środa, 4 lip 2007 Babu, Chiny
tu za czasów ZSRR miesciła sie kawiarnia
Niedziela, 12. Sierpnia 2007
Murghab to miasteczko już w połowie kazachskie a w połowie tadżyckie, położone na wysokości 3576m. Zamieszkuje go tylko 6500 mieszkańców. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć chiński szczyt Muztagh Ata 7546m. Większość budynków jest w stanie rozsypki, powybijane okna i wszędzie pełno walających się śmieci i aut "trupów", które już nie nadają się do użytku. Najgorsze wrażenie robi szpital, kiedyś chluba mieszkańców a teraz rozwalająca się rudera, ponoć jeszcze funkcjonuje, ale nie wiem jak: bez wody i światła. Jak wszędzie, ludzie wspominają czasy ZSRR, kiedy była praca, światło przez 24h i porządek.
A teraz każdy musi sobie radzić jak może. Również targ jest ubogi, mało warzyw i owoców, jest tu kilka małych knajp w których można dostać podstawowe dania, no i oczywiście piwo. Generalnie kuchnia tadżycka jest bardzo uboga. Ja nadal tęsknię za potrawami chińskimi.?
Spotykamy turystów, którzy rejestrują się w OVIR-rze, my mamy już rejestrację z Duszanbe i nie zamierzamy jej powtarzać. Zresztą cała procedura trwa bardzo długo. Kiedyś był tu internet, ale teraz nie funkcjonuje. Z bazaru odjeżdżają marszrutki do Khorog i Osz (65 TJS). Wszyscy mówią po rosyjsku i jest to język-pomost dla Kirgizów i Tadżyków. Niektórzy Kazachowie nie znają w ogóle języka tadżyckiego.?
W ciągu dnia temperatura dochodzi nawet do 35C ale wieczorem i rankiem jest chłodno.
Wieczorem gospodyni serwuje nam pyszną kolację: zupa z kapusty i pomidorów, frytki, sałatka z pomidorów i smażone bakłażany z marchewką, oczywiście chleb, varienie (konfitura z moreli) i herbata zielona.
Następny dzień poświęcamy na wycieczkę po okolicy. Tym razem poszukiwanie auta trwa krotko, spotykamy młodego chłopaka, który ma nawet niezbyt starego UAZ-a i jest chętny pojechać z nami nad jezioro Rang Kul - 65km od Murghab. Jezioro mieni się rożnymi odcieniami turkusu a w nim odbijają się okoliczne szczyty. Sama wioska nad jeziorem zamieszkała jest wyłącznie przez Kirgizów, maja tu nawet 40 wielbłądów i niby hotel (6$/os), jednak okazuje się, że to zwykła kwatera prywatna. Właściciel zaprasza nas na herbatę i ayran.?
Po drodze (we wsi) jesteśmy kontrolowani przez policjanta - to jedyny Tadżyk, który tu mieszka. Ponoć przyjeżdża tu trochę turystów, by pojeÂździć na wielbłądzie. Wycieczka w góry na cały dzień kosztuje 60$ a 2h-20$. Nie udaje nam się zobaczyć żadnego zwierzęcia (wielbłąda), wszystkie są bowiem na pastwisku.?
W czasie kolejnej "herbaty" wpadamy na pomysł, by pojechać przez góry do granicy z Chinami i wieczorem wrócić do Murghab. Kierowca ma czas, a auto jest chyba najlepszym pojazdem jaki mieliśmy do tej pory.?
tak wyglada większość sklepików na miejscowym targu
Po drodze zahaczymy jeszcze o pastwisko i może uda nam się zobaczyć wielbłądy. Na szybko zjadamy zupę i ruszamy w drogę. Kierowca tylko tankuje auto u jakiegoś gościa (nie bierze od nas z góry pieniędzy !!!) i ruszamy w drogę. Kiedy jesteśmy blisko pastwiska, coś się psuje w UAZ-ie i zmuszeni jesteśmy czekać godzinę. Jest to jakaś poważna awaria, ale kierowca twierdzi, że sobie poradzi i karze nam iść do jurt. Tu spotykamy się z gorącym przyjęciem ze strony Kazachów (akurat szykują się, aby jeść obiad: plov), możemy do woli fotografować: ludzi, jaki, kozy i owce a wielbłądy ... okazało się, że już poszły z powrotem do wsi. Po godzinie ruszamy dalej, cały czas po kamieniach, właściwie jedziemy po bezdrożach, a przed nami przełęcz Kotali Kulma. Auto co chwilę gaśnie, a tu zbiera się na burzę. Podjazd na przełęcz jest bardzo trudny, jednak chłopak radzi sobie doskonale. Natomiast zjazd z przełęczy jest bardzo stromy, osuwamy się bokiem, hamulce nie reagują, na szczęście zauważamy mały wąwóz i choć pełen wielkich kamieni, kierowca powoli zjeżdża nim na dół. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do drogi prowadzącej do granicy z Chinami - Qulma Pass. Jedziemy cały czas wzdłuż rzeki Aqsu.?
Po drodze tylko góry, prawie żadnych wiosek. A ja przy okazji chcę się dowiedzieć, czy turyści mogą przekraczać tędy granicę. Granica to tylko zamknięta brama i mały budynek. żołnierze nic nie wiedzą i dzwonią do kapitana, a ten karze nam przyjechać do koszar (5km), aby nas wylegitymować - naruszyliśmy strefę graniczną. żołnierze jadą z nami, bo granica jest akurat zamknięta do 10. sierpnia i się na pewno nudzą.?
W koszarach też proszą o papierosy i o 1l benzyny, a kapitan wcale do nas nie przychodzi. Dowiaduję się, że granicę można przekraczać (szkoda, że prosto z Chin nie przyjechałam tędy), ale otwarta jest zawsze 10 dni, potem zamknięta przez kilka i znowu otwarta. Trzeba więc wiedzieć dokładne, kiedy ją można przekroczyć. Właśnie wcześniej się dziwiłam, gdzie są wszystkie chińskie ciężarówki, a one czekają w Murghab na parkingu na otwarcie granicy. Po kilku minutach możemy już odjechać i kiedy się ściemnia wjeżdżamy do Murghab.?
Za cały ten odcinek - 230 km zapłaciliśmy po 90 TJS na osobę.