środa, 18 kwi 2007 Warszawa,
Dzień rozpoczynamy od joggingu. Mało nie umarłem, ale na szczęście na końcu plaży znajdujemy zatoczkę w której udaje się znaleźć miejsce na tyle głebokie, że można się położyć w wodzie na głębokość....ok. 30 cm.
Ok. 10 zaczyna się jednak ponownie przypływ. Musimy dwukrotnie przenosić karimaty bo plaża pod naporem wody znika praktycznie w całości....Śmieszne wrażenie....
Wieczorem wybieramy się do Ban Sala Dan - głównej miejscowości na wyspie (tu docierają promy) - jedziemy ciekawą wersją tuktuka: motor z doczepioną przyczepką w której podróżuje się poprzecznie do kierunku jazdy. Przy przystani promowej idziemy na kolację - Tajowie mają spore problemy ze zrozumieniem dość prostych komunikatów: 3 razy zamawiałem ice tea (taką jak podano mi wcześniej w Bangkoku - prawdziwą mrożoną herbatę z lodem i liściami mięty), tłumacząc o jaką mi chodzi a i tak na koniec dostałem mrożoną z ....mlekiem. Obrzydlistwo.
Do naszego New Cockonoot Resort wracamy stopem. Będziemy chyba częściej korzystać z tego środka transportu. Po drodze kupujemy jeszcze owoce - rambutana i sliwki japońskie (oba dość smaczne) i spędzamy resztę wieczoru w hamakach na plaży.