niedziela, 13 sie 2006 Pruszków,
Pałac Dalaj Lamy - Potala
Lhasa - niegdysiejsza stolica, niezależnego Tybetu, obiekt marzeń niejednego turysty nas nieco rozczarowała. Prawdopodobnie inaczej byśmy ją odebrali gdyby było to pierwsze miejsce odwiedzone przez nas w Tybecie, ale po 18 dniach spędzonych w tym regionie mieliśmy chyba już nazbyt wyrobione zdanie. Przede wszystkim Lhasa nie jest już miastem tybetańskim. To wielka, chińska metropolia i częściej na ulicy spotyka się Chińczyka Han niż Tybetańczyka. Wiedzieliśmy o tym wcześniej, ale nie mieliśmy pojęcia, że będzie to aż tak zauważalne. Przecież Shigatse jest pewnie w równym stopniu miastem chińskim ale wrażenie "chińskości" nie jest aż tak silne. To czego nam najbardziej zabrakło w Lhasie to nastroju religijnej podniosłości i skupienia z jakim zetknęliśmy się w hinduskim Benaresie czy choćby nieodległym buddyjskim Bodhinath w Katmandu. Po niegdysiejszej stolicy lamaizmu spodziewaliśmy się znacznie więcej. Oczywiście, codziennie można spotkać tłumy wiernych bijących pokłony przed Potalą lub Świątynią Jokhang, tłumy odbywających korę kręcąc równocześnie w dłoni młynkami modlitewnymi ale wszystko to w naszym odczuciu było nie takie jakiego się spodziewaliśmy. Brakowało zadumy, nastroju, religijnej ekstazy, skupienia ale chyba trudno o to, jeżeli najświętsza świątynia Tybetu - Jokhang jest niemal wciśnięta pomiędzy kramy i ekskluzywne sklepy z ogromnymi, niemal krzyczącymi po chińsku szyldami i reklamami.
Wierni przed Pałacem Potala
Z kolei wierni przed Potalą stojąc jedną nogą na głównej arterii miasta biją pokłony kładąc się ciałem na chodniku, podczas gdy tuż za ich plecami przejeżdżają chińskie rowerowe riksze, taksówki i autobusy. Drażniło też nas lekko samo zachowanie Tybetańczyków. Często sprawiali wrażenie jakby przybyli w miejsce spotkań towarzyskich a nie do najświętszego przybytku Tybetu. Nawet Ci bijący pokłony tuż przed murem Jokhang, po kilku razach robili sobie przerwy na pogawędkę, na posiłek, na papierosa& Jakoś to wszystko nam się nie składało w jedną spójną całość jaką spodziewaliśmy się ujrzeć. Oczywiście, zobaczenie pielgrzymów w Lhasie, przed ich najświętszymi przybytkami jest wielkim przeżyciem i dużym wynagrodzeniem za te wszystkie trudności w drodze do tego miasta ale cały czas mamy wrażenie, że spodziewaliśmy się zobaczyć nieco więcej. Może nasze oczekiwania były zbyt duże, a może zwyczajnie spóźniliśmy się& 50 lat.
Pałac Dalaj Lamy
Co by nie mówić o Lhasie to bezapelacyjnym jej symbolem jest Pałac Dalaj Lamy - Potala. Z resztą jest chyba dla przeciętnego mieszkańca globu symbolem całego Tybetu. Przepiękna budowla i ona zrobiła na nas ogromnie pozytywne wrażenie. Już wchodząc po stromych stopniach ku białej części pałacu ma się świadomość, że stąpali po nich niegdyś tylko nieliczni.
Tybetanka
Teraz może każdy, wystarczy mieć 100Y i odczekać jeden dzień. Cóż, z potężnego pałacu i symbolu niezawisłości państwa pozostała tylko wspaniała elewacja i kilkanaście udostępnionych dla zwiedzających sal. A żeby jeszcze bardziej podkreślić chińskość Tybetu należy dodać, że całego pałacu pilnują umundurowani chińscy żołnierze i jakkolwiek próbują zachowywać się godnie to wydźwięk tego faktu jest jednoznaczny. Tak czy inaczej, Potala może się podobać. Na nas największe wrażenie zrobiła sala tronowa w której zasiadał obecnie żyjący Dalaj Lama. Miejsce było aż "przesiąknięte" współczesną historią tej części świata. Widzieliśmy prywatne komnaty i przedmioty należące do człowieka będącego niegdyś politycznym i religijnym przywódcą niezależnego państwa, żyjącego obecnie na obczyźnie a którego to dwa miesiące temu mieliśmy okazję obserwować w stolicy Mongolii. Byliśmy także w sali, w której to przyjmowani byli chińscy wysłannicy przysłani przez Mao przed inwazją na Tybet. Sale położone w dolnym pałacu mają bardziej oficjalny charakter. Wiele z nich tonie wprost w złocie i kosztownościach i o ile nie jesteśmy wielkimi entuzjastami sztuki buddyjskiej to zgodnie przyznaliśmy, że prawie wszystko jest wykonane z dużym smakiem i elegancją. Potalę odwiedziliśmy w piątek a jest to dzień kiedy tybetańscy pielgrzymi mają wolny wstęp do pałacu.
Grawerowanie murków mani
Potalę traktują bardziej jako świątynię niż pałac i niczym w amoku zalewają jego komnaty bijąc pokłony i ofiarując masło z jaczego mleka i drobne pieniądze. Fajne jest obserwować taki religijny spektakl pomimo że czasem jest się narażonym na ścisk i popychania pielgrzymów próbujących dostać się jak najbliżej swoich bóstw.
Na zakupy
Planowaliśmy sobie przywieźć coś fajnego z Tybetu. Nie mieliśmy sprecyzowanych oczekiwań ani też jakiś specjalnych funduszy ale chcieliśmy móc po powrocie postawić sobie coś na półce i z dumą powiedzieć "to z Tybetu". Niestety, zakupy w Tybecie okazały się nie mieć nic wspólnego z przyjemnością. Bo jak tu można mówić o przyjemności, jeżeli na każdym kroku prześladuje cię piskliwe zawodzenie: "hallo, just looking, looking, sorry, sorry". Przecież to można się wściec. Co gorsza oni to krzyczą nawet kiedy się już ogląda ich stoisko. To że w Chinach trzeba się targować to jasna sprawa, ale jak tu się targować jeżeli kilkukrotnie byliśmy wyrzucani ze sklepu czy sprzed stoiska! Aby być bardziej obrazowym przetoczymy pewien epizod.
Bardzo chcieliśmy kupić średniej wielkości młynek modlitewny. Jest ich na każdym stoisku za trzęsienie. Są ponoć masowo produkowane i przywożone z Nepalu. Każdy z nich ma jakieś wady, ale może właśnie w tym tkwi ich urok.
Tybetanka
Trzy dni kręciliśmy się popołudniami po stoiskach oglądając przeróżne młynki i za każdym razem cena początkowa wynosiła 300Y - 500Y. Cena zupełnie wyssana z palca, ot dla Białasa. OK., ale teraz normalnie powinien nastąpić nasz ruch w postaci zaproponowania ceny będącej jedną dziesiątą proponowanej czyli 30Y - 50Y. I nie wiedzieć czemu najczęściej na tym kończyła się nasza rozmowa - jeżeli trafiliśmy na miłego sprzedawcę. Gorzej, gdy trafiliśmy na tybetańską przekupę bo od niej często słyszeliśmy "bye bye" lub "wynoście się, no biznes". Mówi się, że Chińczycy są mistrzami handlu. Bzdura, mistrzowie handlu przenieśli się dawno temu na południe, założyli Singapur i żyją w luksusie i w czystym od spluwania świecie. Ostatecznie po 3 dniach walki wydusiliśmy od sprzedawcy całkiem ładny młynek za 90Y. W sumie kupiliśmy tam kilka drobnych rzeczy i zakup każdej przychodził z takim samym trudem. A dlaczego tak jest? Opowiemy kolejny epizod.
Przed klasztorem Jokhang ustawiona jest cała masa stoisk z modlitewnymi flagami. Są to bardzo tanie rzeczy kupowane pewnie częściej przez pielgrzymów niż turystów. Przywieźliśmy jedne z Nepalu więc chcieliśmy przywieźć i z Tybetu. Nie chcieliśmy się targować ze sprzedawcami. Ustaliliśmy, że są one dla nas warte 10Y i za tyle je kupimy. Podeszliśmy do pierwszego z brzegu sprzedawcy i przedstawiliśmy ofertę.
Debatowanie w Klasztorze Sera
Trochę pogrymasił ale ostatecznie przystał na nią. Dwa metry obok, identyczne flagi kupowały dwie młode dziewczyny ze Stanów lub Anglii.
- ile zapłaciłyście za te flagi - spytaliśmy
- 45Y (5,7 USD)
- i nie targowałyście się?
- nie, 45Y to prawie nic...
Do Syczuanu, ale jak?
Po 23 dniach spędzonych w Tybecie, nadszedł wreszcie czas jego opuszczenia. Naszym następnym kierunkiem miała być prowincja Syczuan. Tybet mieliśmy opuścić z dużym niedosytem, może nawet rozczarowaniem ale jednocześnie z ogromną ulgą. Słyszeliśmy pogłoski, że przy odrobinie szczęścia, po sezonie można polecieć samolotem z Lhasy do Chengdu nawet za 700 - 800Y. Niestety, zabrakło nam tej odrobiny szczęścia i przelot w cenie 1050Y okazał się dla nas za drogi. Na trzydniową podróż autobusem nie mieliśmy najmniejszej ochoty, tym bardziej że droga ta na początku zimy wcale nie należy do najbezpieczniejszych. Pozostał pociąg i to on miał nas zawieść do Syczuanu. Asekuracyjnie bilety kupiliśmy z pięciodniowym wyprzedzeniem by mieć pewność, że do Chengdu dotrzemy przed 10 listopada, kiedy to kończyła się nam nasza chińska wiza.
Najwyżej na świecie położona linia kolejowa
Na potrzeby tej linii kolejowej, Chińczycy zaprojektowali i zbudowali sobie całkowicie nowe wagony i prowadzące je lokomotywy, co było i tak niczym w porównaniu z położeniem ponad 1100km odcinka torów pomiędzy Golmud a Lhasą - średnio na wysokości powyżej 4500m.
ÅšwiÄ…tynia Jokhang
n.p.m. Co by o nich złego nie mówić to budować potrafią. Linię kolejową uruchomiono 1 listopada 2005 roku a pierwsi pasażerowie pojechali nią 1 marca 2006. Do pokonania mieliśmy dystans 3360km a trasa wiodła przez Północny Tybet i prowincje Qinghai, Gansu, Shaansi i Syczuan. I trzeba powiedzieć, że ta część podróży przez Tybet bardzo przypadła nam do gustu. Widoki za oknem były czasem fenomenalne. W przeddzień wyjazdu mocno się ochłodziło i spadła masa śniegu przez co krajobrazy na wyższych przełęczach były śnieżnie białe. Bardzo ładnie prezentowały się też krajobrazy na pograniczu Qinghai i Gansu. A sam pociąg? Z całą pewnością wygodny. Długie i szerokie prycze pozwalały na swobodne wyciągnięcie się, a nawet na schowanie za poduszką niewielkiego bagażu podręcznego (co w innych pociągach zawsze jest sprawą problematyczną). Cały pociąg jest prawie hermetyczny. Nie ma opcji otwarcia okna, a toalety działają ciśnieniowo jak w samolotach. Ponoć wszędzie zamontowano podwójne szyby z filtrami UV redukującymi szkodliwy wpływ promieniowania. Wszystkie podpisy w wagonie były trójjęzyczne: chińskie, tybetańskie i angielskie. Ale najciekawszą rzeczą są umieszczone niemal wszędzie punkty dostępowe do instalacji tlenowej. Każdy pasażer otrzymuje przy wejściu osobistą, sterylną rurkę którą w każdej chwili może podpiąć do tlenu jeżeli zacznie odczuwać niekorzystny wpływ wysokości.
Barkhor
A teraz coś dla naszego PKP. Pociąg po przejechaniu w 49 godzin dystansu 3360km - spóźnił się trzy minuty!
Informacje praktyczne:
- pociąg T24 Lhasa - Chengdu - hard sleeper - 702Y, wyjeżdża z Lhasy co drugi dzień o 09:05
- autobus z Shigatse - Lhasa - 50Y, 4-5 godzin
- wstęp do Pałacu Potala - 100Y. UWAGA: bilety kupuje się dzień wcześniej w kasie w zachodnim skrzydle pałacu. Należy koło 9 rano ustawić się w kolejce. Kasę otwierają w południe. W kasie dostaje się jedynie przepustkę z określoną godziną wejścia do pałacu w następnym dniu. O tej godzinie trzeba się stawić i dopiero wtedy zapłacić opłatę za wstęp. Im wcześniej stanie się w kolejce tym na wcześniejszą godzinę dostanie się przepustkę.
- wstęp do Jokhang - 70Y
- wstęp do Klasztoru Sera - 55Y, ISIC - 50Y dojazd z centrum minibusem nr 503 (2Y)
- wstęp do Klasztoru Ganden - 45Y, ISIC - 35Y. Bardzo łatwo uniknąć płacenia wstępu. Wysiadając z minibusa należy razem z pielgrzymami udać się do schroniska a dalej pójść wysoką ścieżką dookoła głównej drogi. Mnisi z biletami stoją tylko w budynkach przed klasztorem przy głównej drodze.
- dojazd do Klasztoru Ganden - codzienne autobusy sprzed Barkhor - 06:00 - 06:30, 20Y w obydwie strony. Powrót do Lhasy około 15:30.
- wjazd minibusem z parkingu na górę do klasztoru - 5Y w jedną stronę.