Cztery dni temu wróciłem na Goa. To był ostatni etap mojej wizyty w Indiach. Dwa miesiące temu spędzałem czas w okolicach plaży Arambol. Teraz przyszedł czas na eksplorację południowego Goa, z jego klejnotem, plażą Palolem. Ostatni raz byłem tam 8 lat temu. Okazuje się, że w przypadku Indii to istna epoka czasowa.
Jestem w Hampi. W nocnym pociągu, w klasie 3A (czyli drogiej, klimatyzowanej) obżarły mnie pchły robiąc ze mnie mielonkę. W Hampi natomiast trafiłem na 3 dniowe święto, które utwierdziło mnie w przekonaniu że Indie to inna planeta. Sił mi zaczyna brakować...
Dzisiaj postanowiłem zrobić sobie maraton podróży autobusowych. Otóż wyruszyłem wczoraj o 15:30 z Munnar. Dokładnie 13 godzin później wysiadłem z autobusu w Mysore. Niestety była godzina 04:30 - najbardziej nieszczęśliwa godzina na szukanie hotelu w Indiach. Dlaczego? Bowiem o tej porze w recepcji jest tylko zawinięty w koc, śpiący głębokim snem cieć.
W Indiach wszystko jest inne niż w pozostałych zakątkach świata. Weźmy takie włączniki elektryczne. My kupujemy ich kilka na całe mieszkanie, podczas gdy Hindusi kupują je na kilogramy lub całe palety. Wyobraźcie sobie indyjski płac budowy. Leży kupka żwiru, leży szeroko reklamowany na każdym obszczanym murze Madras Cement, leżą cegły, leżą pracownicy i...
Indie - najbardziej popierniczony i pewnie jeden z najbrudniejszych krajów na ziemi. Wszędzie kupa lub śmieci, śmieci lub kupa. Czasem obydwa na raz i zawsze towarzyszący im zapach wysuszonej słońcem uryny. Jestem w tym kraju 12 raz. Obiecałem sobie, że jeśli w czasie tego wyjazdu nic mnie nie zachwyci, to więcej tu nie wrócę.
Koniec plażowania. Ruszam dalej na północ. Po drodze odwiedziłem tropikalne kanały na Wyspie Munroe nieopodal Kollam
Raju chyba nie trzeba bardzo opisywać... Będąc w Varkali kupiłem sobie lokalną gazetę. W niej, w dziale "photo-story" zobaczyłem zdjęcie wytatuowanego turysty z tendencyjnym podpisem: "lokalna kobieta wydaje się być obojętna na wymyślny tatuaż na ciele zagranicznego turysty". Parę godz
Komary w Dindigul opuściłam o 4 rano. Wszedłem do wagonu sypialnego (do pociągu na który biletu nie miałem) i zacząłem poszukiwania niezajętej, najlepiej górnej pryczy. W wagonie było ciemno przez co bardziej skupiałem się na obmacywaniu prycz niż ich oglądaniu. W pewnym momencie znalazłem wolną, górną pryczę.
Jest 03:18, peron stacyjny. Siedzę szczelnie otulony kocem, nasmarowany anty-komarem, a mimo to komary żrą mnie w najlepsze. Mam koc zarzucony na głowę i nie różnię się wyglądem od dziesiątek innych oczekujących na peronie. A dlaczego tu tkwię? 4 dni temu, w Pondicherry próbowałem wymyśleć jak dostać się pociągiem dzisiaj lub jutro z Trichy do Kannakumari pomimo całkowitego braku miejsc we wszystkich pociągach.
Dzisiaj przelotnie odwiedziłem Trichy. Byłem tam już 8 lat temu i chciałem zobaczyć co się zmieniło. Nic się nie zmieniło. Jest co najwyżej brudniej i głośniej, ale to generalnie dotyczy wszystkich indyjskich miast. Wdrapując się na szczyt Rock Fort Temple - hinduistycznej świątyni górującej nad miastem - zaczepił mnie pan "z wyższych sfer".
Dzisiaj nauczyłem się jednej ważnej rzeczy. Okazuje się że wizyta w hinduistycznej świątyni przed 7 rano jest doskonałym pomysłem. Nie ma jeszcze w niej wiernych, stare mury ma się prawie tylko dla siebie, dopiero co wzeszłe słońce miękko oświetla okolicę, a nawet i bramin świątynny okazuje ludzką twarz.
Wyzwanie dla Was: Gangaikondacholapuram - wymówcie to poprawnie, zapamiętajcie i nauczycie się szybko to wymawiać z lekkim tamilskim akcentem. Z tym zadaniem zmagałem się dzisiaj przez pół dnia próbując dotrzeć do jednej z bardziej odległych świątyń drawidyjskich południa Indii. Udało się i było warto.
Dotarłem dzisiaj do miasta o którym wcześniej nie słyszałem i odwiedzin którego nie planowałem. Jestem w Kumbakonam. Jakieś strasznie głębokie zadupie Tamil Nadu. Posłuży mi ono jako baza wypadowa do eksploracji kilku odległych świątyń drawidyjskich. Pokręciłam się trochę tu i miasto wydało się niespodziewanie sympatyczne i nowocześniejsze niż mogłoby to wynikać z jego położenia.
Pondichery - niegdysiejsze francuskie terytorium na terenie południowych Indii. No rzesz kur... mać, spośród góry śmieci wystaje kilka ładniejszych budynków - znaczy kolonialnych. Wszędzie lansujący się Hindusi z klasy średniej myślący że są na wakacjach w Europie, gromady wrzeszczących, rozwydrzonych dzieciaków i jeszcze większe gromady lokalnych biedaków szukających szczęścia na wcześniej wymienionych.
Z życia wzięte: Kanchipuram - wejście do jeden ze świątyń: - Strażnik: 20 rupii za wniesienie aparatu - Ja: proszę, 20 rupii - Strażnik: i 100 za wejście - Ja: ale ponoć wstęp jest bezpłatny - Strażnik: ok, ok - z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy Wyszedłem z hotelu o 06:00. Wróciłem po 22:00.
ostatni wpis: | 30 sty 2014 (10 lat temu) |
pierwszy wpis: | 27 gru 2013 (10 lat temu) |
liczba tekstów: | 22 |
liczba zdjęć: | 92 |
liczba komentarzy: | 1 |
odwiedzone kraje: | 1 |
odwiedzone miejscowości: | 25 |
strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2024 transazja.pl
transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.