sobota, 19 kwi 2008 Bangkok, Tajlandia
??? ??? W Kuchingu spedzilismy pare leniwych dni...
Zauroczyl nas tutejszy kolorowy market, gdzie papryczki chili, banany, jablka i nawet ziemniaki apetycznie poukladane w mniejszych i wiekszych miseczkach czekaja gotowe na lakomego klienta, a na tzw. mokrej czesci targu zalega w powietrzu mniej apetyczny zapach swiezo zlapanej i wypatroszonej ryby.
Zachwycilo po stokroc tanie (nareszcie!!!) piwo, ktore smakuje jeszcze bardziej na deptaku nad rzeka. Tam wieczorami smietanka turystow z Kuala Lumpur przeplata sie z lokalnymi nastolatkami lowiacymi krewetki.
Zastanowily nas gleboko miejscowe ciekawostki w tutejszym muzeum, jak pozlacany zegarek wyjety z brzucha krokodyla ludojada.
Wzruszyla msza w chinskim kosciele anglikanskim, gdzie powitano nas bardzo cieplo i osobiscie- choc przyszlismy w trakcie komunii. Wszyscy z zapalem spiewali przy otwartych brewiarzach, a ksiadz proboszcz zasmiewal sie z wiernymi sciskajac ich rece po nabozenstwie.
Rozbawily nas dumne wizytowki miasta, w centrum i na rogatkach, w postaci kocich kiczowatych figurek we wszystkich kolorach i ksztaltach....w koncu Kuching znaczy KOT wlasnie!!!