wtorek, 21 lip 2015 Dżakarta, Indonezja
Jest znowu 3 nad ranem. To już w zasadzie trzecia nieprzespana noc pod rząd. Dwa dni wcześniej wspinaliśmy się na punkt widokowy nieopodal Bromo, poprzednią noc walczyliśmy z pluskwami i karaluchami w czymś co tylko z nazwy było hotelem, a teraz znowu wspinamy się na kalderę kolejnego wulkanu.
Parę minut po 3 docieramy na szczyt. Tym razem nie chodzi o wschód słońca i piękne widoki. Na krawędzi wulkanu są setki turystów. Jeszcze parę lat temu miejsce to było w zasadzie niedostępne i odwiedzali je tylko najbardziej dociekliwi podróżnicy. Teraz na parking pod wulkanem Kawah Ijen, o tej samej godzinie zjeżdżają się dziesiątki samochodów wypełnionych po brzegi turystami. Wszystko w tym samym rytmie, czasie, niemal w tej samej cenie. Dzień za dniem tak samo.
Poniżej nas widać dość stromy szlak prowadzący na dno wulkanu, ku dymiącemu jego sercu. Nie jest oświetlony, lecz doskonale widoczny za sprawą dziesiątek osób i ich latarek.
- Gas mask, gas mask - ktoÅ› krzyczy.
- Gas mask, dobre dla zdrowia, ochroni przed dymem - nawołuje inny, pokazując całe naręcze masek gazowych.
Czy ich wypożyczenie faktycznie ma sens? - myślę. Czy to tylko taki tutejszy folklor i fajny atrybut do zrobienia sobie zdjęcia. Coś mnie jednak przekonuje w tym ich nawoływaniu i wypożyczam jedną. Niby tak bez przekonania, ale jakiś wewnętrzny głos mi mówi że dobrze robię. Zawieszam sobie maskę na klamrze od plecaka, czyniąc dostęp do niej bardzo utrudnionym i rozpoczynam powolne zejście na dół.
Idzie się bardzo powoli. Nie dlatego że szlak jest trudny, ale przez mijane po drodze osoby. Jedni wchodzą, inni schodzą, jeszcze inni pozują do zdjęć. W pewnym momencie mija mnie pędzący niemal pod górę turysta. Dławi się, kaszle, przeklina, łzy mu się leją z oczu, próbuje wymiotować. Za nim leci jego lokalny przewodnik pokrzykując tylko "pij dużo wody"! Nie dało mi to wtedy jakoś bardzo do myślenia.
W połowie ściany zmienia się wiatr. Siarkowe wyziewy i gęsty, drapiący dym przenosi się dokładnie na ścianę, po której poruszają się turyści. Niemal w tej samej chwili, wszędzie dookoła daje się słyszeć kasłanie, dławienie się. Widać nerwowe okręcanie szali i chust na ustach, oczach i nosie. Ja szamoczę się z maską. Mija dobrych parę chwil zanim udaje mi się ją odczepić od plecaka i kolejnych kilka zanim właściwie udaje mi się ją umocować na twarzy. Opary drapią w gardle, szczypią śluzówki w nosie, ale maska działa fantastycznie. Słyszę świst zasysanego powietrza i kolejny świst przy każdym wydechu. Mogę oddychać i poruszać się dalej.
Po dobrych 40 minutach docieram na dno. Jest nadal bardzo ciemno i w sumie nie umiem dobrze rozeznać się w sytuacji. Mam wrażenie że stoję u stóp jakiegoś potężnego komina, wypluwającego z siebie ogromne kłęby czarnego dymu. W dymie, raz na jakiś czas daje się dostrzec błękitny ogień wydobywający się bezpośrednio ze zbocza - to w zasadzie cel nocnej tu wycieczki - "blue flame / błękitny ogień" czyli nic innego jak płonący gaz ziemny, który można oglądać tylko w nocy. Niby jest to coś niesamowitego, ale gdzieś podświadomie czuję rozczarowanie. Spodziewałem się zobaczyć coś bardziej spektakularnego.
Zbliża się wschód słońca. Większość turystów rozpoczęła ponowną wspinaczkę na kalderę. Jednak z każdą minutą zaczynam dostrzegać więcej elementów tej przedziwnej scenerii. Postanawiam zostać tu do świtu.
Tuż przed wschodem słońca, na dnie jestem w towarzystwie zaledwie kilkorga turystów oraz górników, dla których Kawah Ijen to miejsce pracy. Bo wulkan Kawah Ijen to działająca nadal kopalnia siarki. Próżno tu szukać maszyn czy zautomatyzowanego wydobycia. Nie istnieją tu przepisy BHP lub nie są respektowane. Wszytko tu oparte jest o siłę ludzkich rąk, nóg i grzbietów.
Na dnie wulkanu, system rur skupia gazy wulkaniczne w jednym miejscu. Po ich ochłodzeniu, na powierzchni ziemi zbiera się ciemnoczerwona maź. To nic innego jak płynna postać siarki. W kontakcie z powietrzem, chwilę później maź zastyga i robi się żółta. To właśnie siarka w takiej postaci jest wyłupywana ręcznie ze zbocza, dzielona na mniejsze kawałki, układana w koszach i na plecach górników wynoszona najpierw na kalderę, a później 3,5km w dół zbocza, do miejsca skupu. Ponoć czystość surowca w takiej postaci sięga 99%. Praca górników odbywa się w bezpośredniej bliskości oparów siarki i gryzącego dymu. Tylko niektórzy z nich mają na twarzach maski gazowe. Próżno też u nich szukać choćby fragmentu ubrań ochronnych. Do pracy muszą im wystarczyć stary dres, czapka, klapki lub czasem kalosze. Do tego zawsze papieros, niczym atrybut bez którego wydobycie i transport siarki nie byłby możliwy.
Jest już po wschodzie słońca. Rozpoczynam wspinaczkę ponownie na szczyt kaldery. Dla mnie wejście nie jest problemem, ale poruszam się pomiędzy górnikami mozolnie wnoszącymi urobek na górę. Dźwigają go na jednym ramieniu, w wiklinowych koszach, połączonych bambusowym łącznikiem. Pomimo wysiłku są serdeczni i uśmiechnięci. Próbują bezinteresownie zagadywać lub przynajmniej ciepło pozdrawiają mnie.
- ile niesiesz kilogramów - pytam młodego chłopaka.
- mało, 55kg, chcesz spróbować? - odpowiada ze szczerym uśmiechem
- mało? - dopytuję
- tak, inni noszÄ… przynajmniej 70kg, ale ja wolÄ™ mniej, ale za to 3 razy dziennie - doprecyzowuje
Po dotarciu na kalderę, bloki siarki są dalej znoszone w dół zbocza. W połowie drogi znajduje się punkt ważenia. Zwykła, stara, lekko zardzewiała waga określa ile zarobi na tym kursie górnik. To na tej podstawie wydawane jest zaświadczenie upoważniające do odebrania wynagrodzenia w kasie na dole, ale tylko wtedy gdy ładunek zostanie tam dostarczony. Nie zapytałem ile zarabiają. Niby chciałem, ale czułem że takie pytanie nie byłoby na miejscu. Później w internecie znalazłem informację z 2011 roku, że płacą około 0,17zł za 1kg siarki...
Po powrocie do Bayuwangi (ostatniego miasta na Jawie, skąd odpływają promy na Bali) zaczęło nurtować mnie pytanie. Czy praca tych górników na pewno ma sens? Przecież pracują w nieludzko trudnych warunkach, wydobywając dobowo relatywne niewielkie ilości surowca. Nie próbuję umniejszać ich dzielności i wysiłkowi, ale czy na pewno maszynowe wydobycie siarki z tego miejsca ostatecznie nie byłoby wydajniejszym i tańszym rozwiązaniem. Po wielu latach spędzonych w Azji, przyzwyczaiłem się, że życie i zdrowie człowieka mają tu w pewien sposób niższą wartość. To uzasadniałoby taką formę wydobycia. Jednak nie przestaje mnie nurtować pytanie: czy czasem górnicy z Kawah Ijen nie są częścią dużego przedstawienia organizowanego każdej doby na potrzeby przemysłu turystycznego? Czy czasem ich obecność i równoczesne wydobywanie siarki nie jest tylko częścią mitu o wulkanie Ijen, który tak ochoczo jest opisywany w przewodnikach oraz opowiadany przez wszystkich właścicieli agencji turystycznych od Jawy po Bali... Czy Kawah Ijen byłby tak samo często odwiedzany przez turystów, gdyby nie dzielni górnicy z wiklinowymi koszami wypełnionymi idealnie żółtymi kawałkami siarki...