Po całonocnej jeździe zatrzymujemy się na krótki sen w odległości ok. 50km przed Kijowem. Po przebudzeniu ruszamy dalej, mijamy Kijów, Żytomierz i po lekkim wystrzale pod klapą żółtego malucha stajemy na poboczu. Maluch nagle osłabł, zgasł i już nie chciał zapalić. Po otwarciu klapki aparatu zapłonowego okazało się, że pomimo obracania rozrusznikiem wałeczek się nie kręci - uszkodzony rozrząd albo ślimak napędzający aparat.
Skoro u drugiej ekipy wszystko zdaje się być pod kontrolą, a wszyscy znajdujemy się już w Europie - od tej chwili bezpieczny powrót do domu nie stanowi większego problemu, ponaglani sprawami czekającymi na nas w kraju postanawiamy jechać dalej. Z ekipą białego malucha spotykamy się w połowie Ukrainy, pomiędzy miastami Żytomierz i Równe - maluch jedzie, co prawda na lawecie, a chłopaki w szoferkach dwóch tirów, ale lepsze to niż jazda 40km/h w wymęczonym samochodzie.
Kolejnego dnia wstajemy skoro świt i kierując się znów na zachód zmierzamy w stronę Czelabińska. Biały maluch wyrusza tym razem pierwszy, a pozostałe w godzinę później za nim. Od tej chwili trasa upływać będzie pod znakiem męczącej jazdy z małą ilością przerw. Białego maluszka spotykamy pod zajazdem za Kurganem, ok 600km za Omskiem gdzie chłopaki zatrzymały się na kawę.
Rano pomarańczowy maluch nie chce odpalić. Żadne zbiegi nie pomagają, więc zapinamy linkę holowniczą i ciągniemy go w okolice najbliższej osady. Zatrzymujemy się na śniadanie i kawę w zajeździe dla tirów, tam też dojeżdża do nas biały maluch. Zmartwieni awarią pomarańczowego malucha, niechętnie obserwujemy zmieniającą się za oknem pogodę, która zwiastuje deszcz - ciężko naprawiać auto w takich warunkach.
Kolejnego dnia tracimy kontakt z ekipą żółtego malucha, - która błędnie przekonana o tym, że trzy pozostałe maluchy znajdują się daleko z przodu, gna, czym prędzej, aby je dogonić, podczas gdy tak naprawdę znajdują się z tyłu. Nie udaję się nawiązać kontaktu, więc postanawiamy jechać w stronę miasta Nowosybirsk gdzie powinniśmy się wszyscy spotkać (a jeśli żółtemu coś się przytrafi spotkamy go na trasie).
Po długim pobycie na przejściu rosyjskim, celnicy pozwalają nam wreszcie wjechać na teren Federacji Rosyjskiej, a dokładniej Republiki Ałtaju - jest to autonomiczny obszar wchodzący w skład Rosji, zamieszkiwany przez Rosjan, Ałtajów oraz Kazachów. Swym wyglądem bardziej przypomina Szwajcarię czy Kanadę niż Rosję.
Po szybkiej pobudce, szybkim zwinięciu namiotów, szybko ruszyliśmy w trasę. Słowo "szybko" nabrało w tym dniu wyjątkowego znaczenia, ponieważ był 18 wrzesień - dzień, w którym wygasała ważność naszych mongolskich wiz. Jesteśmy w czarnej dziurze - żadnej cywilizacji, benzyna powoli się kończy, tugriki już dawno się skończyły, tymczasem do pokonania wciąż około 200 km po górzystym terenie pozbawionym dróg w naszym rozumieniu tego słowa.
Kolejnego dnia, po mocnej konfrontacji mapy z kompasem i GPS'em obieramy właściwy kierunek. Przynajmniej tak nam się z początku wydaje. Droga szutrowa, szeroka, ostro pnąca się w górę. Maluchy mozolnie pokonują kilometr za kilometrem po stromym podjeździe. Dojeżdżamy do przełęczy na wysokości 2200m i tu do wyboru mamy kilka opcji, żadnych drogowskazów, żadnych ludzi.
Rano pobudka, śniadanko i wyruszamy w stronę miasteczka Ulaangom. Znów ponad 100km przez szutrowo - piaskowe bezdroża.. Do miasta docieramy późnym popołudniem i znów spotyka nas niemiła niespodzianka ze strony Mongołów. Na wjeździe do miasta stoi budka ze szlabanem, przy której pobierane są opłaty za wjazd do miasta - nic nowego gdyż płaciliśmy już kilkakrotnie, zawsze tak jak na bilecie 500 tugrików (ok.
Rano wymiana filtra paliwa - w którym znajdowała się mieszanka benzyny, wody i piasku - i dolewka spirytusu do baku. Zabiegi okazały się skuteczne, maluszek odpalił - tyle, że na popych, bo zepsuł się rozrusznik. Popołudniem docieramy do Har Termes - w luźnym tłumaczeniu gorące źródła.
13 wrzesień okazał się pechowym dniem w historii przeprawy przez Mongolie. Tego dnia złapaliśmy 7 gum! Najpierw zamiana na rezerwowe, a gdy już się skończyły w ruch poszły łyżki, młoty, łatki. Spore opóźnienie. Pod koniec dnia jeden maluszek z powodu kiepskiego paliwa odmawia posłus
Z rana przy naszym obozowisku pojawia się Mongoł na koniu, który z zaciekawieniem przygląda się naszej porannej rutynie. Zapraszamy go do naszego ogniska, częstujemy kawą, herbatą, piwem, czterdziesto-procentowym Czyngisem i kanapką z nutellą. W ramach rewanżu Mongoł zaprasza nas do swojej jurty oddalonej od obozowiska o ok.
Kolejny dzień to znów kiepskie drogi, a w zasadzie bezdroża, których trud i znój mozolnego pokonywania kilometr za kilometrem rekompensowały nam wspaniałe widoki. Zielone wzgórza, skały, rzeki, jeziora, stada jaków, koni, wielbłądów... wszystko to z za zakurzonych szyb malucha dostarczało podróżnym nie lada satysfakcji.
Po noclegu na stepie kolejnego dnia docieramy do Karakorum. Najpierw szukamy szpitala, ponieważ palec Marcina po uderzeniu młotkiem kilka dni wcześniej, zaczął przybierać coraz dziwniejsze barwy a pod paznokciem uzbierało się sporo substancji, która zdawała się zaczynać żyć własnym życiem.
Poranek przywitał nas mocnym wiatrem i delikatnym deszczem, który zamienił naszą drogę w błotnistą maź - delikatny drifting przynosi nam sporo radości. Reszta dnia upłynęła pod znakiem piasku, kurzu, pyłu i kiepskiej drogi z którą maluchy radziły sobie raz lepiej raz gorzej - delikat
Ułan Bator opuściliśmy 7 września kierując się na południowy zachód w stronę Karakorum - dawnej stolicy imperium Czyngis Chana. Asfalt skończył się po ok. 100 km i droga przerodziła się w szeroki step. Chwilę przed zachodem słońca spotykamy zapoznaną w UB ekipę żaglowozów, która swoim GAZem pokonywała drogę w przeciwną stronę.
Kolejnych parę dni spędzamy w ośrodku załatwiając sprawy organizacyjne i próbując w miarę możliwości pomóc Salezjanom w ich trudzie. Udaje nam się przywrócić elektryczność w jednym z budynków w którym coś się popsuło parę tygodni wcześniej oraz naprawić połączenie z internetem za pomocą którego bracia kontaktują się ze światem.
Kolejnego dnia powrót do Ułan Bator. Jesteśmy tu umówieni z załogą Gobi 2008 - żaglowozem przez pustynię. Udajemy się z nimi do sierocińca prowadzonego przez Salezjanów gdzie możemy przenocować. Salezjanie w Ułan Bator (trzej księża: Polak, Chińczyk i Koreańczyk oraz wolontariuszka z Polski) w ramach projektu Savio Home, zajmują się dziećmi ulicy - osieroconymi bądź wyrzuconymi z domów.
Kolejnego poranka udaliśmy się na zwiedzanie okolicy. Odpaliliśmy nasze maluszki i spróbowaliśmy ich sił w terenie, gdyż miejsca do których się wybieraliśmy leżały na całkowitych bezdrożach. Zaskoczeni, że jedzie się całkiem nieźle, zaparkowaliśmy autka ok. 3km od buddyjskiego klasztoru, który postanowiliśmy zwiedzić.
Następnego dnia przychodzi pora na zwiedzanie miasta. Razem z Urtą i jej rodzicami jedziemy na kopiec braterstwa Mongolii i ZSRR z którego roztacza się widok na całe Ułan Bator. Monument nosi nazwę braterstwa, a nie przyjaźni. Zapewne słusznie, gdyż my już wiemy że przyjaciół można wybierać.
Po noclegu w hotelu dzielimy się na dwie grupy, jedna zajmuje się naprawą aut a druga zakupem niezbędnych akcesoriów takich jak kanister czy łyżka do opon. Strefę serwisowa stanowił zamknięty ze względu na niedzielę plac budowy. Wymieniony zostaje olej, dokonujemy przeglądu maszyn i koniecznych regulacji.
Strona rosyjska mija wyjątkowo gładko i szybko, po mongolskiej stronie zaczynają się schody. Nie rozumiemy języka, nie wiemy co do nas mówią i czego chcą. Okazuje się, że pomimo bariery językowej świetnie się dogadujemy, wszyscy są uśmiechnięci i okazują nam sporo życzliwości. Urzędnicy prowadząc nas od okienka do okienka na migi wyjaśniają nam co potrzeba załatwić, jakie pieczątki i na jakich świstkach zgromadzić.
Okolice Bajkału opuściliśmy w piątek 29.08 kierując się w stronę rosyjskiego miasta Ułan Ude. Dzień na trasie rozpoczął się od pożaru w pomarańczowym maluchu! Po ok. półtoragodzinnej jeździe z kratek ogrzewania buchnął czarny dym i czuć było swąd spalenizny. Po otwarciu pokrywy bagażnika oczom podróżnych ukazały się tańczące obok akumulatora płomyki.
W którymś momencie z powrotem zaczął się asfalt, odetchnęliśmy z ulgą i przyspieszając ruszyliśmy dalej by 26.08 dotrzeć wreszcie do Irkucka. Noc spędziliśmy u Spike'a, poznanego wcześniej przez Internet nauczyciela języka angielskiego, który zgodził się nas przenocować w swoim mieszkaniu.
22.08 pojawił się pierwszy mróz na Syberii. Noc była wyjątkowo zimna, ale dobrze przygotowana załoga zniosła ją całkiem nieźle. Rano otrzepaliśmy szron z namiotów i grzejąc ręce przy silniku złożyliśmy obóz, poczym ruszyliśmy w trasę. Minęliśmy po drodze miasta Krasnojarsk i Kańsk za którymi rozbiliśmy obóz.
nów cały dzień spędzamy przy autach. Znajdujemy przydrożny najazd za 50 rubli i korzystamy do woli. W czerwonym maluchu pojawiły się dziwne odgłosy podczas jazdy. Okazało się że blacha osłaniająca silnik tarła o element podwozia, oprócz tego lekko zaczynają stukać zawory. Blachę podgięliśmy a zawory póki co zostawiamy.
Syberia przywitała nas zmianą krajobrazu i klimatu. Jest chłodno. Temperatura w dzień nie przekracza 15 stopni, noce są zimne. Grzane nad ogniskiem piwo z miodem i ciepły śpiwór pozwalają jednak przetrwać. Przed Uralem, podczas pokonywania stepu często zdarzały się długie odcinki drzew - dwóch, trzech rzędów - z reguły brzozy, posadzonych po obu stronach jezdni, pewnie po to aby ciekawskie oko przemierzającego tą trasę podróżnego nie mogło ujrzeć zbyt wiele.
Rano budzi nas seria potężnych eksplozji. Jak się okazuje okoliczni rybacy wyruszyli na połów i za pomocą dynamitu wykonują swoją robotę. Śniadanko i znów w trasę. Tego dnia podróż przebiegła spokojnie, bez niespodzianek. Mieliśmy krótki postój w mieście Kurgan, gdzie uzupełniliśmy ekwipunek i cały czas kierując się na Omsk mknęliśmy aż do późnego wieczora. Kilka refleksji na temat dróg w Rosji.
Po niezwykle odprężającym noclegu na luksusowej łące u skraju lasu i pożywnym śniadaniu w postaci chleba, dżemu i tego kto co znalazł w swoim maluchu ruszyliśmy w stronę Czelabińska. Droga wiedzie przez Ural. Malowniczo wijąca się wstęga asfaltu, licznymi serpentynami opadająca i wznosząca się to w górę to w dół po zielonych krajobrazach przypominających Beskidy tyle że 100 razy większe jest dla nas nie lada urozmaiceniem po nużącej jeździe przez step.
16.08 w sobotę z samego rana wyruszyliśmy w kierunku miasta Ufa. Po krótkim czasie jazdy zatrzymuje nas milicja. Jak się okazuje, jest to jakaś komórka kontroli drogowej. W niewinnie wyglądających czterech maluchach i przy jeszcze bardziej niewinnie wyglądających ośmiu podróżnikach funkcjonariusze przystępują do poszukiwania narkotyków!
Kolejnego dnia ruszmy na trasę ok. 7 rano. W maluszku Damiana i Jana pojawił się problem ze skrzynią biegów. Przestał działać drugi i wsteczny bieg. Z racji że bez tego da się jechać postanowiliśmy podjąć działania naprawcze dopiero jak znajdziemy jakiś najazd dla samochodu. Takowy trafił się nam w miejscowości Swizań (jest to zapis fonetyczny tego co powiedział nam jeden mieszkaniec, niestety żaden z nas nie potrafi rozszyfrować zapisu tej nazwy w cyrylicy).
Kolejnego dnia ok. 10 rano wyruszamy w kierunku Samary. Cały dzień upływa na przemierzaniu trasy, maluszki bez zarzutu pokonują kilometry po rozgrzanym do niemożliwości asfalcie. Drogi w Rosji nie są wcale takie złe, przynajmniej na razie, ponoć za Uralem ma być gorzej. Podziw wzbudza w nas krajobraz przesuwający się za szybami naszych samochodów.
Panie i Panowie, załoga Rajdu Lajkonika pokonała już 3000 km! Zacznijmy od miejsca w którym skończyliśmy ostatnią relację - od przyjazdu do miasta Wołgograd.? Po noclegu w mieszkaniu naszego gospodarza Siergieja, wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Pierwszym punktem było muzeum bitwy o Stalingrad.
Rano, po noclegu na stepie, ruszyliśmy w kierunku Wołgogradu. Po drodze Damian naprawił koło które przebił kilkaset kilometrów wcześniej. Ok. 70 km przed Wołgogradem znaleźliśmy miejscówkę nad Donem gdzie mogliśmy się wykąpać, umyć i odprężyć. Nagle przydarzyła nam się mała tragedia.
Śpimy 6 godzin i kierujemy się na przejście pomiędzy Ukrainą i Rosją za miejscowością Krasnodon. Na miejscu jesteśmy o 11:40, ukraiński celnik dziwi się że w paszporcie mamy tylko jedną pieczątkę - potwierdzającą nasz wjazd do Ukrainy a nie mamy pieczątki potwierdzającej nasz wyjazd - czysty absurd, przecież taką pieczątkę powinien wbić nam właśnie on!
Pobudka, śniadanie i znów na trasie. Na 1060 kilometrze od startu pierwsza akcja z majsterkowaniem przy maluchach. Biały maluch Czusa i Marcina nie podołał kilogramom załadowanym na pokład i zadecydowaliśmy że trzeba założyć nowe sprężyny zawieszenia. Po zmianie znaczna poprawa, jedziemy dalej, lecz po kilku kilometrach okazuje się że w maluchu Wrotka i Doroty wystąpił problem z paliwem i należy zmienić uszczelki w gaźniku.
Kolejnego dnia wstaliśmy skoro świt, zatarliśmy ślady naszej nocnej obecności w ośrodku i w towarzystwie siąpiącego deszczu wyruszyliśmy w dalszą trasę. Dzień na drodze zaczął się od spotkania z jak to mówią koledzy z sieci CB - "miśkami". Tym razem stróżowi prawa nie spodobało się że na liczącym 5 kilometrów prostym odcinku drogi, czerwony maluch prowadzony przez Wrotka nie zatrzymał się przed znajdującymi się na środku tego odcinka pasami dla pieszych.
08.08 ruszyliśmy w końcu na wschód! Na przejściu w Medyce stanęliśmy ok. 8:30 rano by cztery godzinki później wjechać swobodnie na terytorium Ukrainy. Po dosłownie 20 minutach jazdy pomarańczowego maluszka zatrzymał pan policjant i poinformował kierującego nim Rafała że poruszał się z prędkością 60km/h po terenie z ograniczeniem do 30.
ostatni wpis: | 30 wrz 2008 (14 lat temu) |
pierwszy wpis: | 6 sie 2008 (15 lat temu) |
liczba tekstów: | 41 |
liczba zdjęć: | 521 |
liczba komentarzy: | 26 |
odwiedzone kraje: | 5 |
odwiedzone miejscowości: | 30 |
strona jest częścią portalu transazja.pl
© 2004-2023 transazja.pl
transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.