czwartek, 27 lis 2014 Kuwejt, Kuwejt
Ruszyliśmy na południe. Kilometry uciekały, ale czas uciekał szybciej. Postanowiliśmy jechać do 17:00 i o tej godzinie zjechać gdzieś na plażę i rozbić obóz. W praktyce to znacznie trudniejsza rzecz niż nam się wydawało. Nie dość że nie jest łatwo zjechać z asfaltu w terenie wybitnie pustynnym i od razu się nie zakopać, to jeszcze nie każde miejsce nadawało się do obozowania. Miejsc szukaliśmy na mapach satelitarnych, ale pomimo kilku prób nadal nie mieliśmy gdzie spać. Postanowiliśmy pojechać do Al Shanna, miejscowości z której odpływają promy na Wyspę Masirah. Wyobrażaliśmy sobie, że zastaniemy sytuację jaką mieliśmy w Ras Al Haad. Niestety było inaczej. Al Shanna to jedynie punkt na mapie, przystań dla promu, stacja benzynowa i jedna restauracja. Fizycznie nic więcej. Było już zupełnie ciemno i nie bardzo mieliśmy pomysł co zrobić. Uznaliśmy że zjemy coś w jedynej restauracji i zastanowimy się co dalej. Jedzenie było dość podłe - jak i cała okolica - zatem postanowiliśmy dorzucić do dystansu dobowego kolejnych 100 km i ruszyć po nocy na pierwotnie planowane miejsce noclegu w Bar Al Hikman.
Mieliśmy świadomość, że do noclegu trzeba przejechać około 40 km po zupełnie nieznanych bezdrożach i to po nocy. Uznaliśmy że to może być fajna przygoda więc postanowiliśmy zaryzykować. W miejscu gdzie zjeżdża się z asfaltu przywitała nas złowroga tablica informująca że nie można wjeżdżać na solniska gdy teren jest niestabilny. Wiedzieliśmy że Bar Al Hikman to gigantyczne solnisko, ale jazda po nocy po obejrzeniu takiej tablicy nabrała innego wymiaru. Znaliśmy współrzędne docelowego punktu (pięknej plaży na południowym krańcu półwyspu) oraz mieliśmy naniesione na iPada szutrowe szlaki przecinające Bar Al Hikman we wszystkich możliwych kierunkach.
Solnisko to teren wybitnie płaski, ale z zupełnie nieprzewidywalnym podłożem. Czasem droga była normalna, czasem koła grzęzły w głębokich koleinach, innym razem trafialiśmy na twarde jak skała bryły soli które uderzały w podwozie. W pewnym momencie wjechaliśmy pierwszym pojazdem na teren grząski, kopny i z głębokimi kałużami zarazem. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Rzut oka na GPS wyjaśnił wszystko - od prawie km jechaliśmy po otwartym morzu - przynajmniej według mapy. Zabawne było nawigowanie na tym terenie. W skupieniu obserwowaliśmy koleiny zrobione przez inne pojazdy i porównywaliśmy ich kierunek ze wskazaniami GPS, mapy i docelowego kierunku. Komendy nawigacyjne w dużej mierze wyglądały tak: w prawo, trochę bardziej w prawo, mocno w lewo, jeszcze mocniej w lewo, jesteś na szlaku, zgubiliśmy szlak, zawróć i wypatruj czegoś z lewej, a to wszystko jedynie w świetle księżyca i samochodowych lamp.
Po jakiś 70 minutach jazdy GPS wskazał docelową pozycję - uroczą, piaszczystą plażę, nad laguną. Byliśmy u celu.
Walka poprzedniego wieczora z drogą i solniskiem okazała się strzałem w dziesiątkę. Wschód słońca ukazał piękną, białą, piaszczystą plażę i lagunę nieopodal. Wiedzieliśmy, że w okolicy można spotkać czasem flamingi, jednak jakoś bardzo nie przywiązywaliśmy się do tej myśli. W pewnej chwili, przez lornetkę ktoś wypatrzył te różowe ptaki jakieś 1000 metrów od namiotów. Bardzo szybko zebraliśmy się i skradając się pod wiatr podeszliśmy na skraj mokradła, skąd mieliśmy dobry widok na kroczące w wodzie ptaki.
Po spakowaniu obozu postanowiliśmy przez większą część dnia nie oglądać asfaltu i dobrze bawić się na bezdrożach wybrzeża Omanu. Przede wszystkim chcieliśmy za dnia przyjrzeć się ogromnemu solnisku które zajmuje niemal całą okolicę.
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że tego poranka byliśmy "nigdzie" lub "po środku niczego", przy czym słowa te należy traktować absolutnie dosłownie. Bar Al Hikman to równe jak stół i ciągnące się aż po horyzont słone pustkowie. Jest tak bezkresne, że aż oczy bolały, a ocena dystansu bez znalezienia punktu odniesienia stawało się praktycznie niewykonalne. Gnaliśmy przed siebie na północ, starając się dotrzeć do największego w okolicy solniska. Do solniska dotarliśmy, ale nie udało się nam znaleźć szlaku prowadzącego przez nie. Nie chcieliśmy ryzykować przebijania się przez trudny teren na środku pustkowia, w skwarze lejącym się z nieba. Postanowiliśmy objechać cały teren, wykorzystując ślady wytyczone przez inne pojazdy. Zadanie nie było takie proste, bo patrząc na zapis trasy krążyliśmy o okolicy bez większego ładu i składu.