niedziela, 14 sty 2007 Manila, Filipiny
takie lodzie plywaja na Refugio Island
Ludzie bawili się jeszcze do późnych godzin nocnych, pili, tańczyli i śpiewali. Na koniec najlepiej przebrana grupa dostała prezent od mera miasta - 12 000P. My już następnego dnia rano udajemy się na dworzec autobusowy, który jest w pobliżu aby dostać się do Iloilo a stamtad na wyspe Negros do Bacolod. Wyspa ta właściwie rzadko jest odwiedzana przez turystów, ale dla nas jest tak samo interesująca, jak każda inna. Zresztą ja chciałabym zobaczyć ich jak najwięcej co nie jest takie proste mając tak ograniczony czas.
Kierowca zatrzymuje się co chwilę, ktoś wsiada i wysiada, drogi są wąskie i ruch na nich jest duży a szczególnie dużo tricykli i motorów. Kiedy docieramy do portu (nad rzeką) okazuje się, że to nie ten i musimy jeszcze podjechać kawałek dalej skąd odjeżdżają interesujące nas łodzie. Czekamy ponad pół godziny i w tym czasie szukamy czegoś do zjedzenia. Ale nie ma tu nic konkretnego i jemy tylko bułki i jajka na twardo popijając kawą. Przeprawa na wyspę kosztuje 230P w klasie ekonomicznej i trwa tylko 1 godzinę.
Po drugiej stronie w Bacalod jakaś miła Filipinka (była w zeszłym roku na wycieczce w Polsce) zabiera nas ze sobą do taksówki i podrzuca do centrum miasta na przystanek jeepney'a. Chcemy zatrzymać się w Silay, oddalonym tylko o 14 km na północ od Bacalod, aby zobaczyć tu stare domy rodzinne z XIX i XXw (jeden z nich zamieniony na muzeum, wstęp 20-30P) oraz skosztować słynnych ciastek z kokosem i papają ze starej cukierni El Ideal (ma ponad 100 lat).
odplyw
W Silay nocujemy z dala od centrum w Esperanza GH (340/3osP), gdzie jest bardzo spokojnie i tylko koguty pieją nad ranem. Zresztą wszędzie jest ich tu pełno i mieszkają w specjalnych klatkach i używane są do walk. W Silay b. ciekawy jest targ, jedzenia w restauracjach ciekawe i smaczne a do tego tanie (króluje ryba i wieprzowina, ale jest też trochę warzyw - okra, dynia, pomidory) a ludzie zaczepiają nas na każdym kroku i kiedy mówimy skąd jesteśmy to wszyscy od razu kojarzą nas z Papieżem.
Następnym naszym celem jest San Carlos na zach. brzegu wyspy. W odległości 4 km od miasta jest mała wyspa (7 km długa i 1.5 szeroka) Refugio Island (Sipaway) gdzie chcemy trochę odpocząć i popływać.
Droga do S. Carlos przebiega w 3 etapach (130 km - 100P), jedziemy kilkoma środkami lokomocji, przez maleńkie miejscowości do których rzadko chyba docierają turyści. Wszystkie są do siebie podobne, wszędzie życie toczy się na ulicy: stragany z jedzeniem, przekąskami, owocami. Wzdłuż drogi plantacje trzciny cukrowej a w dali majaczą niewysokie góry. Niewielka łodzią (10P/os) w 15 minut docieramy na maleńką wyspę (ponad 5000 mieszkańców) Refugio i tu zatrzymujemy się we wsi Ermita w Basilia White Beach (najtańszy ośrodek na wyspie). Zajmujemy domek z bambusa na plaży (500P za całość). Niestety plaży nie ma takiej jak byśmy sobie ja wyobrażali (i to nie tylko tu, ale i w wielu miejscach a to z powodu tajfunów) i piasek jest szary. Akurat jest odpływ i trzeba daleko iść w morze aby móc popływać, a woda też nie jest najczyściejsza. Najładniejszą rzeczą są tu chyba lasy mangrowe i gaje palmowe. Nie ma żadnych turystów, przyjeżdżają dopiero latem, jest więc cicho. Po wyspie jeździ tylko kilka tricyckli i motorów.
Wioska jest mała i z trudem znajdujemy coś do zjedzenia (kiełbaski i kurczaki z grilla), ale za to mieszkańcy śledzą każdy nasz ruch i widać, że nasze pojawienie się jest dla nich nie lada wydarzeniem. Dzieciaki podlatują pod obiektywy i chichoczą, kiedy im się pokazuje zdjęcia. Siedzimy razem z nimi po ciemku, rozmawiamy i pijemy tube. Jedna z kobiet proponuje nam ryby z rusztu na śniadanie. I rzeczywiście jest to najwspanialsze śniadanie na Filipinach jakie udało nam się do tej pory zjeść (1kg ryby - 100P), do tego jeszcze dostajemy ryż i pyszną zupę OTAN, ugotowaną na rybie i na warzywach: bakłażan, okra, pomidor i coś co przypomina koniczynę i zaprawione mlekiem kokosowym. Niestety czas nas gonił i musieliśmy się pożegnać z sympatyczną wyspą, aby udać się dalej w drogę.