sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
poki co, nikt nie ma wstepu na najblizsza okolice stadionu
OBRAZEK SZÓSTY, OLIMPIADA.
Niezdrowe olimpijskie podniecenie opanowało cale Chiny. W telewizji mądre głowy prowadza ważkie olimpijskie debaty. Banery w olimpijskich i chińskich barwach z gwiazdami sportu, głównie chińskiego, dumnie łopoczą na wietrze. Pod numerem takim a takim można nawet wykupić przestrzeń reklamowa w mającej wychodzić od sierpnia specjalnej olimpijskiej gazecie. Na sklepowych polkach straszą stada olimpijskich maskotek i innych kiczowatych gadżetów. Rzesze chińskich turystów z bliska i daleka tłoczą sie pod ogrodzonym i ściśle strzeżonym stadionem olimpijskim w kształcie ptasiego gniazda, każdy musi mieć tam zdjęcie, choćby tylko z płotem.
Wszyscy tu myślą, mówią i śnią o Olimpiadzie. Z tym, ze niektórzy śnią prawdziwe koszmary.
Pekin marzy o tym, żeby pokazać sie światu i wychodzi z siebie, aby ten wizerunek przerósł oczekiwania olimpijskich kibiców na miejscu i przed ekranami telewizorów na całym świecie.
Na zakurzonych deptakach co dzień rozwijane są dywany przywiezionych z daleka soczystych trawników i zasadzane są kilkumetrowe liściaste drzewa, sprytnie udające, ze rosły tu od zawsze. Wokół centrum wyburzane są cale hutongi, a ich mieszkańcy przymusowo przesiedlani, z gruzu i pyłu sprawnie wrastają świeże, nowe, ładnie pomalowane niby-zabytkowe budynki.
niewazne, ze przez plot kazdy chce zdjecie pod stadionem
Ze skrzyżowań i ruchliwych alei zniknęli juz dawno niezbędni tu naprawiacze rowerów i latacze dziur w dętkach, widać psuja krajobraz miasta. Kilka tygodni przed Olimpiada staną największe państwowe fabryki wokół Pekinu, powietrze będzie czyste i przejrzyste, nie wiadomo tylko co będą jeść robotnicy wysłani na bezpłatne urlopy.
Nieudolny kamuflaż szybko znika juz za rogiem, wystarczy przejść kilka ulic dalej od centrum, żeby zobaczyć prawdziwa twarz stolicy. Śmieci, brud, zardzewiałe rowery, dzieci w jedynych butach, gazety zamiast szyb w oknie, dziurawe koszule i smutne twarze biednych, ciężko pracujących ludzi.
Tutaj przypomina mi sie dowcipny komentarz jakiegoś grafficiarza na murze dworca PKP w Zakopanem, kiedy to miasto kandydowało do Zimowych Igrzysk 2006- do dumnych olimpiskich flag dopisal- "Zakopane 3006". Rzeczywiście, Beijing 3008 brzmi lepiej, przyjaźniej, bardziej zrozumiale i po ludzku. Mam nadzieje.
OBRAZEK SIÓDMY, SAMBASIA.
Ostatni wieczór w stolicy Chin. Francuzka Maud, którą poznaliśmy na kursie nurkowym w Malezji, mieszka w Pekinie od 4 lat i dziś zaprasza nas do klubu z prawdziwego zdarzenia. Drogie piwo w małych butelkach, spocony tłum w dusznej sali, gesty dym papierosowy, na parkiecie przed scena szaleje parę młodych Chinek z gołym brzuchem i w kusych mini ledwo zakrywających figi. A na scenie atrakcja dzisiejszego wieczoru i prawdziwy unikat, zespól Sambasia. Wybuchowa mieszanka mandaryńskich genów, chińskich palców rytmicznie uderzających w rożnej wielkości bębny i gorącej brazylijskiej muzyki.
Jest cos fascynującego i przyjemnego w oglądaniu niskiego "dyrygenta" zespołu o południowej karnacji i azjatyckich oczach z nieodłącznym gwizdkiem w ustach albo rodowitego "pekińczyka" z długimi dredami i ciałem w bębniącym transie. Tu i teraz, choć ciągle przecież w Chinach, wydaje nam sie ze ten świat jest naprawdę mały.