sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
Niewiele jest miejsc na tej wyprawie, za którymi nie będziemy tęsknić. Niewiele jest takich, o których nie będziemy marzyc za jakiś czas w Polsce. Niewiele z nich nie będzie sie natarczywie przypominać, dręczyć kolorowymi obrazami i kuszącymi wizjami powrotu. Niewiele, a jednak Dakce sie to skutecznie udało.
Ulice, drogi, uliczki, asfaltowe jezdnie, tak dziurawe, ze omijając jedna z kałuż nasz kierowca zawsze wpada w następną. Pasy ruchu tak szczelnie wypełnione pojazdami, ze gigantyczny korek, który trwa tu niezmiennie od rana do wieczora, staje sie prawie niemożliwy do przebycia nawet dla tłumu pieszych próbujących sie przecisnąć z jednej strony ulicy na druga. Stoją rowerowe riksze- azjatyckie taksówki napędzane siłą mięśni zachudzonych, żylastych kierowców, z owiniętą wokół bioder kraciasta brudna chusta zamiast spodni. Każdy z tych pojazdów oblepiony jest błyszczącymi, pstrokatymi ozdobami wyciętymi z aluminiowych puszek i pomalowanymi przez samozwańczych artystów i samych, dumnych ze swego dzieła właścicieli. Bliżej nieistniejącego pobocza drogi tłoczą sie towarowe riksze z pordzewialch rowerów i doczepionej drewnianej platformy na kolkach, dumnie nazywane tu "riksza-van". W każdy wolny centymetr jezdni wciskają sie wreszcie motorowe riksze, dymiąc sobie nawzajem w nos i trąbiąc zaczepnie, wesoło albo dla zabicia czasu.?
"Riksza man"
Gdzie nie spojrzeć riksze i riksze. W Dakce jest ich ponad 400 tysięcy, żadne inne miasto świata nie może sie pochwalić taka ich ilością.?
W tym tłumie pewnie przeciskają sie błyszczące, klimatyzowane samochody z pulchnymi i eleganckimi właścicielami. Bardziej pasowałyby na pewno do europejskich dróg i stolic, tu dla ochrony przed grożąca bez przerwy stłuczka maja zamontowane potężne metalowe wzmocnienia na wysokości zderzaków nadające im groźny wyraz ulicznych taranów.?
Nad tym ściśniętym tłumem górują autobusy, prawdziwi weterani drogowych wypadków, kraks, karamboli, pękające w szwach od pasażerów, z wybitymi, popękanymi szybami lub bez, porysowana karoseria, pogiętą i zardzewiałą blacha i stylem jazdy zapewniającym, ze naprawdę nie maja juz nic do stracenia. No może poza życiem autobusowego nawolywacza wiszącego w drzwiach pojazdu, prawie wypadającego na zakrętach i niestrudzenie wykrzykującego trasę i kolejny przystanek.?
W tym drogowym chaosie, choć trudno w to uwierzyć, można czasem wyłowić wzrokiem prawdziwa karocę zaprzęgniętą w kościste konie o pustym, głodnym spojrzeniu.?
Ponad milion pojazdów forsuje ulice stolicy Bangladeszu, co miesiąc przybywa 3 tysiące nowych, co najmniej polowa z nich nielegalnie i bez licencji.?
Wszyscy kierowcy dookoła kaszla, charczą, krztuszą sie, plują na ulice ciemna flegma.
Trudno sie dziwić, powietrze tu ma niemal formę i kształt, i my i oni oddychamy ciężką śmietaną smogu. Na zakorkowanych skrzyżowaniach kłębią sie miedzy rikszami niezliczone ilości żebraków. Kaleki bez nóg na plecach chudych kobiet, staruszki w łachmanach, czarne od kurzu dzieci ulicy, niewidomi, bezzębni, płaczące niemowlaki w brudnych zawiniątkach na rekach swoich mam...wszyscy wyciągają puste dłonie po "baksheesh"- jałmużnę. Dla nas niezrozumiale i często męczące, świetnie pasuje do realiów Bangladeszu, gdzie nakaz islamu, aby dawać tym którzy maja mniej uzupełnia sie z trudna do zaakceptowania i tak bardzo tu powszechna nędza i ludzkim nieszczęściem.?
Na tak zwanym chodniku nie jest nam łatwiej. Przez ulice Dakki nie można przejść po cichu i niezauważanie, zaciekawienie jakie wywołuje turysta w Bangladeszu nie ma końca i żadnych granic. Od pierwszego kroku aż do hotelowych drzwi towarzyszy nam większy i mniejszy tłum ciekawych ludzi, tłum przerzedza sie i znów gęstnieje, zmieniają sie postacie, jedni przychodzą, inni zawracają. Wszyscy jak swoista mantrę powtarzają w kolko znane juz nam pytania...¨Helloooo!!!What country????Name????" i oczywiście najważniejsze "Your relationship??". Pokrzykują czarnoocy chłopcy w wyprasowanych spodenkach i nowiutkich muzułmańskich czapkach w drodze do medresy. Wołają zakurzeni sprzedawcy soczystych mango z zielona skorka, kiści słodkich, śmiesznie małych bananów, cebuli i czosnku w szerokich jutowych workach.
rikshaw in move
Dostojnie i donośnie pytają biało odziani muzułmańscy mężczyźni, z tkanina opinającą sie na sytych brzuchach i o rudo farbowanych brodach, nadających im wygląd bajkowych gnomów. Grupowo zagadują rowerowi rikszarze rozleniwieni oczekiwaniem na klienta. Wykrzykują juz z daleka kucharze w dusznych, ciasnych barach z przekąskami w stylu curry i chili, głośno zapraszają zaparzacze bangladeskiej herbaty ze skondensowanym słodkim mlekiem i cukrem, machają zachęcająco sprzedawcy z miniaturowych sklepików wielkości kartonowych domków dla lalek ze wszystkim co niepotrzebne. Z dziecięcym zainteresowaniem w oczach wypytują lokalni biznesmeni handlujący materiałami na sari, szkolnymi zeszytami, aluminiowymi miskami, po drodze wciskając nam w ręce swoje wizytówki.?
Każdy chce porozmawiać, każdy chce popatrzeć, każdy chce być zauważony.?
W rzadkich momentach, kiedy naprawdę musimy juz na chwile stanąć, żeby popatrzeć na mapę, kupić butelkę wody, zapytać o drogę, w kilka minut, nie wiadomo skąd, wyrasta zbity tłum głów i zasypuje nas pytaniami. Ci z tylu, którzy nie dosłyszeli naszych odpowiedzi dopytują tych z przodu, ci z przodu trącają sie porozumiewawczo łokciami, ci po środku, jak w głuchym telefonie przekazują sobie pomrukiem cenne informacje- "aaaa...Poland...", wszyscy wpatrzeni jak w najlepsze widowisko.?
W całym tym ulicznym przedstawieniu czegoś jednak jeszcze brakuje, a nam zajmuje dobra chwile żeby to "cos" odkryć.
lokalne kino,Old Dhaka
Dookoła słychać tylko męskie glosy, widać tylko gładko ogolone lub brodate męskie twarze, to czujne, ciemne męskie oczy śledzą każdy nasz ruch, patrzą jak jemy, jak wglądamy, jak rozmawiamy. Rzadko uda sie nam zobaczyć gdzieś kolorowa kobieca sylwetkę, bardzo rzadko samą, bez męskiego opiekuna, jeszcze rzadziej można wymienić z nią parę słów lub nieśmiały uśmiech. Dla większości kobiet Bangladeszu życie ciągle toczy sie w domu, to jest ich codzienna praca, królestwo i miejsce.?
Za zamkniętymi drzwiami naszego hotelowego pokoju zmęczeni wrażeniami leżymy nieruchomo i czekamy. Na koniec kolejnej awarii prądu i powrót powiewu z wentylatora. Na to aż woda w łazience zmieni kolor z rdzawo-brązowego na jakiś bardziej nadający sie do mycia. Czekamy aż ciekawy turystów hotelowy boy zmęczy sie pukaniem do naszych drzwi z częstotliwością trudna do uwierzenia. Czekamy aż przycichnie wdzierający sie każdą szpara w oknie hałas ulic starej Dakki i pozwoli zasnąć.?
Można sie chyba zastanawiać po co tu w ogóle przyjeżdżać.?
Może żeby poczuć sie najbardziej pożądanym gościem świata w tym nieodkrytym jeszcze kraju. Może żeby popłynąć mala, drewniana łódką po największym trakcie komunikacyjnym stolicy, szerokiej i mętnej rzece delty Gangesu, tylko po to żeby po godzinie mieć ręce zdrętwiałe od machania do uśmiechniętych i machających ludzi. Może po to, żeby na własne oczy zobaczyć, ze wszędzie tu na jedna osobę, która chce nas naciągnąć lub oszukać zaraz znajdzie sie z dziesięć lub więcej takich, które z żywym oburzeniem i pokrzykiwaniem przyjdą nam na ratunek. A może żeby pomylić ulice w tym zamieszanym mieście (co nie jest wcale trudne) tak, ze zanim jeszcze zdążymy naprawdę sie zgubić juz ktoś odprowadzi nas prosto na miejsce. Albo żeby w dusznym i lepkim korku posłuchać opowieści rikszarza o tym jak naprawdę żyje sie w Bangladeszu.?
Jedno jest pewne, jeśli chcecie spotkać prawdziwych ludzi, przyjedźcie do Dakki. I to zanim przyjadą tam inni.