lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Pekin  
Pomnik MaoKashgar, Chinyfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

China axes Covid-era tariffs on Australian wine

Two more abusers at J-pop predator's company

The China smartphone giant taking on Tesla

Australia debates seizure of Insta-famous magpie

India opposition leader Kejriwal to remain in jail

Thailand moves to legalise same-sex marriage

Aussie Rules football denies it has a cocaine problem

Japan nappy maker shifts from babies to adults

Mongolia ex-PM bought NYC flats with corrupt funds - US

North Korea censors Alan Titchmarsh's trousers

Gaza starvation could amount to war crime, UN human rights chief tells BBC

Hostages’ relatives arrested as Gaza talks break down

Israel, Hezbollah trade strikes over Lebanon border

Israel says UN resolution damaged Gaza truce talks

Gaza aid drop in sea leads to drownings

UN rights expert accuses Israel of acts of genocide

Israel cancels US talks after UN Gaza ceasefire vote

Bowen: Biden has decided strong words are not enough

At Gate 96 - the new crossing into Gaza where aid struggles to get in

South Gaza hospital closed after evacuation - paramedics

Miasta Azji

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Chiny
     kursy walut
     CNY
     PLN
     USD
     EUR
  •  Chiny
     wiza i ambasada
    Chiny
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    indywidualna wiza wjazdowa każdego typu: 260 zł, czas oczekiwania tydzień
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    97 PLN ekonomicznie - 7-10 dni roboczych
    127 PLN ekspresowo - 4-6 dni roboczych sprawdź szczegóły

Garść zmyślonych notatek z wyprawy do Tybetu, która nigdy się nie odbyła...

poniedziałek, 21 sty 2008
  • dotyczy:  

[Ze względu na fakt, że gdyby niektóre opisane tu fakty były prawdziwe niektórzy opisywani tu fikcyjni ludzie mogliby ponieśc niepotrzebne (choc nieistniejące) konsekwencje muszę stwierdzic, że historia ta w całości jest przeze mnie zmyślona. Wszelkie podobieństwo opisywanej krainy do Chin i Tybetu jest przypadkowe, a uzycie tych akurat nazw geograficznych to całkowita zbieżnośc, nazwy miejsc i imiona są absolutnie zmyślone, a klucz do ich ewentualnego podobieństwa do istniejących miejsc i faktycznych ludzi znajduje się w pamięci komputera HAL9000]

10 IX

Podróż samolotem jak przejażdzka metrem. Wyjęty na żywca z polskiej rzeczywistości zmieniamy tramwaje na pociągi, pociągi na autobusy, na samoloty i zupełnie nieprzygotowany i nieprzestawiony ląduję w D., jedenastomilionowym chińskim mieście – zadziwiająco czystym i zadziwiająco mało tłocznym, królestwie monumentalnego złotozielonego kiczu i dopiero w tej płytkiej kotlinie zasnutej mieustającym smogiem uświadamiam sobie, że wyruszyłem w podróż. Zadziwiająco dobrze się układa, bezpoślizgowo przechodzą nawet 2 godzinne błąkanie się w tłumie opornych na komunikację Chińczyków, w ciżbie bezszelestnych elektrycznych skuterków. Wszystko zapada się w niedaleką przyszłośc zalaną Azjatami, w której niedobitki białej rasy tracą resztę twarzy. Nie ma plucia, charchania krzyczenia, rozwiewają sie przedpodróżne obawy. Czekamy na zagubiony bagaż Anieli. W samolocie rozmawiam z Anią. Mamy podobne obawy co do losu grupy. Mamy kilka spostrzeżeń podobnych, a kilka różnych. A na ulicy stos pomelo, wielkich granatów i mangostanów. Spokojna świątynia w centrum miasta. Wodniste piwo.

11 IX

Drugi dzień w D. . Mżawka przeradzająca się w deszcz, który zmienia się w mgłę i tak dalej – wszędzie wilgo. Nieudana próba zakupu szwów – wszyscy kręcą jakby chodziło conajmniej o opium. W ciągu dnia kilka zmian planów – jedziemy jutro, pojutrze, jeszcze później. Telefony do Biura Współpracy Zagranicznej w Harze kończą się odkładaniem słuchawki – ale by może to zły numer. Przynajmniej udało nam się zdobyc chińskie kompendium leków, w którym wśród krzaczków są też nazwy leków w łacińskim alfabecie.

A później wybraliśmy się na rowerach – wtapiamy się w tłum jadąc jak oni w ciemności, pod prąd bez świateł, hamulce boleśnie piszczą, nikt nikomu nie ustępuje, jeden tylko rikszarz nam wygraża za wtarabanienie się mu pod koła. Świetny obiad w syczuańskiej knajpie z rozkosznie przetłumaczonym na angielski menu – ostro kwaśne to hot acid, serwuje się w niej również nuclear flower. 

Włóczymy się po pięknych parkach i odwiedzamy Świątynię..., pełną posągów bardzo poważnych taoistycznych chińskich żółwików, niosących na skorupie (na której zaszyfrowano ideogramy Icing) ciężar naszego świata. Na ulicach grajkowie wygrywają na pipach – ale z erotycznych skojarzeń tylko głos Chinki w hotelowym telefonie namawiającej na masaż. W tybetańskiej knajpie pijemy pierwszą tybetańską herbatę. Z czarki na czarkę wstręt mija i zaczynamy się do niej przyzwyczajac. Skompilowaliśmy listę potrzebnych leków i wydostaliśmy bieliznę z niewoli u praczki. Już się nie gubimy w mieście przezornie zabierając ze sobą zapisane adresy. Z dużym prawdopodobieństwem wyjeżdżamy jutro do Langdingu.

12 IX

Droga do Langdingu ciągnie się wzdłuż rzeki Heuhan, początkowo mglistą kotliną, gdzie rzeka rozlewa się szeroko, by wspinając się powoli zamienic w krętą dwupasmówkę towarzyszącą wartkiej górskiej rzece wepchniętej między strome zbocza. Woda wyrywa wysokie czasem na kilkaset metrów kaniony, skały wznoszą się niemal pionowo, wzniesienia poprzecinane są licznymi dopływami, całośc wygląda więc jak niekończące się pasma gór. Tam gdzie rzeka prowadzi więcej wody, a zbocza są mniej strome, kleją się do do gór wąziutkie pola składające się z dziesiątków pasków poukładanych w stopnie, szerokich na kilka metrów.

Ciągniemy się za sznurami ciężarówek, kierowca wyprzedza je na podjazdach, zakrętach, mijając o metry nadjeżdzające z przeciwka pojazdy. Mijane po drodze wioski bliższe są już moim wyobrażeniom o Chinach. Zaczyna się nieład, plucie i swojski brud. Na przystankach w kotlinie owoce – kwaśne zielone mandarynki, arbuzy wielkości pięści, granaty. Na kolację łykowata baranina, nieco się podziębiłem. Kolejna pełna niepokoju rozmowa o kształcie naszych działań w Holok.

13 IX

Po wykupieniu zapasu leków na robaki w 2 aptekach w Langdingu pozostało nam tylko wkucie różnicy między baudzy – bułeczką na parze, a dziaudzy, czyli pierożkami. Wjechaliśmy na świętą górę, ze świętą świątynią pełną świętego pozłotka przemawiającego do chińskich serc. Byliśmy więc świadkami jak za pomocą dużej ilości jaskrawych farb Chińczycy zamieniają buddyzm w dojną krowę. Napastliwi mnichowie sugerują, że my też powinniśmy dac się wydoic.

Zeszliśmy na szczęście inną drogą i gdzieś na uboczu znaleźliśmy ścieżkę do stupy mniej okazałej, ale na pewno szczerszej, z której obwieszona chorągiewkami ścieżka prowadziła do małej zapuszczonej świątyni, ale chyba szczerszej, używanej.Po południu przyjechały dziewczyny, które mają nam pomogac w budowie toalet, nie wiadomo jednka czy nie wybiorą się najpierw do Lhasy.

Wieczorem udało się nam spotkac z pracownikiem KAF. I co się okazało? Kierownik Departamentu doszedł do wniosku, że siedziba władz prefektury Harze znajduje się w Harze, a nie w Langdingu. Nic dziwnego, że ktoś rozłączał nasze rozmowy. Przez 2 dni chodziliśmy więc w tą i z powrotem przy urzędzie, który mógł wydac pozwolenie na nasz projekt, a w tej chwili mamy w ręku bilety do Zaziangu. Chaos. [Muszę tu dodac, z perspektywy tego o czym dowiedzieliśmy się później, że nie była to żadna pomyłka, że Departament podał nam jednak dobry numer i nasze rozmowy rozłączano absolutnie świadomie]. W każdym razie dowiedziałem się jak nazywa się agenda, zajmująca się nadzorem epidemiologicznym (w tym też kontrolą gruźlicy) w Zaziangu. Zdjęło mnie przeziębienie i w dalszej części rozmowy już nie wziąłem udziału. Dostaliśmy też namiar na pana Xoo, który zajmuje się projektami medycznymi K.A.F. i informację, że w przeciągu tygodnia w Langdingu pojawi się dyrektor K.A.F. ze Stanów. Jutro wyjazd o 0645.

14 IX

Pierwszy autobus z niewiadomych względów nie pojechał, więc przesadzono nas do minibusa, gdzie ubici na kupkę spędziliśmy 8 godzin. Na drodze do Mitangu ciągnęły się konwoje żołnierzy. Minęliśmy ponad 74 ciężarówki – naliczyłem 8 powoli ciągnących się kompanii, cały batalion wysłany po zamieszkach sprzed tygodnia do Mitangu. Wspięliśmy się na przełęcz na wysokośc 4140m, ale nie miał byc to koniec bicia rekordów wysokości tego dnia. Yaki rozczarowujące – wyglądają jak małe krowy z nieco dłuższą sierścią i zakrzywionymi rogami.

W połowie drogi wśród ośnieżonych szczytów, udzieliliśmy pomocy bratniemu autobusowi. W czasie postoju odziani w derki nomadzi ujeżdzają chińskie kopie Harley’ów i usiłują sprzedac nam suszone robaki – miejscowe panaceum. To główne źródło utrzymania Tybetańczyków w tym rejonie. Jedna rodzina może w ten sposób zarobic od 5 do 20 tysięcy yuanów. Przy cenie 5 yuanów za sztukę oznacza to złapanie kilku tysięcy robali. W Zaziangu cierpliwie czekała na nas grupa maszych gospodarzy. Opowieśc o tym jak to miejscowe władze czekają na nas z otwartymi ramionami okazała się nieco przesadzona. Odbyliśmy długą i nieco bezowocną rozmowę z lokalnymi władzami. Trochę straszono nas więzieniem, towarzystwa dotrzymywał nam również pan z bezpieki, który natychmiast uderzył w nasz czuły punkt czyli nienajszczęśliwiej dobrane wizy (mamy turystyczne). Próbowano nas odwieśc od wyjazdu do Holok, sugerując nałożenie swoistego aresztu domowego i dopiero po poruszeniu kwestii na jakiej podstawie chcą nas zatrzymac i telefonie do ambasady okazało się, że możemy jechac do Holok. Niestety wynika z tego, że nie ominie nas wyprawa do Langdingu.

Na razie jeden z Tybetańczyków podpisał papier, że zobowiązuje się, że nie podejmiemy żadnych działań dopóki nie uzyskamy pozwolenia z Biura Spraw Zagranicznych. Przed wyjazdem zaliczyliśmy pierwszy dzień działania supermarketu w Zaziangu. Tłumy nomadów szwendały się po sklepie z dużymi zainteresowaniem przyglądając się stosom plastikowych cudów.

Droga do Holok nie sięga co prawda timorskiego dna, ale zwały błota skalne osuwiska, kałuże i wszechobecne kamienie robiły swoje. Przy okazji dwa razy pobiliśmy rekord wysokości –najwyższa przełęcz miała 4459m n.p.m. Dotarliśmy w końcu do Holok. Nasza chata jest miłym zaskoczeniem. Chociaż niezbyt ciepła – przez rozbite okna – to w miarę czysta. Na parterze mieszkają 3 jaki, a toaleta jest pod gwiazdami. Ucieliśmy krótką pogawędkę – narzekają na oczy, umierają w wieku 50-60 lat, choc nie potrafią powiedziec z jakich przyczyn. Mówią coś o dziwnych drgawkach – tego nie udało nam się rozkminic. Wode biorą z rzeki, choc w górze rzeki inna wioska wyrzuca śmieci i fekalia.Zdecydowanie największą popularnością cieszył się mój hamak. Po naszym domu krąży milion gości, którzy nie przejmując się tym, że poszliśmy spac siedzieli do późnej nocy.

15 XII

Pobudka o 6 rano – przyszli rozpalic ogień i przynieśc wodę. Na śniadanie tsampa – całkiem pyszna, z orzechami i masłem. Od wysokości nieco nas mdli wioska jest na 3 kilometrach, a raczej do niej zjeżdzaliśmy niż wjeżdzaliśmy. Przeszliśmy się do gompy na wzgórzu, do domku lamy gdzie mielibyśmy przyjmowac. Niestety przez ostatni miesiąc pomieszczenie zostało zdewastowane, a poza tym podejście zabiło nas, więc co dopiero stałoby się z naprawdę chorymi. Po powroci rozpoznaliśmy temat źródła – kilkaset metrów od centrum wioski płynie w miarę czysta woda – doprowadzenie wodociągu nie byłoby chyba problemem, poprosiłem więc by w czasie naszego wyjazdu do Mitangu dowiedzieli się ile trzeba by wydac na rurę. Zamiast domku lamy wykorzystamy mieszkanie Oorbulu – ciepłe i przytulne choc wyglądające z zewnątrz jak obora. Chyłkiem zaczęło się też leczenie. Michał zakroplił uszy jakiemuś dziecku, a ja obudziłem się na wyrastających spod ziemi kaszlących staruszków, zbolałe serca i tym podobnych nieszczęśników. W końcu ucięliśmy atrakcję turystyczną, mówiąc że nie będziemy nikogo badac dopóki Chińczycy nie wydadzą zgody na uruchomienie projektu.

Częśc chodzi ubrana w standardzie globalnym, częśc nosi tybetańskie płaszcze zawinięte wokół bioder. Staruszkowie kręcą modlitewnymi młynkami. W wiosce stoją konie z kolorowymi wstążkami w ogonach. Wszechobecne yaki, niektóre nawet odpowiadają moim wyobrażeniom – włochate, z poskręcanymi rogami, zwarte jak żubry. Większośc jednak nie różni się od krów, trochę może mają gęstsze futro. Wielce ciekawski to ludek, towarzyszą nam wszędzie – do toalety, przy myciu, praniu. A co do losów projektu stają się one coraz bardziej rozmyte. Plany wciąż się zmieniają, nie wiadomo dokąd mamy jechac. W chwili gdy to piszę trwa dyskusja o pieniądzach, obowiązkach, sprawozdaniach i tym podobnych zgadanieniach przekraczających mój niewielki rozumek, tym bardziej że po wypiciu wczoraj obrzydliwej chińskiej wódki dostaliśmy prezent 4 butelki więcej. Ble. Właśnie ją pijemy i zaciągamy tabaką, którą mają tu eksplozyjnej mocy. Gwiazdą wieczoru został zdecydowanie Michał, robiąc furorę diagramami dróg przenoszenia się różnych robaków i pasożytów. Mnie uśpił dopiero krótki (a może dłuższy) wykład polskiej historii i jej licznych paraleli do losów Tybetu.

16 XI

Ktoś całą noc okrywał mnie troskliwie kołdrą. Pobudka oczywiście o 6. Samochód nieco się spóźnił wyruszyliśmy więc dopiero koło 10 wbici w ósemkę w mini (a właściwie mikro) busa. Po drodze zahaczyliśmy o klasztor Holok Hoser. Buddyjska barokowośc, tysiące figurek, groźnych form i łagodnych buddów. Na pięterku znajdowało się oddzielne pomieszczenie z groźnymi formami i główny strażnik świątyni. Jeden z mnichów robił przed nim – dośc sympatycznym panem w kapeluszu z wybałuszonymi oczami zwanym Topseng – pudżę. Poprosiłem go żeby zrobił ją też w mojej intencji na co się chętnie zgodził choć gdy okazało się że w grę w wchodzi datek zaledwie RMB to znacznie skrócił czas pracy. Niemniej podąża teraz za mną opieka Topsena i nigdy nie wiadomo kiedy się przyda lub zaszkodzi.

Z tyłu w swojej ciemnej komnacie siedział Mahakala, usiadłem tam na chwilę, pomieszczenie nie miało tylnej ściany, a może to w mojej głowie nie ma tylnej ściany tylko coraz bardziej ciemniejąca przestrzeń pełna różnych dajmonów. W bibliotece w klasztorze znajduje się kilka tysięcy książek – luźnych wąskich kartek splecionych sznurkami i owiniętych w różnobarwne materiały.

Znajduje się tu też szpital medycyny tybetańskiej i 2 lekarzy – czekają na pozwolenie władz by ruszyć z działaniami są więc w podobnej do nas sytuacji. Umówiłem się z nimi po powrocie z Mitangu, może razem z naszym pozwoleniem zdziałamy więcej. W dalszej drodze na przełęczy na 4814 m npm zostalismy zaproszeni do namiotu mieszkajacych tam nomadów. Poczęstowali nas bardzo dobrą herbatą i nieco mniej entuzjastycznie przyjętym suszonym mięsem yaka, które jak na mój gust za bardzo wyglądało i pachniało jak stary anatomiczny preparat. Pan domu (czy raczej namiotu rozbitego pod skomplikowaną konstrukcją setek palików i kilometrów sznurka) ubił nam mleko z masłem i herbatą w drewnianej stągwi i ku naszej uldze nie okazał się być na nic chory. Oczywiście okazał się jak wszyscy członkiem rodziny Bjama, mnicha z Bcali. Po dotarciu do Litangu rozłożyło mnie ostatecznie i na granicy majaków przeleżałem resztę dnia w ogrzewanym !!! łóżku. Michał mój zbawca przyniósł mi klarytromycynę nie pozostało mi więc nic innego jak się rozchorowac bez zahamowań.

17.IX

Leki trochę mnie uratowały i o 16 po lekturze jedynej w zasięgu książki traktującej o chińskich transformacjach gospodarczych w końcu zwlekłem się z łóżka. Zbadaliśmy ciotkę Eongar (nadciśnienie) Zrobiliśmy zakupy w aptece – sporo nam jeszcze brakuje ponieważ zazwyczaj wybieramy cały zapas leku z półki. Nastawiłem kręgosłup właściciela restauracji w nagrodę wszyscy dostali obiad za darmo. Wreszcie się umyłem i ogoliłem i czuję się prawie zdrów.

18.IX

Zgodnie z obietnicą wróciliśmy do pana Aenga, właściciela restauracji. Pan Aeng w wieku 37 lat od ciągłego garbienia się przez 12 h dziennie 7 dni w tygodniu nad deską w swojej restauracji cierpi na dotkliwe bóle pleców. Kolejne cudowne nastawienie wynagrodzone zostało nam pierwszą prawdziwą kawą wypitą od wylotu z Shithole. Pan Aeng twierdzi, że sprowadza ją z Francji pokazując przy tym co prawda na mapie Ugandę ale skąd by nie pochodziła ta kawa było to miłe wytchnienie od herbatki. Później wspięliśmy się do klasztoru, gdzie trafiliśmy na pudżę dla Mahakali. Bardzo groźny profos z nastroszonymi kijem barami i drewnianą lagą do utrzymywania porządku zabanował dyktafon Michała – podobno Mahakala mógł się wkurwic. Do mnie nie miał uwag, wręcz odniosłem wrażenie, że mnie polubił – zresztą z wzajemnością. Groźne byczysko, podobno jeden z wyższych rangą zakonników w klasztorze.

Anieli obiecali napełnic figurkę mantrami, więc jest wniebowzięta. Posążki napycha się mantrami, relikwiami i wszelkim mistycznym dobrem które się do środka zmieści. Na dole przyczepił się kolejny członek rodziny Bjama cierpiący podobno na głuchotę i bóle kolan. Dziwiła nas trochę żwawośc z jaką prowadził nas po schodach, na których mi brakło tchu, a także to że nad wyraz łatwo szła mu komunikacja z innymi.

Wracając do mojego ulubionego profosa zaproponowaliśmy mu, że możemy przebadac mnichów w klasztorze. Żyje ich tam nie jak nam mówiono 3000 ale 60. Niezbyt chyba oddanych praktyce sądząc po tym jak zamiast recytowac mantry podczas pudży strzelali oczkami do naszych dziewczyn. Mnisi nie byli w stanie się zdecydowac czy chcą się zbadac, czy nie i w końcu nam podziękowali (w chwili gdy usłyszeli, że musieliby sobie sami kupic leki). Wieczorem nie zabrakło nam pacjentów – począwszy od staruszka, który ma płuca zżarte najprawdopodobniej przez gruźlicę, przez babcię Nedok – właścicielki hotelu Potala, po cały tabun hotelowych gości zauroczonych niczym węże ruchami fujarki naszym aparatem do mierzenia ciśnienia.

Ważniejszy może jest fakt, że ruszają się sprawy urzędowe. Nasz Departament nieoficjalnymi kanałami poprosił władze D. (które zresztą nie mają jurysdykcji nad okręgiem Harze – autonomiczną jednostką administracyjną jedną z wielu, które otaczają T.A.R) by zachęciły kogoś w Langdingu do rozmowy z nami. Urzędnik z biura spraw zagranicznych rozmawiał z Andrzejem miło, problem tylko w tym, że odesłał nas do Zaziangu i tu się zamyka kółeczko. Nie przybyła nam żadna pisemna decyzja, oprócz rozczulającej kartki spisanej na kolanie przez wójta Holok, która głosi wszem i wobec, że on by bardzo chciał żebyśmy im pomogli.

Na ulicach biedne psy z rozdrapanymi ropiejącymi parchami chwiejące się pod ciężarem pasożytów. Słońce pali potwornie – bez filtru i okularów czwórek nie polecam się tu wybierac. Pod wieczór pomniejsze spięcie pomiędzy Ewą, a Donatą. Tak sobie myślę, że gdyby gros decyzji w projekcie zależało od 2 mężczyzn i napotkalibyśmy taką sytuację w jakiej się znajdujemy w tej chwili to atmosfera byłaby nieznośna. Jutro ruszamy więc busem do Zaziangu – żegnaj podgrzewane łóżeczko i kapiący bo kapiący ukropem, ale zawsze prysznic.

Wokół pełno kruków wydających buczące dźwięki. Nad miastem latają sokoły, nad dolinami ślizgają się sępy, pożeracze trupów, bowiem praktykuje się tu podniebne pochówki. W tej okolicy podobno szczególnie rozwinęła się po czym okrutnie została wytępiona religia bon do czego surowo przyłożył się tulku Uenzin Eelek Rinpocze – nauczyciel mnichów, którzy mieszkają z Donatą. Rinpocze ten miał wielkie wpływy w Holok i okolicach. Na wzgórzu nad wsią nadal jest gompa, w której mieszkał przez długie lata. Od wielu już lat jest przetrzymywany przez Chińczyków w więzieniu.

Mitang był też przez długi okres ośrodkiem kultu Dorje Shugden (zwanego tu Slude lub Shude) – z ta praktyką wiąże się cały kłąb buddyjskich zawiłości. Linia jej przekazu wywodzi go z piątego wieku widząc w nim oświeconą, zrealizowaną istotę, podczas gdy jego przeciwnicy uważają go za demona, który początkowo był obiektem tantrycznych praktyk kontroli tylko, że nieco się chyba zbisurmanił i zamiast dac się kontrolowac zaczął kontrolowac. Praktyka rozpowszechniła się w XIX wieku, szczególnie w szkole Geluków, otrzymał ją nawet obecny Dalaj Lama. W pewien sposób była ona sztandarem zwolenników decentralizacji i opozycji wobec jedynowładztwa DL, ale też buddyjskiego sekciarstwa i betonu. Zwolennicy Geluków zaczęli siłą konwertowac przedstawicieli innych szkół (szczególnie chyba Ningmapów) a Dorje Shugden rósł w siłę.

Z Dorje wiąże się też historia rytualnego morderstwa popełnionego na zrealizowanym rinpocze, którego imienia już nie pomnę, którego efektem było powstanie Dorje Shugdena – historia ta zresztą powtórzyła się kołem na przełomie lat 70/80 XX wieku, kiedy praktyka Dorje Shugdena zaczęła być tępiona i pewnego dnia znaleziono 3 jej głównych przeciwników brutalnie zamordowanych z ranami wskazującymi na rytualny mord, prawdopodobnie popełniony by wzmocnic siły Dorjego. W każdym razie przeciw tej praktyce wypowiedział się publicznie Dalaj Lama – na co zwolennicy Dorje złożyli doniesienie do Amnesty International w sprawie pogwałcenia praw człowieka. Co zabawne zwolennicy Dalaj Lamy usiłowali wytłumaczyc jego decyzję posługując się retoryką Wielkiego Brata z 1984 – pozwolę sobie zacytowac z pamięci: ’decyzja o ograniczeniu wolności praktyki została podjęta by w przyszłości nikt nie musiał ograniczac wolności praktyki’. Gdy doda się jeszcze, że konflikt ten wykorzystują Chińczycy mamy w jednym punkcie splecione wszystkie zawiłości i sprzeczności tybetańskiego buddyzmu, przy okazji obnażone też kilka zachodnich stereotypów na temat tej religii.W każdym bądź razie w okolicy mieszkają wciąż ludzie, którzy robią praktykę Dorje Shugdena choc oficjalnie nikt o tym nie mówi.

19.IX

By może powinienem opisac spektakularną, skąpaną w mocnym jesiennym słońcu, nakrapianą czerwieniejącymi drzewami, pełną przełęczy i górskich panoram drogę z Mitangu do Zaziangu, ale istotniejsze wydają się wydarzenia w Zaziangu.

Zaraz po przyjeździe udało nam się skontaktowac z dyrektorem Biura d/s współpracy z zagranicą p. Xangiem, który uprzejmie spisał założenia naszego projektu i powiedział nam, że do godziny 5 uzyskamy decyzję. Były to ciężkie godziny, szczególnie chyba dla Ewy na której spoczywa odpowiedzialnośc za cały projekt. W końcu do nas zatelefonowano i to chyba tyle – koniec projektu. Władze chińskie uznały, że mają swoje plany wobec Holok i nasz projekt absolutnie do nich nie przystaje. Nie będę wnikał w szczegóły odpowiedzialności za ten stan rzeczy – w każdym razie szkoda olbrzymiej sumy pieniędzy, za pomocą której można było rozwiązac kilka problemów całkiem pokaźnej grupy ludzi, a która nigdy do nich nie trafi.

Na kolację syczuańska specjalnośc – huo guo, czyli gorący kociołek – naczynie z gorącym ostrym bulionem, w którym samodzielnie obgotowuje się mięso i warzywa. Prawdziwa delicja, choc piekielnia ostra – najlepsza chyba rzecz jaką jedliśmy w Chinach. Raczej nie chcę mi się rozpisywac o dzisiejszym dniu – zaułkach Zaziangu, zbiorowych tańcach na głównym placu i innych obserwacjach. Chcę już tylko kupic bilet na jak najwcześniejszy lot.

20 IX

Na godziny poranne zaplanowana była partyzantka medyczna – wczesny wyjazd do Holok pod przykrywką odbioru bagażu i maraton leczniczy – tak długo aż nie przebadamy wszystkich potrzebujących, lub nie dopadną nas Chińczycy. Dźude i jego drużyna pomysł zaaprobowali. Donata zebrała rano wszystkich na spotkanie na którym padło kilka gorzkich słów, na szczęście w jego trakcie zadzwonił pan Nilewski z Departamentu i poinformował nas, że umówił nas na kolejne spotkanie z Xang Iuangiem, zwanym dalej Wolfgangiem.

Czekając na wyznaczoną godzinę wybraliśmy się z Michałem na poszukiwanie klasztoru. Miał by podobno 20 min drogi od miasta. Ponad godzinę szliśmy malowniczą doliną wyrzeźbioną przez rzekę, wąską drogą ograniczoną z lewej stromymi skałami, z prawej przepaścią nad rzeką, ale klasztoru nie znaleźliśmy. Czas naglił złapaliśmy więc stopa z powrotem do miasta, w samą porę by przeczytac przygotowany przez Donatę list, który w zgrabnych słowach raz jeszcze miał naświetlic cele naszego projektu.

Na spotkanie poszła Ewa, Andrzej i ja. Po odczytaniu listu Wolfgang po kolei poruszał punkty naszego projektu z początku grzecznie mówiąc, że rząd chiński doskonale poradzi sobie z edukacją, higieną i leczeniem. Starałem się wciąż i wciąż ugryźc Wolfganga, który nie wchodząc w dyskusję jak katarynka odgrywał nagrane przez zwierzchników odpowiedzi. Trochę wybiło go z rytmu porównanie sytuacji Tybetańczyków do chińskiej diaspory w Indonezji, ale natychmiast powiedział, że to nie ma związku. W końcu Ewa zasugerowała, że dla dobra ludzi w Holok lepiej będzie żeby nie zadawac już więcej pytań. Na koniec jeszcze Wolfgang wymigał się od udzielenia odpowiedzi na piśmie. Chuj na nim kładę. Skoro odmowa nabrała cech definitywności przechodzimy do podziemia.

Jeszcze obserwacja z drogi z Mitangu – mijaliśmy dośc sporą stację radarową, kilka baraków i 2 gigantyczne anteny. Co ciekawe mieszkający w pobliżu ludzie twierdzą, że do tej bazy wjeżdzają olbrzymie konwoje wojska i tam znikają – tak jakby pod nią kryła się olbrzymia wydrążona w skale wojskowa baza, zdolna pomieścic całe dywizje.

21.IX

Rano zawinęliśmy się z jakże przyjaznego Zaziangu, pożegnawszy rankiem Andrzeja i ruszyliśmy do Holok gotowi na dywersyjne działania medyczne. W trakcie jazdy zadzwonił pan z Departamentu z pomysłem, by przekazac dary Czerwonemu Krzyżowi. Tak więc Aniela i Ewa zwinęły się po przyjeździe z powrotem wyrwały biednego Andrzeja, który już zbliżał się do nocnych klubów Nangkingu i ruszyli razem do Langdingu. My zostaliśmy w czwórkę – Michał, Donata, Ania i ja i w tym składzie rozwinęliśmy polowy punkt medyczny w oborze. Najwięcej czasu zajęło nam wyjaśnienie że w ’gabinecie’ może znajdowac się na raz tylko 1 pacjent, a nie tak jak chcieli by oni 20. Przyjęliśmy około 60 chorych – głównie nieżyty żołądka, nadciśnienie i choroba zwyrodnieniowa stawów.

22 IX

Dzień drugi dywersji. Do obory weszliśmy koło 9 rano przyjęliśmy około 40 pacjentów, gdy wpadł Dźude i powiedział, że czujki (?) donoszą, że do wioski jadą Chińczycy. Zamknęliśmy więc kramik, tym bardziej że mimo naszych próśb (początkowo) i gróźb (do końca dnia) nie dało się ich przekonac, żeby nie kłębili się kilkudziesięcioosobowym tłumem pod drzwiami. Czekając, aż Chińczycy się zwiną zrobiliśmy krótki spacer po wiosce i odwiedziliśmy obłożnie chorych – między innymi umierającą kobietę, która wpędziła się w taki stan na własne życzenie, bo jak tłumaczyła połykanie tabletek było ’difficult’. Inną sprawą jest, że dostała pediatryczne opakowania i musiała jeśc 24 tabletki dziennie.

Po obiedzie Dźude wpadł na pomysł, by schowac pacjentów w domu obok. Pomysł był dobry, ale niewykonalny – tłum przy drzwiach walczył o miejsce do badania, przy każdym otwarciu drzwi do środka wpadał tłum Khampów, których trzeba było wyrzucac siłą, rozplątywac z przedmiotów których kurczowo się łapali byle tylko móc uczestniczyc w tym wielce intrygującym przedstawieniu. Tłum kłębił się tak gęsto, że pacjenci po skończonej wizycie nie mogli wyjśc i trzeba było ich siłą wpychac w tą ludzką magmę. Wprowadzony system numerków, który miał ustrukturyzowac influx potrzebujących okazał się podatny na fałszerstwa, a co bardziej zapobiegawczy dziadkowie zapisywali się do kolejki kilka razy i później wymieniali się swoimi numerkami.

Ciągła walka przy otwieraniu drzwi doprowadziła do tego, że przy którejś z rzędu przepychance, nie wytrzymałem i wyjechałem w ucho krewkiemu młodzieńcowi który wpychał się na początek kolejki depcząc i przewracając przy tym kilku sędziwych staruszków. Na pewien czas wprowadziło to jakiś porządek do kolejki. Po 100 pacjentach zaczęły się kończyc leki, koło 21 wysiadł i tak rachityczny prąd i zanim włączyliśmy latarki to już do środka wdarło się po raz kolejny 20 osób. Wyrzuciliśmy ich wszystkich i wtedy zaczął się prawdziwy Armageddon. Zaczęto wycinac dziury w ścianach nożami, ktoś wyłamał deski nad drzwiami i usiłował wepchnąc się szczeliną szeroką na 2 dłonie. O 23 zostało jeszcze 10 pacjentów, ale choc przyjęliśmy 10 wciąż czekało 10. W końcu zostały nam tylko tabletki nasenne, ale bynajmniej ich nie potrzebowaliśmy gdy koło pierwszej zbadaliśmy ostatniego z ponad 150 chorych przyjętych tego dnia.

23 IX

Całą noc śniło mi się, że się budzę a przed drzwiami czeka kolejka pacjentów. W końcu się obudziłem i oczywiście przy naszym piecyku cierpliwie grzała się mała kolejeczka czekających na nasze przebudzenie dziadków i babc. Na szczęście w przypływie niezrozumiałego przeczucia ich odprawiliśmy i dosłownie kwadrans po tym jak wstaliśmy wpadło dwóch chińsko-tybetańskich miksów, którzy okazali się byc przedstawicielami rządu ludowego w Holok. Zabrali Dźude (wójta) na krótką rozmowę na stronie i grzecznie i przekonywująco (jak to tylko Chińczycy potrafią) poprosili by zakończyc naszą partyzantkę póki wieści o niej nie dotarły do esbecji w Zaziangu. Jak zrozumiałem pojawiła się tam też sugestia, że jeśli tego nie zrobimy esbecja się dowie. Z grzecznością której szybko się od Chińczyków nauczyliśmy przychyliliśmy się do tej prośby, tym bardziej, że pozostało nam już tylko pół butelki paracetamolu i dwa opakowania estazolamu. Wizyta ta w każdym razie wyleczyła nas z pomysłu by powtórzyc partyzantkę medyczną w klastorze w Uicy.

W tym czasie Ewa z Andrzejem i Anielą wykonały sugerowaną przez ambasadę akcję z przekazaniem darów Czerwonemu Krzyżowi. Jak można było się spodziewac przedstawiciel tej organizacji krzywym okiem spojrzał na miski i leki i wsiadając do swojego wypasionego samochodu zasugerował, że preferuje dary pieniężne – takie jak np 100K $, które otrzymują co rok od Norwegów. Kiedy nasza ekipa reprezaentacyjna zajmowała się tymi działaniami my telepaliśmy się minibusem do Langdingu, a ślina charchających przez okna Chińczyków wlatywała z powrotem i lądowała nam na twarzy. Do Langdingu dotarliśmy pod wieczór i przy kolacji wymieniliśmy się przeżyciami.

Dziwny to naród Khampowie – z jakąś dziecięcą naiwnością w sobie, brakiem odpowiedzialności. Po wczorajszych wydarzeniach nie dziwią mnie już klasztorni profosi z kijami – wczoraj dopiero walenie ich po głowach wprowadziło ład w tłumie. Piękne dziewczyny wystrojone w cekiny, a pod spodem obsrane kalesony. Gdy mieliśmy ich badac mieliśmy ręce czarne od brudu, mimo że myliśmy ręce po każdym pacjencie. Powiedzmy może od razu, że w tym klimacie ja też się nie garnąłem do mycia w całości. Noszą przy sobie długie noże (wczoraj gdy to zobaczyliśmy to aż nas zmroziła myśl, że te noże pójdą w ruch w kolejce, ale Dźude nas zapewnił). Jakaś dobra ręka odwiodła nas od wyjazdu do Mitangu – od dwóch dni trwają tam zamieszki, Ewa chyba by umarła gdybyśmy tam wylądowali. Nie wiem co o nich myślec – są też wśród nich takie jednostki jak Mopsang Erolma – 16 latka, która nam dzielnie pomagała przez 2 dni, nosząc wodę, drewno, pilnując piecyka, swoim wątłym ciałkiem próbując kontrolowac powóź pacjentów i jeszcze w tym wszystkim wypisując recepty po chińsku. W wiosce jednak nie widziałem mężczyzn przy ciężkiej pracy.

W Holok pożegnaliśmy się z Mopsangiem (nie mylic z Erolmą) naszym tłumaczem, a z Eongą tłumaczką na przełęczy pod Zaziangiem i mimo że podobno tybetańskie kobiety nie płaczą one ryła jak bóbr (może fakt, że była w 6 miesiącu ciąży przyczynił się do jej emocjonalnego podejścia do życia, a może po prostu nas polubiła tak jak my ją).

24 IX

Rano po raz drugi pożegnaliśmy Andrzeja. Właściwie byłem zdecydowany z nim jechac, ale zostałem z powodów znanych pewnie tylko mnie. Rano dodzwoniliśmy się w końcu do szefowej KAF i umówiliśmy się z nią na wieczór. Cały dzień zszedł nam na wycieczce do klasztoru za miastem. Pył przy drodze i hałas straszny choc za miastem wreszcie ostatniego dnia doświadczyłem uroku gór. Szliśmy w stronę ośnieżonych granitowych szczytów i może przez chwilę nie myślałem co za mną, a co przede mną. Po drodze spotkaliśmy sąsiadów z Bałut z grupy Cykloid (www.cykloid.pl), którzy mają zamiar dostac się do Nepalu i choc oczywiście rispekt dla ich planów to z drugiej strony myślę sobie o ogromie puszczonej w gwizdek pary. No ale ja pewnie puszczam więcej – niech im się dobrze pedałuje.

Do klasztoru trzeba było się wdzierac przez płot, ale dla kilku chwil spokoju w Słońcu było warto. Później zeszliśmy nad rzekę i biednymi dzielnicami Langdingu wróciliśmy do hotelu. Wieczorem spotkanie z Pamelą – konkretną jak jej były zawód, konstruktor rakiet kosmicznych. Powiedziała nam, że w tym roku klimat absolutnie nie sprzyja takim działaniom w Kham i z tego powodu nie może nam pomóc inaczej jak tylko dając kilka namiarów – na szpitale w Harze, fundację DOORS itd. Dla reszy grupy zaczyna się nowa przygoda, dla mnie powrót do domu. Nie ciągną mnie już chyba przygody inne niż medyczne, a w Polsce wielu ludzi z Kasią na czele usiłuje zatuszowac, że nie ma mnie gdzie powinienem byc. Pożegnanie w knajpie w hotelu. Pranie obrzydliwie brudnej kurtki. Pewna doza smutku i pewna radości.

25 IX 

Rano odprowadzany przez Michała i Anię wsiadam do autobusu do Chengdu. 7 godzin chwila załatwiania biletów. Spacer po D. Jestem rozbity, przygnębiony, prześlizguję się po mieście i nie potrafię się cieszyc się tym wieczorem – nawet setkami lampionów płynących po rzece. Skończyły się czyste ubrania, buty uwalane błotem. Czas do domu.

KONTAKT drmuto (AT) gmail.com

słowa kluczowe: termin: 2007

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 5 / 5 (1)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 8247 od 21.01.2008

Komentarze

Liczba komentarzy: 2
Ofoxpi

cialis 20mg for sale cialis online erection pills viagra online

Sljiks

generic allergy medication list generic allergy pills best allergy medicine for rash

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone