piątek, 30 paź 2009 Bangkok, Tajlandia
Ruch uliczny w Sajgonie
06.11
"...Sajgon, znów Sajgon...". Zawsze chciałem poczuć się jak kapitam Willard w pierwszej scenie "Czasu Apokalipsy" leżąc w jakimś podrzędnym hoteliku pod wolno obracającym się wiatrakiem....Wojna wietnamska to jednak już odległa przeszłość.
Do Sajgonu, zwanego od 1975 r. miastem Ho Chi Minha docieramy po 22.00. Niestety jeszcze w Ha Noi daliśmy się zerżnąć w taksówce: powrót z Ha Long z powodu korka pod miastem dość mocno się wydłużył (ciekawostką jest, iż aby go ominąć zawracaliśmy wraz z innymi pojazdami na drodze jednokierunkowej po prąd po czym śmigaliśmy w tumanach kurzu jakimś duktem między podwórkami przedmieść stolicy. Współczuję motorkowcom którzy starali się przecisnąć z naprzeciwka bo w tumanach kurzu widoczność była na max. 10 m). W centrum złapaliśmy pierwszą z brzegu taryfę oznaczoną "taximeter" w swojej naiwności zakładając, iż dzięki temu będzie liczyć za kurs normalną cenę.
Po 10 minutach jazdy, oczywiście wciąż w granicach miasta licznik wskazał 250 000 DNG czyli tyle ile powinniśmy zapłacić za cały kurs. Gość nic nie kumał (albo udawał, że nie kuma) więc kazaliśmy mu się zatrzymać i wysiedliśmy dokładnie w przysłowiowym "in the middle of nowhere", płacąc za jazdę 200 tys
Sytuacja stawała się dość mocno stresowa jako, że czas tykał, zrobiło się ciemno a my od lotniska jakieś pół godziny drogi.
Klasyczna Pho z Sajgonem w tle
Na szczęście udało się nam złapać inną taksówkę, w której tym razem z góry dogadaliśmy się na 10$. Ostatecznie wyszło dwa razy drożej niż powinno, ale na samolot zdążyliśmy.
W Sajgonie po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy w dzielnicy backpackerskiej bardzo przyjemny hotelik (Phong, 40/14 Buy Vien, Pham Ngu Lao) z ciepłą wodą i klimą za 13 $. Zdecydowanie godny polecenia.
Samo miasto różni się znacznie od obecnej stolicy - dominuje nowowczesna, zabudowa, widać więcej drogich samochodów, choć dominują oczywiście wszechobecne motorki (podobno w 8 milionowym HCMC jest ich ok. 5 milionów....).
Rankiem jak lokalesi idziemy na klasyczne wietnaskie śniadanko - pożywna zupa pho w rekomendowanym przez LP Pho Quynh smakuje wybornie (i kosztuje grosze) !
Dzień mija nam zwiedzaniu, choć niestety nie udaje się nam zrealizować pełnego planu - muzeum wojny które planowaliśmy zwiedzić jest w godz. 11-14 zamknięte. Nieco rozczarowuje także dzielnica chińska - Cholon - w porównaniu ze znanymi nam z innych krajów Chinatown jest tu jakoś...mało chińsko.
Fajne wrażenie robi natomiast znany z większości filmów o wojnie w Wietnami pałac Zjednoczenia - to tutaj wbiły się pierwsze czołgi Północy, to tutaj nastąpiło poddanie niepodległego Południa. Na terenie pałacu są zresztą wystawione repliki pierwszych dwóch czołgów które przełamały bramę wjeżdżając na teren pałacowy. W Ha Noi wydawało się nam, iż w ruchu ulicznym nie może być już większy chaos - Sajgon pokazuje jednak że może...Ruch uliczny, huk, smród spalin jest wręcz niewiarygodny....
Nie udaje się nam też spotkać ze znanym z forum nurkowego Bartkiem - Polakiem mieszkającym w HCMC: niestety akurat dzisiaj jest poza miastem. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja !
Niewątpliwie warto zobaczyć Sajgon - tętniącą życiem kosmopolityczną metropolię, choć jeśli ktoś szuka bardziej tradycyjnego klimatu starego Wietnamu szybciej odnajdzie go w Ha Noi.