wtorek, 20 cze 2006 Babu, Chiny
stara czesc Szanghaju/okolice dworca kolejowego
A więc zaczęłam już swoje wakacje. Trochę wcześniej, chyba najwcześniej z naszej trójki, nie mówię już o Chińczykach (bo oni kończą dopiero 8 lipca), ale skończyłam egzaminy i stwierdziłam, że nie mam co siedzieć "w domu" i ruszam na podbój Chin. Wyjechałam w środę wieczorem.
Pierwszy etap to podróż autobusem nocnym z Hezhou (Babu) do Guilin (slow bus-52Y-250km). Tu dojechałam już o 4ej rano i przespałam się na trawie przed dworcem. Zresztą takich jak ja było więcej. Byłam tak śpiąca i zmęczona stresem ostatnich dni, że musiałam się położyć. Byle gdzie i byle jak. Pociąg odjeżdżał o 10ej, więc nie miałabym połączenia rano z Babu a zresztą nie chciałabym ryzykować, że spóźnię się na pociąg. Chciałam jechać pociągiem wieczornym, ale nie było biletów. Tu o 8ej spotkałam się ze znajomym nauczycielem z naszej uczelni, który wcześniej kupił mi bilet. Tam gdzie mieszkam jest to niemożliwe!!!. Była jedna agencja ale ją zlikwidowali. Oczywiście on kupił mi bilet przez agencję bo rzekomo w kasie już nie było biletów na ten pociąg. Wcale w to nie wierzę, bo w pociągu było pełno wolnych miejsc. (379Y hard sleeper, łóżko dolne+40Y agencja) a łóżka górne pozostały wolne aż do samego Szanghaju.
Podróż trwała około 30h (około 1500km) i pociąg jechał przez prowincje: Hunan, Jiangxi i Zhejiang. Teren za oknem był płaski, monotonny z gęstą siatką dróg wodnych i kanałów nawadniających. Tu właśnie kończy się Wielki Kanał. Na początku podróży tylko gdzieniegdzie w oddali majaczyły jakieś pasma gór. Im bliżej Szanghaju tym więcej miast, dróg i rzek. Pociąg wlókł się niemiłosiernie i stał na każdej stacji bardzo długo. W pociągu jak zwykle sprzedawali różne rzeczy przydatne i nieprzydatne w podróży oraz oczywiście jedzenie.
Po południu przyjechałam punktualnie na miejsce i metrem nr 1 udałam się do hotelu przy Peopels Sq (Mington Shanghai Easytour Youth Hostel, 57, Jiangyian Rd). Łóżko 50Y. Hotelik nowy, czysty, jest darmowy internet, pralnia itd. Gorąco polecam.
Upał tu taki jak na południu Chin a ludzi w metrze jak mrówek. Bardzo dużo ludzi mówi po angielsku. Ceny zabójcze, przynajmniej dla mnie bo ja przyzwyczaiłam się już do cen z prowincji. Wczoraj dosyć długo szukałam jakiejś garkuchni na ulicy, aby zjeść kolację.