lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Pekin  
Żołnierze Terakotowej ArmiiXian, Chinyfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Blinken says China helping fuel Russian threat to Ukraine

China warns US not to step on its 'red lines'

TikTok will not be sold, Chinese parent tells US

Indian students have died in the US – the community wants answers

Home and Away star arrested after Australian manhunt

Scout jamboree disaster blamed on S Korea government

The ex-flight attendant who now leads the airline

What's behind a dramatic fall in Indian families' savings

Free beer and taxi rides to woo voters in Indian city

US jails Chinese man who threatened student activist

Far-right Israeli minister Ben-Gvir in car crash

Baby saved from dead mother's womb in Gaza dies

Oil tanker damaged in Houthi missile strike

US military begins building Gaza aid pier

'Stay strong,' parents tell Gaza hostage after video

House speaker heckled by Gaza protesters at Columbia

Searching for missing loved ones in Gaza’s mass graves

Tents appear in Gaza as Israel prepares Rafah offensive

Iranian rapper sentenced to death, says lawyer

UN 'horrified' by Gaza hospital mass grave reports

Miasta Azji

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Qufu

warto zobaczyć: 7
transport z Qufu: 1
dobre rady: 11

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Shaolinsi

warto zobaczyć: 5
transport z Shaolinsi: 1
dobre rady: 10

wybierz
[opinieCount] => 0

 Kaifeng

warto zobaczyć: 6
transport z Kaifeng: 1
dobre rady: 10

wybierz
[opinieCount] => 0

 Labrang

warto zobaczyć: 5
transport z Labrang: 2
dobre rady: 11

wybierz
[opinieCount] => 0

 Luoyang

warto zobaczyć: 4
transport z Luoyang: 5
dobre rady: 13

wybierz
[opinieCount] => 0

 Lanzhou

warto zobaczyć: 4
transport z Lanzhou: 3
dobre rady: 8

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Rosja
     kursy walut
     RUB
     PLN
     USD
     EUR
  •  Rosja
     wiza i ambasada
    Rosja
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    wiza turystyczna do 30 dni - 35 euro, czas oczekiwania: 4 do 10 dni
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    77 PLN normalnie - 7 dni roboczych
    117 PLN ekspresowo - 3 dni robocze sprawdź szczegóły

Chiny 2002 - Dziennik z podróży

środa, 27 lip 2005

01/02 sierpień 2002 

Noc z 1 na 2 sierpnia to dzień naszego wyjazdu, oczywiście poprzedzony nerwową krzątaniną, która dopada praktycznie każdego kto wybiera się w podróż, a tym bardziej w tak długą, która nie wiadomo co nam przyniesie. 

Koło drugiej w nocy przyjeżdża po mnie Aśka. Jedziemy do Malborka na dworzec kolejowy, tam o 02:45 mamy pociąg do Warszawy. Pociąg z Gdańska przyjeżdża punktualnie. Renia już wychyla się z pociągu. No to już jesteśmy we trzy. W Warszawie jesteśmy umówione z Karoliną - ostatnią osobą naszej grupki.

02 sierpień

W Warszawie Wschodniej lądujemy dokładnie o 06:17. Transportujemy się z bagażem prosto na peron z którego za pół godziny odchodzi nasz kolejny pociąg, tym razem do Terespola. Dziewczyny zostają na peronie, a ja biegnę po Karolinę. 

O 06:57 opuszczamy Warszawę i zmierzamy na wschód, od tej pory przez najbliższy tydzień będzie to nasz jedyny kierunek. Do Terespola dojeżdżamy koło 10:00. Mamy niewiele czasu na kupienie biletów oraz zrobienie małych zakupów. Za pół godziny jest pociąg przez granicę do białoruskiego Brześcia. Biegiem wpadamy do naszego pociągu. Pociągu przemytników. Dlaczego? Nasz środek lokomocji kojarzy mi się z tekturową atrapą pojazdu. Wnętrze tego pociągu wygląda tak jakby przeszło przez niego jakieś tornado, wszystko jest porozkręcane. To przemytnicy jadąc z Białorusi do Polski chowają wszystko gdzie się tylko da. Świetnie byłoby zobaczyć w drodze powrotnej ten proceder. 

Przejazd przez odcinek graniczny ciągnie się w nieskończoność, bo większą część czasu stoimy, gdyż jest kontrola celna i paszportowa najpierw polska, potem białoruska. Musimy wypełniać jakieś śmieszne formularze, na których wymagane jest wpisanie kwoty pieniędzy, która mamy ze sobą. Przez chwilę debatujemy czy mamy wpisywać te nasze 1000 dolarów na osobę, ale poznana przez nas miła Polka, mówi że powinnyśmy je wpisać. Jak się później okazuje ta Polka pokonuje tę trasę każdego dnia w celach ,,handlowych". Jest po prostu przemytniczką. Docieramy do Brześcia. Tutaj wita nas przepiękny dworzec z... żyrandolami. Koło 16:00 wsiadamy do naszego pociągu jadącego w kierunku Moskwy. Jutro o 7:00 rano czasu moskiewskiego, czyli kolejna godzina do przodu, będziemy w stolicy Rosji.

03 sierpień

Śpimy sobie jak zabite, ale w pewnym momencie wydaje mi się, że ktoś puka do drzwi. Nie to tylko sen. Po chwili znowu słyszę walenie do drzwi, to jednak nie jest sen. Renia też się budzi i zaspana wstaje z łóżka, otwiera drzwi, a tam czeka na nas pani prowadnik wagonu. Jest już 5:45 czasu moskiewskiego, czyli dla nas dopiero 3:45, za godzinę będziemy w Moskwie. 

Punktualnie o 7:00 wita nas Moskwa, a dokładniej Dworzec Białoruski. Przenosimy się na Dworzec Jarosławski, skąd odchodzą pociągi na linii kolei transsyberyjskiej. Po raz pierwszy jedziemy moskiewskim metrem. Jest przepiękne, no i oczywiście są w nim ogromne żyrandole, które nadają mu majestatu. W końcu jednak trzeba porzucić rozmyślania na temat moskiewskich żyrandoli, bo już zbliżamy się do dworca. Tutaj będziemy próbować pojechać dalej. Jeszcze nie wiemy dokładnie gdzie, bo to zależy głównie od pań w kasach biletowych. Pierwsza próba okazuje się nieskuteczna, ale potem udaje się. Za kilka godzin ruszamy dalej do Cita na Syberii, to już będzie za Irkuckiem. Cita to miejscowość, w której trasa kolei rozgałęzia się. Jedna linia będąca trasą kolei transsyberyjskiej biegnie dalej na wschód, a druga odbija na południe do Zabajkalska, graniczącego z Chinami.

Dochodzi 15:00, czyli czas naszego odjazdu z Moskwy. Na peron wtacza się nasz pociąg. Trwa to dość sporo czasu, ale nie ma co się dziwić, bo pociąg składa się aż z osiemnastu wagonów. Renia jest trochę zawiedziona, bo dwa lata temu, kiedy jechała tę trasą, jej pociąg liczył dwadzieścia dwa wagony. Na peronie kłębią się tłumy ludzi i tyleż samo, a może i więcej ich bagaży. Szukamy naszego wagonu numer pięć, oczywiście okazuje się, że znajduje się prawie na samym początku, więc zbieramy cały nasz bagaż i ruszamy na początek. Po sprawdzeniu biletów udaje nam się wsiąść i znaleźć swoje miejsca. Wagon ten jest bardzo specyficzny, bo nie ma w nim przedziałów, tylko dyktowe przegródki. W każdym kąciku znajdują się cztery łóżka, a prostopadle do nich - oddzielone od kąta korytarzem biegnącym przez cały wagon - jeszcze dwa. Mamy szczęście, bo dostałyśmy bilety właśnie na taką czwóreczkę. 

Atmosfera w wagonie... trochę zawiesista, gdyż większość pasażerów poszła spać zaraz po tym jak wsiedli do pociągu. Co jakiś czas się budzą na jedzenie i potem dalej śpią. Oprócz Rosjan i naszej czwórki jadą w naszym wagonie jeszcze Czesi. Krajobraz za oknem, jak na razie swojski, mimo 58 równoleżnika. Jest po prostu europejski. Poza tym wzdłuż linii kolejowej ciągną lasy, więc wiele nie widać. Tak mija pierwszy dzień na trasie kolei transsyberyjskiej... raczej sennie.

04 sierpień

Wstajemy bardzo późno, po 9:00 rano czasu moskiewskiego, ale, że w nocy wpadłyśmy w kolejną strefę czasową, tak więc jest już 10:00. Gdzieś nad ranem nasz sąsiad z łóżka pod oknem wysiada. Któż to teraz zajmie jego miejsce? Nie mija wiele czasu, no i mamy dwóch nowych sąsiadów. Obserwujemy ich ze swojego kącika. Wyglądają co najmniej dziwnie. Obaj ubrani w garnitury, ale z... reklamówkami w rękach. Dosłownie po pięciu sekundach byli już w swoich łóżkach, jednak zanim tam się znaleźli zaczęli ściągać swoje garnitury. Moje zainteresowanie przyciągają buty jednego z nich, raczej nie mają nic wspólnego z obuwiem, które nosi się do garnituru. Wyglądają tak jakby ktoś wziął parę gumowców i odciął od nich cholewki. Poza tym w środku są wyściełane różowym materiałem, co sprawia że ten człowiek wygląda dość komicznie. 

Ku mojemu zdziwieniu widzę, że pod galowym ubraniem mają kompletny strój "pociągowy". Jeden z nich pod spodniami ma spodenki a la bermudy ze wściekle pomarańczowymi wstawkami. Jakby tego było mało jest na dodatek chory, co wzbudza w nas dość duże obawy, żeby czasem nie uraczył nas jakimś bakcylem. Z kolei spod garnituru drugiego podróżnego ukazują się drugie spodnie, białoszare na dodatek pumpiaste. Na tym się nie kończy, bo tajemniczy gość ściąga nawet i te spodnie, pod którymi znajdują się krótkie spodenki!!! Zapowiada się ciekawie, tym bardziej, iż mężczyźni ci nie mówią ze sobą po rosyjsku, tylko posługują się całkiem innym językiem, jak mniemam którejś z republik w okolicy Kazachstanu. Na dodatek po ich rysach i karnacji widać, że mają coś wspólnego z kulturą arabską. Na razie tyle na ich temat, bo poszli spać. Nie wiem co ich już tak zmęczyło... 

W końcu budzi się nasz chory sąsiad w swych pomarańczowych bermudach. W pewnym momencie potężnie kicha. Rety mam nadzieję, że bakterie zostają w jego otoczeniu i nie zechcą zagościć się w naszym kąciku. Renia w końcu daje mu trochę różnych tabletek, może mu to coś pomoże. Wieczorem, praktycznie dzięki tabletkom zawieramy z nimi znajomość. Chory okazuje się mieć na imię Abdul. Typowo muzułmańskie imię. Drugi, to Dilszot, pracujący dla jakiejś tureckiej firmy. Pochodzą z Tadżykistanu i teraz są w drodze do Władywostoku. Dowiadujemy się, że ze względu na religię - islam - nie mogą pić alkoholu, ale jest jeden wyjątek - po papierosach można. Jak trzeba to znajdzie się pretekst do łamania surowych muzułmańskich zasad. Czyżby Allachowi widok pijącego muzułmanina przysłaniał papierosowy dym??? 

Nasi sąsiedzi są nad wyraz rozmowni. Szybko dowiadujemy się, że w Tadżykistanie można mieć do siedmiu żon, ale trzeba mieć na to warunki finansowe, aby je utrzymać. Brat Dilszota mieszka w Niemczech, gdzie ma jedną żonę, z kolei druga mieszka w Tadżykistanie. Podobno obie się znają i nawet bardzo lubią. Dilszot ma ciekawe spojrzenie na rolę kobiety, która według niego "siedzi w domu i śp". Utrzymanie rodziny należy oczywiście do mężczyzny. 

05 sierpień

Rosja Rosja fot. Anna Jakubowska
Budzę się koło siódmej rano... rety to już Azja. Hmm, jak fantastycznie to brzmi, ja naprawdę jestem w Azji!!! Wstaje również nasz chory Abdul, widoczna jest poprawa jego zdrowia, ale na wszelki wypadek dzisiaj też będziemy go kurować. Poprawa jego stanu jest drastyczna, bo Abdul... zeżarł wszystkie dziewięć tabletek, które dostał wczoraj od dziewczyn. Nie ma się co dziwić, że tak wczoraj spał. Dobrze, że nie przedawkował tego! Jak tak dalej pójdzie, to wysiądzie z pociągu zdrów jak ryba. Powoli zbliżamy się do Omska (5400 N, 7300 E) i rzeki Irtysz. 

Znowu siedzimy sobie w naszym "rogu" i w zasadzie się nie nudzimy, bo jak tu się nudzić kiedy same zapewniamy sobie fantastyczne atrakcje. A co tym razem? Ano nasz chory Abdul zostaje poddany przez Aśkę kolejnej kuracji. Tym razem Aśka inhaluje Abdula. Do kubka z gorącą wodą dodaje jakichś abdulowych kropli. Następnie rozkazuje Abdulowi siadać, przykryć się prześcieradłem i wdychać napar. Wyglądał prześmiesznie, jak prawdziwy Abdul! Jakby inhalacji było mało Aśka wręcza Abdulowi kubek z gorącą herbatą i bardzo dużą ilością koniaku Reni. Allach nie widzi... i Abdul zadowolony pije. Nie wiem tylko jaka teraz jest wymówka, że Abdul jako muzułmanin może wypić ten alkohol... może herbata czyni koniak niewidocznym dla oczu Allacha? Ehh, ci muzułmanie!

Wieczorem rozpoczyna się dopiero "szopka" bo dosiadają się do naszego kąta. Znowu możemy posłuchać różnych historii. Dowiadujemy się że Abdul został inwalidą, gdyż nadepnął w czasie wojny w Tadżykistanie na minę. Teraz zamiast stopy ma protezę, ale całkiem fachowo zrobioną. Teraz już wiem dlaczego zamiast normalnych butów chodzi w tych uciętych gumowcach.

06 sierpień

Wstajemy... nie wiem, która jest godzina. W każdym razie przesuwam wskazówki zegarka o kolejną godzinę do przodu. Tak więc robi się już różnica sześciu godzin do czasu, który teraz jest w Polsce. Zbliżamy się do Krasnojarska, Polskę pozostawiamy coraz dalej za sobą, a przed nami coraz bliżej nasz wymarzony cel: Chiny. Ludzie w pociągu znowu się zmieniają. Teraz pojawiają się ludzie z mongolskimi rysami. Jednak i tak dominują "tradycyjni" Rosjanie. Ci jak się uśmiechną - a śmieją się nadzwyczaj często - to z każdego kąta naszego wagonu błyszczą złote zęby. Rosjanie chyba takie mają poczucie piękna - złote zęby. Niektórym to pół szczęki się błyszczy.

07 sierpień

Budzę się o 7:00 rano. No i doczekuję się stacji... Irkuck. Aśka dzisiaj zabija pięknego karalucha, którego zobaczyła Renia na mojej ścianie. Podobno miał 2 - 3 centymetrów. Kiedy go zabiła wyrzuciła na "korytarzyk" a po pewnym czasie przechodząca pani prowadnik podniosła tego karalucha i zabrała. Wrrrrr... No i w końcu Bajkał!!! Otaczają go góry i to całkiem pokaźne, dochodzące do 2 000 m npm. 

Rosja Rosja fot. Anna Jakubowska
Robiąc zdjęcia Bajkałowi zostajemy zaczepione przez miłego oficera Vladimira, który jedzie na granicę rosyjsko - chińską do Heihe, gdzie będzie pracował przez dwa lata. Dilszot oczywiście jest obrażony, co demonstruje w widoczny sposób. Eh, ci mężczyźni na całym świecie są tacy sami. Mówi, że takiego oficera to trzeba "ubić". Mam nadzieję, że tego nie uczyni. Choć licho wie, co takiemu może przyjść do głowy. W Cita mamy być jutro o 5:30 czasu lokalnego, czyli drobne osiem godzin różnicy do czasu warszawskiego. Wszystkie odjazdy i przyjazdy w całej Rosji podawane są według czasu moskiewskiego.

08 sierpień

Wstajemy koło 5:30, to już dzień wysiadki. Jak to szybko zleciało... Abdul z Dilszotem na swoje "domowe" stroje wciągają garnitury. Hih cóż to za moda to ja nie mam pojęcia. Dilszot na koniec mówi, żebyśmy zapamiętały tylko dobre chwile, a za to co ewentualnie było nie tak, zaczął przepraszać. Jak dla mnie to nieźle. Nawet Abdul stał się teraz bardziej ludzki, bo ku mojemu ogromnemu zdziwieniu pomaga nam ściągać bagaże z półek. A jakby tego nie było dość, to jeszcze dziękuje za kurowanie go, co przełożyło się na to, iż czuł się teraz po stokroć lepiej. Po prostu cud! Allach akbar! Allach jest wielki! Jednak cuda się zdarzają. Cita... jeszcze chwila i wysiadamy na stacji. Siedzimy sobie w poczekalni, obserwuję podróżnych i widzę, że naprawdę musimy być blisko Chin.... te rysy twarzy ludzi przemieszczających się na dworcu... 

W końcu dochodzi 13:20, ma się rozumieć czasu moskiewskiego, czyli odjazd do Zabajkalska. Ruszamy do naszych wagonów. Przed wejściem czeka już pani prowadnik wagonu, ale... nie możemy wejść, bo wejście zatarasowali nie kto inni, a Chińczycy we własnej osobie i ani myślą się odsunąć, tym bardziej, że są zorganizowaną grupą i bilet zbiorczy ma tylko jedna uprawniona do tego osoba! Nie przepuszczą nas. Dzięki wrzaskom pani prowadnik udaje nam się wejść do wagonu, przebijając się przez tłum Chińczyków. Za nami ładują się oni. Uff, jesteśmy w środku, ale mamy pecha, dostajemy łóżka na końcu wagonu przy toalecie. Wagon zajmują prawie w całości same Chińczyki. Tylko na końcu jesteśmy ja z Aśką i kilkoro Rosjan. Szybko dowiadujemy się, że dla Rosjan są oni zakałą. Nieźle, naprawdę nieźle jak na sam początek, a my przecież do nich jedziemy!!! 

Do wieczora prowadzę obserwacje, na podstawie których mam odczucie, że czekają nas niesamowite wrażenia, zarówno w sensie pozytywnym jak i negatywnym. Na razie po zachowaniu Chińczyków widzę więcej negatywnych stron. Poza tym mina Aśki mówi sama za siebie, coś mi się wydaje, że zastanawia się nad tym co ona tutaj robi. A Chińczycy zachowują się tragicznie raz, że głośno, dwa że przez całą drogę jedzą zupki chińskie (a ja myślałam, iż to tylko taki chwyt reklamowy z tymi "chińszczakami") oraz jajka, cebulę i czosnek, trzy - śmierdzą niesamowicie, po czwarte wszystkie niepotrzebne rzeczy na bieżąco wyrzucają przez okno, po piąte trzaskają drzwiami jak idą do toalety i po szóste plują na podłogę, a podłoga w toalecie wygląda tragicznie i po siódme - w sumie najlepsze - kręcą się po wagonie jakby ich pszczoła pokąsała i ubrani są w... KALESONY!!! To chyba wystarczająco dużo jak na pierwsze spotkanie i to jeszcze na terytorium Rosji, aż się boję myśleć co będzie dalej. 

Renia z Karolą trafiają lepiej... większość w ich wagonie to Rosjanie. Poza tym poznają Elenę, która jedzie do Chin z grupą uczniów na kurs językowy. Jest na tyle miła, że obiecuje pomóc nam przedostać się przez granicę. Dochodzi wieczór, czas aby zjeść jakąś kolację. Wybieramy kisiele, ale przez to, że Chińczyki żrą te swoje ogromniaste zupki, woda w samowarze nie nadąża nagrzać się i zamiast gęstego kisielu mamy pływający proszek w wodzie. Nie nadaje się to do jedzenia. Niech to licho!!! Trudno będziemy jeść kanapki. Potem idziemy spać, ale jest to trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe... Chińczyki cały czas latają do toalety i trzaskają drzwiami. Pomimo tego, że drzwi są zaryglowane, bo ktoś tam siedzi, to i tak próbują tam wejść używając siły, wyważając prawie drzwi. Od tego okropnego ŁUP ŁUP zaczyna mnie już głowa boleć i nie jest to przenośnia, a prawdziwa rzeczywistość. Gdzieś dopiero koło północy ruch jako tako zamiera i udaje mi się zasnąć... mam nadzieję, że mnie jutro nie obudzą!

09 sierpień

Nie śpię zbyt długo, bo około godziny 6:00 rano ponownie rozpoczyna się ŁUP ŁUP drzwiami. Czy te Chińczyki nie mają spania??? Kiedy jednak widzę krajobraz za oknem od razu złość odchodzi, bo właśnie widzę najprawdziwszy w świecie step! Po raz pierwszy w życiu widzę step!!! Trawiasty po horyzont! Nie mogę się wręcz napatrzyć. Lekko falisty lub równinny teren porośnięty zieloniutką trawą. 

Dochodzi 10:00 i możemy opuścić ten wagon z Chińczykami. Co za ulga! Jesteśmy w Zabajkalsku. Poznajemy grupę młodzieży, z którą pojedziemy na terytorium Chin. Droga, która prowadzi na przejście graniczne jest tragiczna, same wyboje, tak więc czuję się jak wieziony worek kartofli. Zanim jednak staniemy do odprawy rosyjskiej musimy dokonać jakichś dziwnych opłat. W końcu jedziemy na terminal odprawy rosyjskiej, wysiadamy, wchodzimy do budynku, odprawa paszportowa, prześwietlenie bagażu. Wszystko to idzie w miarę sprawnie i bez kłopotów. Opuszczamy w ten sposób Rosję i wsiadamy ponownie z naszymi bagażami do autokaru i jedziemy na terminal odprawy chińskiej. Powtarza się ta sama historia... ponownie wyładowujemy cały nasz bagaż, wchodzimy do budynku, wypełniamy deklaracje celne i ruszamy do odprawy. 

I tutaj zaczyna się zabawa. Chińczyki przeglądają nasze paszporty jakbyśmy były z Marsa. Hmm, chyba rzadko jakiś Polak tutaj się zapędza. Witajcie Chiny!!! Jesteśmy na terytorium Chin po tygodniowej długiej, ale przyjemnej jeździe przez Rosję. Dokonujemy małego skoku w czasie. Teraz dla odmiany cofamy nasze zegarki o dwie godziny do tyłu, tak że robi nam się znowu południe. Po raz kolejny wsiadamy z bagażami do autokaru i jedziemy do pierwszej chińskiej miejscowości - Manzhouli. Elena zabiera nas do swojej szkoły i obiecuje wykonać kilka telefonów, ale najpierw zaprasza nas do stołówki na pierwszy chiński obiad. Hmm jak tu nie skorzystać z takiej okazji? Idziemy i po raz pierwszy jemy obiad pałeczkami. Po obiedzie Karola i Renia idą kupić wodę, a ja i Aśka zażywamy kąpieli pod normalnym prysznicem w miarę normalnej łazience. 

W końcu wracają dziewczyny, a raczej wbiegają. Każą się nam szybko zbierać, bo udało im się kupić bilety do Harbinu, a pociąg odjeżdża za niespełna godzinę. Wpadamy w lekki popłoch zbierając wszystkie nasze graty, a czynimy to w iście rekordowym tempie. Elena Aleksandrowna, bo tak dokładnie nazywa się pomagająca nam Rosjanka szybko zatrzymuje nam dwie taksówki, którymi jedzie z nami na dworzec. Teraz mamy do czynienia z małą ciekawostką, bo taksówkarz siedzi w... metalowej klateczce! Naprawdę! Jest to ochrona przed prawdopodobnym napadem. Nowoczesny wynalazek. Biegiem trafiamy do wagonu, wsiadamy i z biegu wzbudzamy w całym wagonie zainteresowanie skośnookich. Elena jeszcze na koniec zapisuje mi swój numer telefonu w zeszycie, bo kto wie czy jeszcze nam się kiedyś nie przyda... 

Kiedy tylko ulokowałyśmy się na naszych miejscach rozpoczyna się przysłowiowy kabaret. Po chwili wokół nas zaczyna rosnąć tłum ciekawskich. Przyglądają się nam z ciekawością. Hmm, czuję się jak małpa w klatce, którą przychodzi się obejrzeć, no ale niech im będzie może tutaj nie ma zbyt wielu turystów, a tym bardziej samych dziewczyn. Ale to oglądanie nas jest tylko wstępem... jeden z Chińczyków przynosi kolekcję rosyjskich monet, bo myśli, że my stamtąd. Na to Renia w odpowiedzi pokazuje nasze polskie monety. Ten Chińczyk jest zachwycony, chce mieć coś takiego, toteż Renia ostatecznie daje mu ,,zestaw" polskich, drobnych monet. Ale na tym się nie kończy, bo jak ten Chińczyk dostał, to czemu inni też nie mogą tego żądać od nas? A ten Chińczyk pomimo tego, że dostał już, chce jeszcze więcej. Co za nienasycony naród! Każdy z ludzi wiszących nam nad głowami coś do nas mówi i nie może zrozumieć dlaczego my nie rozumiemy. Tragedia! 

W pewnym momencie postanawiamy zagrać sobie w "tysiąca", co oczywiście jak magnes ściąga tłumy ludzi. Próbują nawet odgadnąć zasady gry..., ale nie idzie im nadzwyczajnie, bo jak tu zrozumieć coś takiego jak "meldunek" w grze. Kiedy tłum nas prawie przygniata pojawia się młody człowiek - Feng, który ku naszemu zbawieniu używa języka angielskiego. Pozostali Chińczycy są najwyraźniej niezadowoleni, że ten młody człowiek tak swobodnie z nami rozmawia i się rozumiemy, a oni nadal nie wiedzą co i jak. Stoją wokół nas z otwartymi ustami i wpatrują się w niego jak w jakieś bóstwo.

Śmieci... jest ich astronomiczna ilość. Na końcu wagonu - gdzie tak na marginesie były nasze miejsca - jest mały korytarzyk, w którym znajdują się dwie toalety oraz otwarte pomieszczenie z umywalką i śmietnikiem, który w momencie zapełnienia jest wyrzucany przez okno... Co jakiś czas "szef" wagonu biegnie z szufelką i miotłą przez środek wagonu, zgarniając wszystkie śmieci rzucane na podłogę...

10 sierpień (sobota) 

Już od samego rana mamy stałe towarzystwo, które nadal próbuje wyciągnąć od nas kolejne polskie monety. Nie mogą zrozumieć, że już nie mamy tych monet. Nie wiem, ale chyba myślą, że wozimy tego całe worki! Nie ma, skończyły się!!! Wysypujemy się z pociągu. Feng, Karola i ja biegniemy do kas, żeby kupić bilety do Pekinu, a Aśka i Renia zostają w tyle. Mamy się spotkać przed dworcem, chyba jeszcze nie wiem co to oznacza... 

Tłum ludzi zmierza do wyjścia niczym rzeka. Nie da się nikogo wyprzedzić, a w podziemnym przejściu widać morze chińskich głów. Nagle okazuje się, że aby opuścić teren dworca trzeba pokazać przy specjalnych bramkach bilety... no tak, a wszystkie bilety trzymam ja. Daję więc Karoli jej bilet i razem z Fengiem idą do kas. Ja z kolei czekam na dziewczyny, bo przecież inaczej stąd nie wyjdą. W końcu doczekuję się ich przybycia i razem zbliżamy się do bramek no i nagle ktoś nas zatrzymuje. O co chodzi??? Zabierają nas do specjalnego pokoju, w którym jest ogromna waga i ważą nasze bagaże. 

W pewnej chwili pomiędzy Renią, a jednym z Chińczyków wybucha wściekła awantura, bo on kopie jej bagaż. Renia krzyczy, Chińczyk ją szarpie. Robi się niemiła sytuacja. Próbujemy z Aśką ją zażegnać, żeby czasem tamtym gościom nie zachciało się nas aresztować. Renia przez cały czas się wścieka, a my próbujemy dogadać się, ale nic z tego. Mój plecak waży 22 kilogramy, przynajmniej wiem jaka jest jego waga, podobno o 2 za dużo. Jak się domyślamy są za ciężkie i mamy płacić jakąś karę, ale nie wiemy ile. W końcu wpadam na pomysł, że zapłacę za jeden bagaż 8 yuanów i biegnę szukać Karoli i Fenga. Feng rozmawia z urzędnikami i tłumaczy nam o co chodzi. Dopuszczalna waga bagażu wynosi 20 kilogramów, wszystko co ponad, to nadbagaż, za który trzeba zapłacić. Dziewczyny płacą za swój bagaż. Poza tym opowiadają, co się działo w owym pomieszczeniu, kiedy poszłam po Fenga. Jak mówią miały niezłą zabawę, bo widziały wchodzące do tego pomieszczenia matki z dziećmi. Chińczycy ustawiali dzieci pod ścianą na której była linijka i jeśli dziecko było za małe to trzeba było jeszcze coś dopłacić...

Feng pomaga nam kupić bilety na autobus do Pekinu, bo w Harbinie nie ma biletów na pociąg na najbliższe dwa dni. Będzie nam dane jechać sypialnym autobusem, który z Harbinu do Pekinu jedzie 14 godzin. Chyba jakiś ekspres czy co? Bo, który autobus przejedzie 1200 kilometrów przez 14 godzin. Kupujemy bilety i okazuje się, ze mamy jeszcze kilka godzin do odjazdu. Dlatego też zostawiamy nasze bagaże w bagażniku autobusu. Robię to z mieszanymi uczuciami, mam nadzieję że kiedy wrócimy to zastaniemy nasze tobołki całe i w komplecie. Bierzemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i idziemy zobaczyć miasto. Na odchodnym właściciel autobusu daje nam swoją wizytówkę, że jakby co to mamy zadzwonić. Hmm, a ciekawe czy pomyślał o tym jak my się z nim dogadamy jeżeli on nie zna angielskiego, a my chińskiego??? 

Chińczyki ładują się do autobusu z siatami jedzenia. Hmm, czyżby znowu zamierzali pochłaniać takie ilości pożywienia?

11 sierpień

Budzę się ponownie około szóstej rano i... oczom nie wierzę nadal stoimy na stacji benzynowej, którą widziałam o drugiej w nocy. Postanawiam iść z Karolą na stację, żeby dowiedzieć się jak daleko do Pekinu. Chinki pracujące w sklepie nie mogą nas zrozumieć. Ja już nie wiem jak mam próbować im pokazać o co nam chodzi. W końcu udaje się... Harbin jest 400 kilometrów za nami, a do Pekinu brakuje nam tylko... 800 kilometrów!!! Wiedziałam, że to mało prawdopodobne aby wciągu czternastu godzin przejechać 1200 kilometrów. Ciekawe jak te Chińczyki mają zamiar to rozwiązać! W tej chwili dobija 9:30 i nic. Nadal stoimy. Próby grzebania w silniku szybko się kończą. Podobno czekamy na drugi autobus, ale licho wie jak długo będziemy na niego czekać i czy to w ogóle prawda. Chińczyki - pasażerowie nic sobie z tego nie robią. Śmieją się, rozmawiają, jedzą... czym doprowadzają do tego, że autobus i jego otoczenie przeistacza się w śmietnik. 

Czas nieubłaganie ucieka, ale w końcu koło 11:00 przyjeżdżają dwa małe autobusy. Hmm, teraz czeka nas przepakowanie, no bo nasz "zepsuty grat" wypakowany był po brzegi różnym towarem, każda najmniejsza szczelina była zapełniona. Najpierw ładujemy siebie i bagaże, a potem patrzymy jak w autobusie w przejściu rośnie i rośnie sterta pudeł z owocami. Chyba wkrótce zapiszę się na kurs latania, jeżeli tak będzie dalej. Dojeżdżamy do kolejnej stacji benzynowej, gdzie kierowca zarządza... obiad. Ja chyba wkrótce oszaleję!!! Czy tu nikogo nie obchodzi dotarcie do Pekinu??? Zapada noc... jestem już tak tym wszystkim zmęczona, że zasypiam. Budzę się na przedmieściach Pekinu, patrzę na zegarek... 1:30 w nocy! Tylko 19 godzin spóźnienia. Wysiadamy, gdzieś w mieście, ale gdzie nie wiemy. Bierzemy taksówkę, która wiezie nas dość duży ,,kawałek". Docieramy do hotelu, w którym wita nas nieuprzejma recepcjonistka, która twierdzi że miejsc nie ma! Idziemy poszukać innego hotelu. Opatrzność nad nami czuwa, bo już po kilku minutach na po drugiej stronie ulicy Karola dostrzega hostel. Miejsca są. Przykładam głowę do poduszki, rety... jestem w Pekinie... zasypiam.

12 sierpień

Już o 11:00 opuszczamy hotel i pierwsze co robimy to kierujemy się na dworzec kolejowy, aby kupić bilety na pociąg do Szanghaju, gdzie za kilka dni się udajemy. Znajdujemy kasę dla obcokrajowców, gdzie kupujemy bilety. 

Z dworca idziemy ruchliwymi ulicami stolicy na Plac Tienanmen, bo według Reni to ,,bardzo blisko" jakieś dwadzieścia minut... co w rzeczywistości trzeba pomnożyć przez trzy... Wszędzie trwa budowa, bądź przebudowa, jak na jakimś wielkim placu remontowym. Wszystko, co przypomina biedę jest wyburzane i zastępowane nowoczesnym budynkiem, znikają powoli hutongi - dzielnice biedoty chińskiej. Robi to wrażenie. Poza tym miasto przygotowuje się już na Igrzyska Olimpijskie, które będą się tutaj odbywać w 2008 roku. Do każdej pracy drogowej zatrudnionych jest ,,tysiąc" robotników. To nie tak, jak w Polsce, kiedy praca idzie powoli, bo do rozbijania asfaltu jest tylko jeden młot pneumatyczny. Tutaj w Pekinie z takim młotem w ręku na raz pracuje kilkudziesięciu robotników. 

Ale wracając do naszego spacerku... dochodzimy na sławny Plac Tienanmen, który jest niczym pustynia w centrum Pekinu. Cały wyłożony płytami chodnikowymi. Zabieramy się za oglądanie całego placu. Stojąc tyłem do Bramy Niebiańskiego Spokoju, mamy przed sobą cały Tienanmen, a na nim Wielka Hala Ludowa, w której zbiera się chiński parlament, a w przerwach obrad hala jest dostępna dla zwiedzających. Poza tym na środku placu znajduje się Mauzoleum Mao, któremu Chińczycy pomimo zadawanego okrucieństwa okazują wielki szacunek. Po południowej stronie placu stoi Pomnik Bohaterów Ludowych. Płaskorzeźby przedstawiają najważniejsze wydarzenia rewolucyjne, które miały miejsce w Chinach.

13 sierpień

Chiny Chiny fot. Anna Jakubowska
Pobudka o szóstej rano... Jedziemy sobie ulicami Pekinu i mam wrażenie, że nigdy z niego nie wyjedziemy jest tak ogromny. Miasto o poranku przykrywa zasłona smogu - miejskiej mgły, która jest charakterystyczna dla tak ogromnego miasta. Jedziemy już przez miasto od półtorej godziny, po drodze mijamy place na których ćwiczą Chińczycy. Place te przypominają nasze fitness cluby, z tą różnicą, że te w Chinach są na świeżym powietrzu. Kiedy tak jadę myśli krążą mi wokół pracy w Chinach. Oprócz tego, że do każdej czynności jest tysiąc robotników, to wszyscy pracują. Nawet na przystanku autobusowym ludzie pracują machając czerwoną chorągiewką. Chociaż tak naprawdę to nie wiem jaki to ma sens, bo autobus i tak zatrzymuje się w tym miejscu. W sumie to teraz wiem dlaczego Chińczycy tak śmiecą... dzięki temu można dać pracę pokaźniej liczbie ludzi, którzy biegają z szufelką i miotłą. Gdyby Chińczyk nie śmiecił, nie byłoby co sprzątać i w ten sposób wiele osób nie mogłoby pracować. Patrzę sobie na mijane szyldy po chińsku i zastanawiam się jak można wymyślić taki skomplikowany język, znaki. Dziwnie się czuję, bo nic nie rozumiem, gdyby to chociaż były inne literki, a tak te krzaki... 

Dojeżdżamy do Simatai skąd widzimy wijący się po górskich szczytach mur chiński. Postanawiamy część drogi na mur pokonać kolejką linową. Dojeżdżamy gdzieś tak do połowy wysokości, a potem pozostaje nam wdrapywanie się do góry. Jestem na Wielkim Murze Chińskim!!! Nie mogę w to uwierzyć....

14 sierpień

Kolejny dzień w stolicy Chin. Najpierw idziemy zwiedzać Park Świątyni Nieba z licznymi pagodami. Co można zobaczyć w parku... Yuanqiu, czyli Okrągły Ołtarz. Na północ od ołtarza znajduje się Huiyin Bi - Mur Echa - gdzie słowa wypowiedziane szeptem po jednej stronie z łatwością docierają do ucha osoby znajdującej się po przeciwnej stronie. Dalej znajduje się Cesarska Świątynia Nieba stojąca przy Pawilonie Modlitwy o Doroczny Urodzaj. 

Dalej wybieramy Park Beihai, do którego drepczemy wzdłuż murów Zakazanego Miasta. Park Beihai to dawny teren zabaw cesarskich. Nad Nefrytowa Wyspą góruje wysoka Biała Dagoba, z której widzę budowle Zakazanego Miasta spowite gęstym smogiem. Wracamy do hotelu... Po drodze mijamy ladę, na której leży obdarta ze skóry głowa psa... makabryczna rzecz! Oni naprawdę jedzą te biedne psiaki!!! Fakt w kartach dań w restauracjach widziałam już potrawy z psa. Poza tym w pewnej chwili słyszymy znaną nam melodię... to Budka Suflera z "Takim tangiem", ale coś nie tak, bo słowa są po chińsku. W Chinach wiele wykonawców śpiewa utwory zagraniczne zmieniając je na chiński, ale żeby polskie??? Tego to się nie spodziewałam.

15 sierpień

To ostatni dzień w Pekinie, więc jedziemy zatłoczonym do granic możliwości autobusem, a potem metrem do świątyni lamajskiej - Yonghe Gong. Autobus był niczym z jakiegoś dreszczowca, bo o mało nie zostawił mnie na jednym z przystanków, a Reni drzwi przygniotły nogę!!! 

Po zwiedzaniu jedziemy na dworzec, przechodzimy przez bramki, gdzie sprawdzają nam bilety i pędzimy do pociągu. Okazuje się, że przyszłyśmy trochę za późno do pociągu i Chińczyki zajęły wszystkie dostępne miejsca na bagaże. Udaje się nam jakoś dwa plecaki wcisnąć, ale pozostałe dwa lądują w przejściu między siedzeniami. Równa się to z totalna katastrofą, bo co chwile trzeba je przenosić, gdyż cały czas kursują tędy wózki z jedzeniem z wagonu restauracyjnego. Tragedia... 

Chińczycy żrą w pociągu na potęgę. Wsiadając można przestraszyć się widoku ich siatek z jedzeniem. Ma się wrażenie, ze zamierzają podróżować co najmniej tydzień. W ogóle nie jedzą chleba. Jedyna co mają to słodki chleb z rodzynkami. Poza tym w połączeniu z polskim pasztetem, którego wieziemy ze sobą kilkanaście puszek smakuje tak, że chyba sam pasztet zbrzydnie mi na dłuższy czas. Nikomu nie polecam tego połączenia. Jeszcze słów kilka o pracy Chińczyków. Nie mogę przestać ani o tym myśleć, a tym bardziej pisać, bo jest to nad wyraz frapujący mnie temat. Trawa... będzie o trawie. Jakoś wcześniej nigdy się nie zastanawiałam nad tym, ale teraz po tym jak zobaczyłam cały zastęp Chińczyków, którzy sadzili trawkę, uwierzę, że jednak jest to możliwe. Mają ze sobą na poletku worki z sadzonkami trawy i źdźbło po źdźble sadzą jedno obok drugiego. I to całkiem pokaźnej długości są te trawki!!! Czy ktoś kiedyś w Polsce widział sadzących trawę? Ja bynajmniej nie. O ileż to jest proste zasianie czegoś takiego i to przez jednego człowieka. Owszem proste, ale pracę ma wtedy tylko jeden człowiek, a poza tym wykona ją dość szybko W Chinach każdy ma pracę, więc zamiast siać, sadzi trawę.

16 sierpień

Szybciej niż się spodziewałam dojeżdżamy do Szanghaju. Całą noc kiedy jechałyśmy lało. Czyżby jeszcze trwała pora deszczowa??? Wysiadamy z pociągu, ależ jest parno. Czym tu oddychać? Już wiem jak czują się ryby pozbawione wody... właśnie tak jak ja w tej chwili. Próbuję się jakoś przyzwyczaić, co nie jest łatwe po opuszczeniu klimatyzowanego pociągu. Nagle zaczyna padać... 

Pierwsze co robimy to udajemy się do kas. Hurra!!! Mamy bilety na 18 sierpnia do Guilin, tak więc pierwsza priorytetowa sprawa załatwiona. Teraz czas na hotel. Wiemy jak się nazywa, tylko nie wiemy gdzie jest... co przy 16 - milionowym mieście stanowi raczej nie lada problem. Docieramy do hotelu Pujiang, który jest pierwszym hotelem wybudowanym w Szanghaju. Mam nadzieję, że tutaj będą miejsca, bo nie mam zamiaru nigdzie się ruszać. Uff, miejsca są!!! Mamy zaszczyt mieszkać w hotelu w którym zatrzymywali się między innymi takie osobistości jak Albert Einstein czy prezydent USA - Grant. takich molochów??? 

Nasz hotel znajduje się blisko Bundu nad rzeką Huangpu, która jest jedną z odnóg ujściowych Jangcy. W końcu postanawiamy wyjść z hotelu i dokładniej sprawdzić jak wygląda to miasto. Nie jest to łatwe, bo za oknem jest ponownie niezła ulewa. Jednak wychodzimy ubierając nasze płaszcze przeciw deszczowe. Wody na chodnikach jest dużo, prawie po kostki, ale jest tak ciepło, że aż miło jest w nim brodzić. Nigdy czegoś podobnego nie czułam... i nawet nie chce tego próbować w Polsce. Leje jak z cebra, a my w płaszczach i pod parasolami spacerujemy ulicami miasta. Rety, to naprawdę jest monsun letni przynoszący opad. Jakoś nigdy sobie tego nie wyobrażałam w taki sposób.

17 sierpień

Chiny Chiny fot. Anna Jakubowska
Kolejny dzień w Szanghaju. Fundujemy sobie trzygodzinną wycieczkę po rzece Huangpu - jednym z ujściowych ramion rzeki Jangcy. Po drodze z bliska możemy przyjrzeć się gmachom centrum "świata" - Pudongu. Tak na marginesie, to właśnie Szanghaj zostanie organizatorem Expo 2010. Jest się czym pochwalić. Leje i leje... mam nadzieję, że przestanie, bo w planuję jeszcze spacerek o zachodzie słońca, aby zrobić jakieś zdjęcie oświetlonego Bundu. W końcu przestaje padać, całe szczęście bo już zaczynało mi się nudzić w tym hotelu. Najpierw maszerujemy na handlową ulicę Szanghaju, gdzie od ilości jarzących się kolorowych neonów z chińskimi krzakami można dostać oczopląsu. Nadrzeczny bulwar wypełniony jest tysiącami ludzi. Również oświetlony.

18 sierpień

Ostatni poranek w Szanghaju. Przestaje padać, ale mgła jest dzisiaj taka, że nawet budowle Pudongu są ledwie widoczne... jak dobrze, że wszystkie fotki zrobiłam wcześniej. A poza tym gorąco, duszno..., co za klimat! Kiedy człowiek wyjdzie z klimatyzowanego budynku, wilgoć zawarta w powietrzu natychmiastowo do niego się przykleja. Czuję się dzisiaj fatalnie, bo mam katar!!! Tragedia mieć katar latem, w Chinach w takim klimacie!!! Wykończyła mnie wczorajsza klimatyzacja na statku. Wewnątrz chłodnia, a kiedy wyłaziło się na pokład ukrop. Mam nadzieję, że mi to przejdzie, bo nie uśmiecha mi się grypa. 

Trafiamy do Yu Yuan Shangcheng - bazaru w ogrodach Yu. Jest to jedna z największych atrakcji Szanghaju. W końcu jedziemy na dworzec, ledwie przeżywając ścisk w szanghajskim autobusie. Zaczynam tęsknić za polską komunikacją... Dzisiaj nauczone doświadczeniem nie przychodzimy na ostatnią chwilę. Najpierw sprawdzanie biletów przed wejściem, potem bagaże zostają prześwietlone. Kolejny etap, to udajemy się do naszej hali "oczekiwań" na pociąg. Siedzą tam już tłumy ludzi, więc i my też się dosiadamy. W pewnej chwili przy bramkach zaczyna się robić małe zamieszanie, bo Chińczyki tłoczą się przy nich. Czyżby za chwilę mieli wpuszczać na peron??? Ależ tak! Bramki się otwierają, kolejne sprawdzanie biletów i pędem do wagonu, co przy ilości naszego bagażu nie zależy do prostych zadań. 

Pędzimy ile sił w nogach, bo nie uśmiecha nam się przestawiać plecaki w przejściu przez 24 godziny za każdym razem kiedy będzie jechał wózek z jedzeniem. Jak było można się spodziewać, co chwilę przejeżdża wózek z jedzeniem. Najlepszy jest ten z... wędzonymi kurzymi łapkami, które po 5-6 sztuk nabite są na patyczek. Naprawdę!!!! Nie są to udka tylko zwykłe łapki!!! A ostatnio myślałam, że mi się wydaje, iż widzę na ulicy kobietę wsysającą się w taką łapkę. Ohyda po prostu ohyda! Chińczycy odłamują pazur po pazurze i wysysają miąższ, czy co tam w środku jest po czym resztę wywalają nie gdzie indziej, jak na podłogę. Jak widać potrafią zjeść wszystko.

19 sierpień

Jednak nie jest mi dane spać... bo już od szóstej rano zaczynają jeździć te przeklęte wózki z jedzeniem. Jak można spać w takich warunkach??? Jesteśmy coraz dalej na południu Chin... Za oknem zmienia się krajobraz, inna roślinność. Pojawiają się w końcu palmy bananowe, coś niesamowitego. Jest świetnie, przynajmniej ja tak uważam, z głośników brzmi chińska muzyka, po raz kolejny przejeżdżają obok mnie owe kurze łapki. Ich ilość znacznie się zmniejszyła... Ogólnie sielanka, jedyne co mi doskwiera to potworny katar, że już nie wiem co z tym zrobić. Na dodatek czuję, że jest coraz gorzej. Hihi, wózek z łapkami znowu przejeżdża obok mnie. Nie mogę się oprzeć, aby zajrzeć ile tych łapek jeszcze zostało. No tak... tylko dwa patyczki, ale Chińczycy się tym zajadają! Mija parę minut i wózek wraca, zaglądam jak mają się łapki, a łapek... brak. Bez dwóch zdań cieszą się powodzeniem. 

Docieramy do Guilin. W strugach deszczu dostrzegam informację turystyczną dokąd szybko udaję się z Karolą w nadziei na znalezienie hotelu. Czekamy i po 10 minutach zjawia się bardzo sympatyczny pan, który załatwia nam hotel po całkiem przystępnej cenie, poza tym wycieczkę na rowerach po Yangshuo z przewodnikiem oraz transport autobusem na granicę z Wietnamem. Lepiej chyba być nie mogło, tym bardziej, że jest już prawie 22:00 i cały czas leje.

20 sierpień

Chiny Chiny fot. Anna Jakubowska
Jedziemy do Yangshuo, które położone jest wśród prześlicznych, wapiennych wzgórz. W Yangshuo rowerami jeździmy po bezdrożach, błocie, wśród krasowych pagórów, pół ryżowych, wiejskich, biednych chat, pasącego się bydła, miejscowej ludności, która za wszelką cenę chce nam sprzedać pocztówki. Trafiamy w miejsce, gdzie na drodze toczy się normalne wiejskie życie. Dziecko w nawadniającym pola kanale czyści bawoła wodnego, stara przygarbiona i biała jak śnieg Chinka prowadzi innego bawoła, jeszcze inna Chinka wygląda jak dziwoląg, bo ma na sobie niesamowite szaty, a rewelacją jest kapelusz z którego opadają ogony. Drogą idą kobiety, które w tradycyjnych, chińskich nosidełkach niosą dzieci, aż cud, że im nie wypadną. Ale tu panuje klimat!!! 

Jedziemy dalej, dojeżdżamy pod jeden z ogromnych pagórów, pod którym zostawiamy nasze rowery i wspinamy się do góry. Jest tak duszno, że pot z nas leje się strumieniami i nie jest to przenośnia tylko stuprocentowa prawda. Naszym celem jest Księżycowa Jaskinia, którą widać z dołu, a nazwa jej jest bardzo trafna. Przypomina kształtem właśnie księżyc. Wejście zajmuje nam sporo czasu, bo w tym klimacie nie jest to łatwe, ale poniesiony trud zostaje nam wynagrodzony na szczycie. Widok jaki z tego miejsca roztacza się na okolicę jest nieziemski. Wszędzie widać krasowe pagóry, a wśród nich wije się rzeczka Li. Wracamy do hotelu w Guilin najpierw kąpiel, jedzonko, solidna dawka leków i szybko wskakuje pod kołdrę. Uff, jak gorąco... ale co począć, muszę jakoś postawić się na nogi.

21 sierpień

Po śniadaniu ruszamy zobaczyć Guilin. Wędrując docieramy do miejsca zwanego Xiangbi Shan czyli Wzgórza Słoniowej Trąby, które w rzeczy samej przypomina słonia zanurzającego trąbę w rzece. Stąd idziemy dalej, przechodzimy przez rzekę Mostem Wyzwolenia - Jiefang Qiao. Po drugiej stronie rzeki trafiamy na ciekawe widowisko. Przed nową restauracją w szyku stoi w mundurkach kilkanaście kelnerek, drugą równie liczną grupę stanowią kucharze. Oczywiście jest wiele przemówień i w końcu do restauracji zbliżają się ludzie z bębnami oraz przebrani za chińskie lwy. Na każdego takiego lwa składa się dwoje ludzi, którzy wprawiają w taniec lwa. Wszystko to odbywa się w rytm muzyki bębnów, a dwa lwy tańczą przed wejściem, po czym wchodzą tańczą w środku i ponownie trafiają przed restaurację. Świetne widowisko, na dodatek bardzo barwne, bo lwy są w kolorze pomarańczowym i żółtym. 

Po obejrzeniu otwarcia chińskiej knajpki ruszamy dalej do Parku Siedmiu Gwiazd. Podobno jest on jednym z najładniejszych chińskich parków miejskich. Nazwa parku pochodzi od siedmiu wapiennych wzniesień, które ponoć układają się we wzór przypominający konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy. We wzgórzach kryją się jaskinie. W hotelu czekamy na naszego informatora, który zabiera nas do swojego biura, gdzie musimy chwilę poczekać, bo autobus "trochę" się spóźni. Uwielbiam to! Tuż przed 19:00 przyjeżdża po nas taksówka i wiezie nas w miejsce postoju autobusu, który ma zawieźć nas na granicę z Wietnamem. Kierowca ładuje nasze bagaże w luku oczywiście na docisk. Na przystanku trzeba było docisnąć klapę, bo była niedomknięta. Obyśmy tylko podczas drogi nie straciły części bagażu! 

Wyjazd z miasta przeciąga się w nieskończoność. Nie rozumiem dlaczego Chińczycy nie szanują czasu podróżnych. Co chwilę zatrzymujemy się, bo dosiadają się nowi pasażerowie, to znowu kierowca zaczął wymieniać akumulator w autobusie (świetnie się zaczyna...), potem zapragnął zjeść kolację. Też się zatrzymuje, po czym z restauracji przynosi sobie swoją kolację i na dodatek popija piwem.... Dawno już zapadł zmrok, ciekawe czy my mamy zamiar dzisiaj wyjechać stad czy też nie. 

A dalej było tak... kiedy w końcu koło 20:30 udaje nam się opuścić Guilin w pewnym momencie wjeżdżamy na nieziemsko wyboistą drogę, a może właśnie jej tam nie było? W każdym razie rzuca nami na tych wybojach niemiłosiernie, nawet nie ma mowy o żadnym spaniu. Myślę sobie gdzie my zmierzamy? Dlaczego jedziemy jakimiś poboczami? Czy tu nie ma innej drogi? Patrzę za okno, a w mroku można dopatrzyć się konturów wysokich gór. W końcu zasypiam, ale budzę się bo kierowca przestał przeraźliwie trąbić i czuję, że jedziemy bardzo wolno. Nikt nie śpi. Wszyscy patrzą. Z jednej strony autobusu mijamy inny pojazd z czymś w rodzaju kontenera, a z drugiej, jakoś nie mogę dojrzeć. Otwieram okno, a tam w mroku widzę... przepaść. Mijamy ją kilka centymetrów od krawędzi. Robi mi się bardzo gorąco. Dobrze, że jedziemy nocą i nie widać tego za dnia... Kiedy jestem świadkiem tego niesamowitego manewru przypomina mi się to, co czytałam w przewodniku przed wyjazdem. Był w nim opis jakiegoś obcokrajowca, który wspominał swoją równie traumatyczną podróż. Nie myślałam, że i ja będę miała okazję przeżyć coś takiego!!! No nic idę spać. Nie czuję się dobrze... choroba daje się we znaki. Marzę o tym by po prostu zasnąć. 

Nocą mijamy Zwrotnik Raka. Tak daleko na południu jeszcze nie byłam... Nocą kierowca zajeżdża na stację, na której zarządza mycie autobusu. Biedne nasze bagaże... W pewnym momencie, kiedy już udało mi się zasnąć, jeden gość z obsługi autobusu wyrywa mnie ze snu wrzeszcząc: Pingxiang!!! Pingxiang!!!. Co znowu u licha??? Gość każe nam wysiadać, ale dlaczego??? To nie może być miejscowość graniczna, bo jest dopiero czwarta rano, a na granicy mamy by gdzieś koło ósmej. Okazuje się, ze dotarliśmy do Nanningu i mamy tutaj... przesiadkę! O tym nikt nas nie raczył poinformować!!! Zresztą po co? Hmm, ale kiedy my ruszamy dalej? Z zawieszonej na autobusie kartki wynika, że odjazd jest zaplanowany na 6 rano. A niech to! Idę spać, bo nie wytrzymam tego dłużej, a właściwie mój schorowany organizm. W autokarze tym nie ma ani siedzeń, ani łóżek, jest coś, co przypomina fotel w statku kosmicznym. Jak zajmuję swoje miejsce to ma wrażenie, że zaraz mnie wystrzelą w kosmos!!

22 sierpień

Budzi mnie nagłe poruszenie w autobusie, to Chińczyki ładują się do wnętrza. Zerkam na zegarek, no tak dochodzi 6:30 i już pół godziny spóźnienia. Słyszę, jak Renia narzeka. Najpierw była zadowolona z miejsca, które zajęła na tyłach autobusu, a teraz Chińczyki uczynili z niej bagażową i przerzuca dość spore toboły. Jedziemy... godziny mijają jedna za drugą. Znowu zmienia się krajobraz, coraz więcej bananowców, co mnie niezmiernie cieszy, a mijane wsie wyglądają, jak z końca świata. Patrzę, jak ludzie transportują zwierzęta - kury, kaczki, świnki. Żywe podróżują w koszykach.... widzę kaczki przywiązane za nogi do kierownicy roweru. Jedna z nich dziobem szoruje po drodze. Kiedy dojeżdżamy do jakiejś małej miejscowości, wszyscy obcokrajowcy, którzy jadą do Wietnamu zostają przerzuceni do innego autobusu.

c.d. opowiadania

słowa kluczowe: termin: 01.08.2002 - 22.08.2002
trasa: Moskwa - Cita - Zabajkalsk - Manzhouli - Harbin - Pekin - Szanghaj - Yangshuo....

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 11729 od 27.07.2005

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone