piątek, 27 gru 2013 Madras, Indie
Dzisiaj postanowiłem zrobić sobie maraton podróży autobusowych. Otóż wyruszyłem wczoraj o 15:30 z Munnar. Dokładnie 13 godzin później wysiadłem z autobusu w Mysore. Niestety była godzina 04:30 - najbardziej nieszczęśliwa godzina na szukanie hotelu w Indiach. Dlaczego? Bowiem o tej porze w recepcji jest tylko zawinięty w koc, śpiący głębokim snem cieć. Ani on myśli otwierać drzwi zabłąkanemu turyście bo ten ostatni będzie pytał o pokój, będzie marudził, będzie chciał oglądać. Jednym słowem lepiej jest udać że nie słyszy się dobijania turysty przez zaryglowane drzwi. W sytuacji gdy w hotelu działają kamery, śpiący cieć nie może zignorować turysty, zatem musi otworzyć mu zaryglowane drzwi, oznajmiając pewnym, acz zaspanym głosem, że miejsc brak. Lepiej jej przecież tak zrobić, gdyż turysta spokojnie odejdzie, a zapis na kamerze potwierdzi profesjonalną reakcję i zaangażowanie ciecia. W moim przypadku było różnie, ale nawet pomimo opcji zameldowania się na 24h (co wiązałoby się z bezsensowną koniecznością opuszczenia hotelu o 05:00 dnia następnego) hotelu nie znalazłem.
Postanowiłem wtedy... jeszcze trochę pojeździć sobie autobusami. Wróciłem na dworzec, zostawiłem plecak w przechowalni i złapałem autobus do Hassan - 3 godziny jazdy na północ od Mysore. Tam przesiadłam się w kolejny autobus, który to 1 godzinę później wysadził w Belur - miasteczku szczycącym się posiadaniem jeden z najpiękniejszych świątyń południa Indii. Po obejrzeniu świątyni złapałem kolejny autobus, tym razem do Halebeedu - paskudnego miasteczka szczycącego się posiadaniem jeszcze piękniejszej świątyni. Z Halebeedu wróciłem do Hassan i dalej do Mysore.
Odwiedzenie tych dwóch - fakt że zachwycających swoimi rzeźbami - świątyń zajęło mi ponad 12 godzin, w tym prawie 9 godzin spędzonych w 5 autobusach, nie licząc dopiero co zakończonej podróży z Munnar do Mysore.
Do Mysore dotarłem już po zmroku i znalazłem sobie hotel. Jestem pół żywy, ale obydwie świątynie były tego warte.