piątek, 22 paź 2010 Katmandu, Nepal
Ruch uliczny
Po dość przyjemnej i nieoczekiwanie krótkiej podróży (dzięki wolnym miejscom w samolocie zamiast siedmiogodzinnego postoju w Delhi udało się nam złapać samolot już pod dwóch godzinach) na linii Warszawa-Helsinki-Delhi (Finnair) oraz Delhi-Kathmandu (Air India) lądujemy w stolicy Nepalu. Pierwsze wrażenia - podobnie jak w innych krajach południowej Azji: chaos, zgiełk, wszechobecny bród...No, ale niczego innego przecież się nie spodziewaliśmy.
Nocleg mamy zarezerwowany w Khangsar Guest House (10$ za noc) w turystycznej dzielnicy Kathmandu - Thamelu. To turystyczne ghetto do którego kroki kieruje większość przybywających do Nepalu białasów zbliżone jest klimatem do innych tego typu miejsc, żeby wspomnieć chociażby Khao San Road w Bangkoku. Różnica polega na tym, iż zdecydowana większość sklepów specjalizuje się w sprzęcie trekkingowym. Jakby nie było miejsce zobowiązuje !
Managerem hotelu jest Mukhti - przemiły gość który od razu pomaga nam zabukować bilety na pojutrze na lot do Lukli która jest miejscem startowym trekkingów w rejonie Khumbu Himal. Wieczorem zaliczamy kolację w rekomendowanej przez Lonely Planet restauracji Yak, podczas której mamy okazję spróbować tybetańskiego przysmaku czyli pierożków momo.Smakują wręcz fenomenalnie (100 NPR). Dość ciekawe jest natomiast grzane tybetańskie piwo (thugba - 90 NPR) - w wielkim kuflu znajduje się przypominające proso ziarno które zalewane są gorącą wodą z termosu. Nie jest to niestety grzany browarek który można w zimowy dzień spożyć u nas na stoku, ale doświadczenie ciekawe. Wieczorem? robimy obchód Thamelu, odbieramy open tickety na?lot (230 $ w obie strony) i idziemy spać.