środa, 4 lip 2007 Babu, Chiny
szszłyk z cebula polaną octem i chleb - typowy posiłek w UZ
Po południu jadę już z powrotem w kierunku Samarkandy. Najpierw marszrutka do Kitab (19km, 300s), a dopiero stąd taksówka (3500s) do Samarkandy. Tam będę miała dalszy transport do granicy uzecko-tadzyckiej. Dziś już muszę opuścić Uzbekistan. Po drodze wspaniałe widoki na góry i przełęcz Takhtaracha (1788m). W Samarkandzie wysiadam przy Radżastanie (wcześniej zasięgnęłam info), tu jest postój marszrutek do granicy w Dzartepie (50 km), ale początkowo nie mogę go znaleźć. Jak to często bywa, nikt nic nie wie, tylko taksówkarze od razu chcą mnie zwerbować i zawieźć do granicy. Po chwili siedzę już w marszrutce i mam nawet miejsce z przodu (1500s).
Podróż do Dzartepy trwa tylko godzinkę. Przejście jest stosunkowo małe, czynne 24h, ale zupełnie brak cinkciarzy. Być może jest już za późno. Chcę wymienić pieniądze, ale ktoś mnie informuje, że po drugiej stronie też można płacić walutą uzbecką. Pogranicznicy po obu stronach jak zwykle wypytują mnie i są ciekawi gdzie i po co. Po stronie uzbeckiej muszę jeszcze raz wypełnić deklarację, a u Tadżyków super-tylko stempel na wizie i to wszystko. Tadżykowie siedzą w budzie, a może i w melaminie oddalonej ok. 400m od granicy Uzbeckiej.
Nareszcie jestem w Tadżykistanie, i mam nadzieję, że dopiero teraz zacznie się prawdziwa podróż . Do Penjikentu (25km, miasteczko przygraniczne) docieram taksówką zbiorową dosłownie w kilka minut - 2000s. Wybór hoteli jest tu niewielki (w jednym jest tylko łóżko za 1$, ale brak wody, WC i łazienki, mycie się na ulicy) i kieruję się do Inturistu. Cena za łóżko 10$, a hotel jak rudera, wszystko popsute i do tego brak wody. Cena za pokój 2 os. to 20$. Znowu muszę się targować. W ogóle nie ma tu żadnych turystów, wszyscy jadą do Duszanbe, ale ja postanawiam się zatrzymać, chcę przejeżdżać przez góry w ciągu dnia (ze względu na widoki). Włączają mi wodę na 20 minut, więc mogę się wreszcie umyć. Wieczorem, w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, znajduję super knajpę w centrum miasteczka.
Mam okazję od razu przekonać się o gościnności Tadżyków, kiedy grupa lokalnych biznesmenów (zajmują się sprzedażą tytoniu) zaprasza mnie do swojego stolika. Raczą mnie szaszłykami i rybą z rzeki Zarafshan. Ten naród pod względem gościnności bardzo przypomina mi Irańczyków. Do hotelu wracam taksówką, za którą oni też płacą