poniedziałek, 14 lip 2008 Baku, Azerbejdżan
Kierowca jest bardzo wesolym i sympatycznym czlowiekiem. Zaprasza nas do siebie na wodke do domu. Za 3 dni bedzie obchodzil 41 urodziny i juz wlasciwie swietuje. Na urodziny zaprosil 500 osob.
Oczywiscie na jednej wodce sie nie konczy i zostajemy na noc. Zwyczajem tutejszym jest ugoscic przybysza plovem (pilav - danie z ryzu, marchwi, cebuli i odrobiny miesa). W domu jak zwykle mnostwo ludzi: zona, corki, syn i brat z rodzina oraz ojciec - wdowiec.
Jestesmy goszczeni po krolewsku a w calej wsi jest poruszenie, gdy idziemy wraz z dziecmi po wode do studni. Co chwile ktos chce abysmy wstapili na herbate - takie tu sa zwyczaje. Niestety wszedzie tu sa problemy z woda i wszyscy musza ja przynoscic badz przywozic tak jak nasz gospodarz - poslugujac sie wozem na 2 duzych kolach, ktory jest ciagniety przez osiolka.
Prawie kazdy ma tu jakies zwierzeta i kawalek pola. Kobiety caly dzien spedzaja na pracy w polu, ktore trzeba nawadniac no i oczywiscie na pracach domowych.
Gospodarz caly czas namawia nas abysmy zostali az do jego urodzin ale wiadomo, ze to nie wchodzi w rachube. Najlepsze spotkania i wizyty sa krotkie. Jak zawsze robimy mnostwo zdjec, ktore potem im przyslemy.
Dla Francuzow jest to nie lada przezycie, byla to ich pierwsza wizyta w prywatnym domu a do tegoi ja sluze im za tlumacza.
Spac idziemy bez mycia, zreszta nikt nam nie proponuje aby sie umyc a my nie chcemy robic klopotu.
Rano nasz gospodarz odwozi nas do Bustan i od razu przesiadamy sie na marszrutke do Urgench (60 km - 3500S). Podroz trwa tylko 1h i znowu przejezdzamy Amur- darie. W Urgench zegnam sie z moimi towazryszami (jada do Khivy) a ja jade na dworzec autobusowy celem udania sie na poludnie kraju.