sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
widok z lotniska
??? Palawan, najbardziej na zachod polozona wyspa Filipin. Choc oddalona zaledwie o godzine lotu z Manili ciagle jeszcze nie jest zadeptana przez miliony turystow. Zreszta pewnie i w szczycie sezonu mozna znalezc plaze dla siebie, jest tu prawie 1800 wysp i ponad 2000 km wybrzeza.
Przez zakurzone ulice Puerto Princessa pedza tricykle, zgrabnie omijajac dziury i kaluze. Tricykl to po prostu motocykl z nakladka, czyli smieszna obudowa, w ktorej z boku kierowcy miesci sie jeszcze dwojka bialych turystow albo pewnie trojka Filipino. Calosc to niewatpliwa duma kierowcy jak mozna sie domyslec po niezwyklych nazwach pojazdow, chocby King Cobra albo Desert Storm. Hm.
Eksploracja miasta i okolicy ksztalci i poszerza nasze horyzonty.
Pierwszego dnia odkrywamy narodowe danie Filipin. Jest nim niewatpliwie hamburger. W stolicy Palawanu co druga restauracja to bar szybkiej obslugi, kroluje Jollibee, lokalna odmiana McDonalada z wesola pszczola w herbie. Wieczorami jest tam tak tloczno, ze ciezko znalezc stolik, dlatego na scianach wisza firmowe hasla- Podziel sie stolikiem i poznaj nowych przyjaciol!!
Tych, ktorzy akurat nie szukaja nowych znajomych, skusic moze chinski fastfood albo uliczne (i liczne) stoiska hamburgerow z jajkiem. Na deser najlepiej udac sie do Mister Donut, gdzie wybor paczkow z dziurka oszolomi kazdego. Dla odwaznych proponujemy filipinski przysmak halo-halo, czyli doslownie pomieszanie- kubek lodu zalany slodkim mlekiem, owoce, fasolka, kukurydza w zelu plus trzy galki lodow o podejrzanej konsystencji i kolorze.
w drodze do jaskini:)
Feria smakow.
W Puerto mozna poznac tez sekret najczystszego i najbardziej zielonego miasta w kraju. The greenest and the cleanest jak glosza reklamy na slupach. Za smiecenie grozi grzywna 300 peso (okolo 8 $), dla recydywistow juz 500 peso, a jesli ktos odwazy sie po raz trzeci- okragle 1000 i miesiac wiezienia. Moze by tak filipinski model na Wyzynie Slaskiej??
W czerwcu miasto zyje festiwalem Barangatan, ktory sciaga tu mieszkancow z calej wyspy, nawet z dalekiego, niedostepnego poludnia. Najwiekszym wydarzeniem najblizszych dni i kulminacja calego swietowania ma byc proba pobicia rekordu Guinessa w kategorii- najdluzszy grill z owocow morza. Lubimy dobre pomysly i trzymamy kciuki!!
W innym konkursie bierze udzial tutejsza atrakcja- podziemna 8 kilometrowa rzeka w pobliskim Sabangu walczy o miejsce na uaktualnionej liscie 7 cudow swiata. Sadzac po ilosci Filipino oblegajacych lodki wplywajace rzeka do jaskini (musielismy czekac na swoja kolej prawie dwie godziny) szansa na sukces w glosowaniu jest duza. Splyw ciemna rzeka w ciemnej jaskini jest niezla rozrywka. Jest bajkowo i bardzo religijnie. Latarka przewodnika z zadziwiajaca czestotliwoscia oswietla coraz to inne swiete figurki, czyli formacje skalne, ktore wygladaja jak Dziewica Maryja, Swieta Rodzina tudziez polowa (!) twarzy cierpiacego Chrystusa. Czujemy przyplyw sympatii dla tych ludzi, ktorzy jak nasza nacja gotowi sa zauwazac boskie postacie wszedzie, w szronie na oknie i w okach rosolu w zupie.
Lekko oszolomieni nowa kultura ruszamy do El Nido. Jedziemy wesolym, lokalnym autobusem, ktoremu odleglosc 150 km zabierze, kto to wie, moze 5 a moze 9 godzin. Wszystko zalezy od liczby przystankow, a tych jest wiele. Jak zwykle malo kto tu wysiada i pasazerow z czasem tylko przybywa. Przecietny Filipino targa ze soba pare plastikowych siatek, jakies kartonowe pudlo, czasem kure albo dwie, a jesli to Filipina to obowiazkowo trojke dzieci. Jakos ten caly przychowek musi sie zmiescic, z usmiechem upychamy sie wiec coraz bardziej w strone okna ustepujac miejsca filigranowym tubylcom. Widoki za oknem, co najmniej egzotyczne, pozwalaja zapasc w mily, podrozny letarg. Palmowe lasy, bambusowe zarosla i mokre pola ryzowe we wszystkich mozliwych odcieniach zielonego. Na kepach trawy pasa sie pojedyncze woly, szare o szerokich zadach, z daleka przypominaja bardziej nosorozce niz nasze jalowki. Mijamy proste, skromne domy na palach. Wychudzone psy szczekaja na autobus, grupki dzieci pokrzykuja glosno, kwicza swinie zapobiegawczo przywiazane na sznurku do drewnianego kolka. Podroz mija niewiadomo kiedy, ladujemy w El Nido.