (ok.25 km) jest latarnia morska Wanggong i tam chętnie spędziłbym noc, ale okazuje się, że nie ma tam już dzisiaj autobusu, więc idę ponownie do Fusing, gdzie spędziłem ostatnią noc. Robię w supermarkecie drobne zakupy i ruszam za niekończące się miasto. Gdy zabudowania nieco rzedną zmieniam decyzję postanawiając spróbować nocnego autostopu.
Cała trasa z Taiching do Lugang to ulice miejskie. Gdy dojeżdżam do Lugang jest już całkowicie ciemno. W ulicznych barach próbuję dwóch potraw na chybił-trafił - zapiekane kawałki kurczaka w sosie pikantno-słodkim i parowane pierogi, po czym znowu gimnastykuję się, aby dowiedzieć się jak wydostać się za miasto na plażę.
Zachodnia część wyspy jest nizinna i mocno zurbanizowana, zaś wschodnia górzysta i słabo zaludniona. Z północy na południe na nizinnej części wyspy jest kilka autostrad i dwie linie kolejowe, w tym jedna superszybka poprowadzona przez cały czas na słupach ponad ziemią. Kolej jest bardzo droga i dlatego jadę autobusem.
Lot z Hongkong na Taiwan trwa nieco ponad godzinę. Samolot ląduje na międzynarodowym lotnisku Taoyuan w Jhuwei. O Tajwanie nic właściwie nie wiem, więc po odprawie zasięgam informacji o miejscach atrakcyjnych i o możliwości poruszania się w kompetentnym i przyjaznym punkcie informacji turystycznej.
Na płaskowyż, na którym jest posąg Buddy oraz klasztor można wjechać wyciągiem linowym za 100 HD, można dojechać autobusem za 37 HD, można też wejść górskim szlakiem - wybieram trzecią opcję. Początek szlaku niełatwo znaleźć, ale pomaga mi pewien starszy Chińczyk nie mówiący po angielsku chcący zaprowadzić mnie do celu, a to solidny dwugodzinny marsz.
W Hongkong ląduję o 13:30. Całe Chiny oraz Tajwan oraz oczywiście Hongkong i Makau mają jednakowy czas. Hongkong wita mnie pochmurną pogodą, ale jest dość ciepło, bo 20 C. Odprawa migracyjna jest szybka, a w Hongkong mogę przebywać 90 dni bez wizy. Po pobraniu w bankomacie HD zaopatruję
Tuż po wschodzie słońca, po przesunięciu czasu o 7 godzin do przodu ląduję w stolicy Państwa Środka. Jest słonecznie, ale zimno, bo - 10 C i na polach leży trochę śniegu. Lotnisko jest bardzo duże i bardzo nowoczesne. Pomimo, że jestem tu tranzytem, to i tak przechodzę przez odprawę
ostatni wpis: | 14 mar 2010 (14 lat temu) |
pierwszy wpis: | 16 sty 2010 (14 lat temu) |
liczba tekstów: | 31 |
liczba zdjęć: | 130 |
liczba komentarzy: | 0 |
odwiedzone kraje: | 4 |
odwiedzone miejscowości: | 41 |
strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl
transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.