poniedziałek, 7 wrz 2009 Warszawa, Polska
W niedzielę pobudka o 4:00. Herbata, toaleta i na dół. W recepcji - panie recepcjonistki spały pod prześcieradłem na leżance. One nie ułatwiają sobie nocnego dyżuru w ten sposób - one przyjechały z prowincji do dużego miasta i nie mają w Xianie innego domu - mieszkają w miejscu pracy oszczędzając każdy gorsz. Taksówka czekała przy wejściu. Ulice puste, droga szeroka, od granic miasta (od '3rd Ring Road') - płatna autostrada. Za którą pasażerowie musieli zapłacić 10 RMB. Na lotnisko dotarł Krzyś sporo przed szóstą. Duże, czyste, na oko większe niż Okęcie (o budynkach mowa, nie o parametrach, ilości pasażerów na rok itp.). Widzieli na tym lotnisku ładne tanie maskotki-pandy, nie kupili ich, a nigdzie potem nie widzieli tak tanich, nawet zbliżonych cenowo do tamtych. Krzyś ze swoją obstawą musiał przejść do innego terminalu, ojciec wziął więc wózek bagażowy i poszli. Odprawa już trwała - bez problemu więc nadali bagaż (plecak plus mały plecaczek - sporo napojów pokupowali, wnieść ich na pokład nie można, a wyrzucać szkoda). Prawie nie było białych. W końcu przeszli kontrolę. Po drugiej stronie dopiero widać wielkość - w końcu dość prowincjonalnego - lotniska. Krzyś oczywiście liczył samoloty - 100% chińskich. Ale mnóstwo ich. Wkrótce boarding. Samolot... zwykły. Krótko i sprawnie to wszystko poszło. Na pokładzie - prawie normalne jedzenie, kawa.
Czy to był udany dzień? Zleży jakie przyjąć kryterium. Jeśli mierzyć to spełnieniem oczekiwań - jest super! Tylko że... po prostu nie można nie czuć niedosytu. Być w Kantonie i poświęcić mu tak mało czasu... Ale po kolei.
Lotnisko w Kantonie - robi wrażenie. Może nie wielkością, bo choć jest duże (drugie po Pekinie w Chinach, większe niż np. Pudong), to przecież większe i Krzyś, i rodzice widywali. Ale jest ładne! Nie tylko czyste i zadbane, ale też zwyczajnie ładne - klomby, fontanny. Wielkością to robiło wrażenie lotnisko w Xianie - niby prowincja, a takie duże. W Kantonie po odebraniu bagażu Krzyś z Mamą przebrali się (wszyscy troje założyli wcześnie rano długie spodnie), ojcu się nie chciało. Łatwo znaleźli autobus 'do stacji, z której odchodzą pociągi do Shenzhen'. 20 juanów za osobę, ale Krzyś nie płacił. Wygodny, klimatyzowany. Autostrada do centrum. Krzyś zasnął. Ładny Kanton. Zielono. Palmy. Wieżowce. Nie te super-wysokie, (choć i znacznie wyższe od europejskich się znajdą), klasę niższe ale nie kilkanaście, lecz setkami. Mama powiedziała, że z widzianych azjatyckich miast Kanton najbardziej przypomina Nowy Jork. Chodziło Jej o wieżowce, ale są tu też zacienione aleje, ładne budynki, centra handlowe. Autobus zawiózł Krzysia w pobliże Dworca Wschodniego. Przed dworcem plac otoczony designerskimi wieżowcami. Najpierw poszli na dworzec zostawić plecak. Oboje - Krzyś i Mama byli bardzo męczeni i nie chciało im się zwiedzać. W końcu wstali o czwartej, a klimat tu jak w Szanghaju czyli jak w łaźni parowej. Na dworcu 3 oddzielne sekcje: dla pociągów dalekobieżnych, do Shenzhen i do Koulunu. Bilet do Shenzhen - 75 RMB, ale dziecko nie płaci. Ojciec zostawił bagaż w przechowalni - klasycznie ciężko było obsłudze podnieść plecak. Przed przyjęciem przeszukano plecak, ale bardzo pobieżnie. Potem poszli zjeść najbardziej egzotyczne danie jakie napotkali w Chinach. Węża? Psa? Nie! Hot dogi z Ikei!!! Potem poszli się przejść. Mama 'wysiadała'... Przejechali metrem w okolice 'New Town'. Oczywiście wieżowce, wieżowce i wieżowce. Co tam Pudong! Może tam jest kilka wyższych, ale nie ma tego wyglądu co tutaj. Następnie do Rzeki Perłowej. Niestety - tam gdzie tata chciał pojechać - należało jechać inaczej. Wrócili do metra, ale Krzyś i Mama już nie chcieli chodzić. Krzyś by poszedł, ale Mama nie chciała, więc ojciec nie namawiał ich widząc ich zmęczenie. I jak można nie mieć niedosytu? Wrócili więc do Ikei. Ale do restauracji. Oni zjedli klopsiki z ziemniakami, stary zadowolił się hot dogami. Czyli drugi dzień bez chińskiego żarcia. W Ikei zaczepił Krzysia rodziców facet - z agencji jakieś - który chciał zrobić Krzysiowi zdjęcia. Oferował 1.000 juanów! Ale oczywiście gdy się dowiedział, że wyjeżdżają tego samego dnia - odpuścił sobie - sesja by trwała kilka godzin.
Na dworzec więc, bilety, odbiór bagażu. Coś się rodzicom nie podobało w tym niby darmowym bilecie Krzysia. Ciężko się było z kimkolwiek po angielsku dogadać, ale obok były miary - 110 cm i 1,5 m. Jakby od tego zależała bezpłatność czy cena biletu. Pociągi jeżdżą co 10 minut. Ich pociąg był za 20. Oczywiście bilety na konkretny pociąg, na konkretne miejsce. Czyli mieli 2 siedzenia. W dodatku - jak się okazało - nie obok siebie (choć bez problemu się dało z kimś na miejsca zamienić). Pociąg pełniutki - sporo osób stało. Ojciec też stał (chwilę potrzymał Krzysia na kolanach, ale chciał by było mu wygodnie, więc go posadził samego i stał), potem zajął miejsce kogoś kto wysiadał. Za oknami wzgórza, pola ryżowe, ale głównie krajobraz miejski. Pociąg - ponad 160 km/h, czyściutki, nowoczesny, wyświetlacze z informacjami po chińsku i angielsku, info ile minut do każdej z kolejnych stacji zostało. Przy wyjściu ze stacji (gdzie jak w przypadku większości stacji - żeby wyjść wkłada się do bramki - takiej jak przy wejściu - zużyty bilet) okazało się, że jak najbardziej, za Krzysia płacić było trzeba. I kazano iść do kasy i kupić bilet. Starzy nie kupili - płacić za to że nie ze swojej winy nie mieli jednego miejsca?! Nie zapłacili i w końcu dano im spokój i przepuszczono.