sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej w Manili jest dobrze zakamuflowana, na tyle dobrze, ze większość taksówkarzy wzrusza ramionami, marszczy czoło albo po prostu zamyka drzwi i odjeżdża nam z przed nosa gdy pokazujemy im kartkę z adresem. Krążenie wokół właściwego budynku najpierw taksówką a później na piechotę zajmuje nam prawie godzinę, żaden problem jak sie wydaje, ambasada czynna jest dopiero od kilku minut.
Przed okienkami (w liczbie 3) rozpatrującymi wnioski wizowe na krzesłach rozsiadł sie wygodnie i cierpliwie tłum Filipino (w liczbie bliskiej sto). Każdy ściska w ręce magiczny numerek do kolejki, który wydaje mało sympatyczna pani przy samym wejściu. Na naszym tłuste, czarne cyferki mówią wyraźnie: 586. Szybkość przetwarzania jest iście komunistyczna, około 20 na godzinę. Ambasada pracuje również w czasie odpowiednim dla ludu, to jest od 9 do 11 i ani minuty dłużej. Po 10 porzucamy wszelka nadzieje.
Przy wyjściu z pomieszczenia na dłuższą chwila przykuwa nasza uwagę kilka kolorowych tablic, obszerne opisy, wycinki z gazet, masa zdjęć. Chiński glos w sprawie tybetańskiego powstania w Lhasie, w marcu tego roku. Według chińskich władz wywołane przez "klikę Dalai Lamy", zniekształcone następnie przez opinie i media Zachodu, jak wynika czarno na białym z przedstawionych tu dowodów było chuligańskimi rozruchami w których szkody ponieśli jedynie zamieszkujący stolice Tybetu etniczni Chińczycy.
zdjecia z marcowych zamieszek w Lhasie wywieszone sa przed samym wejsciem do ambasady,tak aby kazdy ubiegajacy sie o wize wiedzial jaka jest prawda... widziana od strony Chin
O stu ofiarach tybetańskich ani słowa. Propaganda kuje w oczy, zimnowojenna retoryka huczy w uszach, ze złości tętni nam w głowach. Mamy dość, nie chcemy żadnej wizy.
Wieczorem jednak nie bez oporu dochodzimy do wniosku, ze może jednak warto. Może właśnie teraz, przed olimpiada, trzeba zobaczyć kim właściwie sa Chińczycy, piata część ziemskiej populacji?? Jak na co dzień wygląda ten dziwny, zupełnie niezrozumiały dla nas naród??
Na drugi dzień, tym razem juz sprytniej, jesteśmy w ambasadzie na czas. Niepokojąco wygląda tylko wyświetlane z telewizora przypomnienie- żeby uzyskać wizę należy przedstawić oprócz paszportu także rezerwacje hotelu w Chinach i potwierdzenie biletu lotniczego. Co tam, jakoś załatwimy bez. Okazuje sie jednak, ze "jakoś" może i funkcjonuje w Polsce ale juz nie w ChRL...od okienka odchodzimy z niczym.
Dzień trzeci pachnie juz rutyna. W ambasadzie ochrona wita nas jak dobrych znajomych, po półgodzinnym czekaniu i złożeniu WSZYSTKICH potrzebnych dokumentów oddychamy z ulga. Żegnają nas zazdrosne spojrzenia pojedynczych białych turystów, kolorowe dziwolągi- maskotki z igrzysk Pekin 2008 wielkości tłustego nastolatka i obrazki z zadymionej i zniszczonej Lhasy. Jedziemy do Państwa Środka.
PS. Wiza chińska dla Polaków przez bardzo długi czas była bezpłatna, z racji jak myślę, bratnich komunistycznych przeżyć. W zawiązku z olimpiada w marcu 2008 za wizę jednokrotnego wjazdu wprowadzono opłatę dla obywateli polskich w wysokości 200 złotych. Do Manili wieści te nie dotarły i wizę dostaliśmy za darmo;)