środa, 18 kwi 2007 Warszawa,
Najlepszy środek transportu - tuk tuk
Na Khao San dojeżdżamy przed 5 rano. Tradycyjnie już leje, także biegniemy do "starego, dobrego" New Joe Guesthouse. Na szczęście jest wolne miejsce (400 Bht za pokój z klimą - łał, ale wypas).
Śpimy do 9 po czym ruszamy miejskim autobusem do Chinatown. Klimat jak to u Chinoli - ciasne, wąskie uliczki, wszyscy handlują czym popadnie. Szczególnie fajnie jest na San Pai Lane, ciągnącej się na kilometr uliczce całej w straganach. Kiedyś były tu palarnie opium. Szkoda, że dziś nie można już przypalić....Pewno zresztą można, tylko trzeba wiedzieć gdzie pójść.
W ramach rekompensaty opiumowej konsumujemy przepysznego szaszłyka z ośmiornicy z ulicznego grilla i maszerujemy obejrzeć największy posąg Złotego Buddy.
W powrotnej drodze ponownie dajemy się skusić na uliczne zapachy i tym razem posilamy się kaczuszką z ryżem oraz słodko-ostrym sosem. Chyba się powtórze, ale muszę to napisać - zajebioza !!!
Po tej przekąsce wracamy dodomu i po szybkim prysznicu jedziemy na południowy dworzec autobusowy skąd ruszamy w kierunku kolejnego celu naszej podróży - Damnoen Saduak (100 km na południe od stolicy), gdzie chcemy spędzić noc i przed tłumem turystów dotrzeć na słynny pływający targ, znany chyba wszystkim z kolorowych pocztówek.
Na miejsce docieramy po 20 (autobus nr 78, bilet 80 Bht od osoby) i kierujemy się prosto w kierunku rekomendowanego przez Lonely Planet Little Bird Hotel (220 Bht za pokój). Browarek, nieodzowny szaszłyczek z ulicy, spacer po dość pustym mieście i idziemy spać.
ps. klimat hotelu kojarzy mi się z Lost Highway Lyncha. W całym, dość dużym budynku jesteśmy jedymi goścmi....