piątek, 30 paź 2009 Bangkok, Tajlandia
Pasażerowie promu na Koh Chang
18/11
Rano krótki pobyt na plaży i czas się zbierać w drogą powrotną...20 minutowa jazda songtheawem na prom, krótki rejs na stały ląd, godzinne oczekiwanie i wsiadamy do autobusu który nieuchronnie oznacza zbliżający się koniec pobytu. Do Bangkoku docieramy pod wieczór. Przed nami jeszcze tylko 5 godzin oczekiwania na samolot i 11 godzin lotu do Warszawy via Amsterdam. Nadchodzi nieuchronny "back to reality".
Okazuje się, jednak że nie wszystko, nawet w królewskich liniach holenderskich idzie zgodnie z planem. Po rozpoczęciu boardingu (23.50) okazało się, iż KLMowski Jumbo Jet jest popsuty i odleci najwcześniej za 24 godziny. Na loty do Europy innymi liniami było ok. 30 miejsc, także jak na 200 pasażerów holendra niewielka szansa na załapanie się na lot. Średnio uśmiechało się nam jechać do hotelu i czekać na informację o naprawie samolotu, ale dzięki determinacji Kate udało się nam dostać na odlatujący o 3 w nocy samolot tajwańskiej linii Eva Air. Miałem szczere obawy co do lotu tym samolotem jako, że p-t odpraw mieścił się w jakimś drewnianym kantorku na terenie lotniska a biuro Eva Air mieściło się między Air Bangladesh a innymi równie renomowanymi liniami azjatyckimi....Na szczęście wbrew początkowym obawom lot okazał się całkiem spokojny, a nawet wygodniejszy niż KLMem. Podróż co prawda wydłużyła się o parę godzin (oczekiwanie w Wiedniu na lot do Wwy), bagaże dotarły z dwudniowym opóźnieniem ale wróciliśmy z kolejnymi wspaniałymi doświadczeniami i chęcią ponownego powrotu do tych niesamowitych miejsc które tworzą dawne Indochiny.