lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Damaszek  
CytadelaAleppo, Syriaźródło: Stock.XCHNG
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Diabetic Delhi leader finally gets insulin jab in jail

Ten dead after Malaysia navy helicopters collide

India's battered opposition takes on Modi

Booing your own anthem - Hong Kong and a dilemma

Family of nurse on death row in Yemen to seek pardon

Tens of thousands evacuated from massive China floods

Seven killed as race car hits crowd in Sri Lanka

Pro-China party wins Maldives election by landslide

India opposition criticises Modi for 'hate speech'

Three suspected Chinese spies arrested in Germany

Bruises and broken ribs - Israel's unexplained prison deaths

Father begins legal fight against BP for dead son

Mass arrests made as US campus protests over Gaza spread

Family of nurse on death row in Yemen to seek pardon

Palestinian UN agency must improve neutrality - report

Gaza baby saved from dead mother's womb

Israeli military's intelligence chief resigns

Palestinian arrested over Israeli boy's killing

Netanyahu vows to reject any US sanctions on Israeli army

Israel investigating death of West Bank paramedic

Miasta Azji

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Syria
     kursy walut
     SYP
     PLN
     USD
     EUR
  •  Syria
     wiza i ambasada
    Syria
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    wiza tranzytowa jednokrotna, pobyt do 48 godzin: 20 EUR, wiza pobytowa jednokrotna, ważna 3 miesiące: 25 EUR
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    pośrednictwo za tryb standardowy - 2 miesiące - 147 PLN
    pośrednictwo - tryb ekspres - 1,5 miesiąca - 177 PLN sprawdź szczegóły

Syria - dziennik podróży

środa, 11 lip 2007
  • dotyczy:  

2400 km po Syrii
Nadia Fedorovich & Przemek Kubicki
29.04.07 - 14.05.07

Przygotowania - wylot - Damaszek

Na pomysł wyjazdu do Syrii wpadłem w połowie 2006 roku. Fajnie jest pojechać tam, gdzie mało kto jeździ. Jednak, gdy powiedziałem o tym Nadii, to usłyszałem kategoryczne NIE, bo Syria to wiadomo - oś zła, terroryzm itp. Aby obalić te argumenty zabrałem się za przeszukiwanie Internetu. Relacje z podróży po Syrii, które znalazłem na kilku forach podróżniczych, były zaskakująco pozytywne, bo nie dość, że tanio to jeszcze ludzie przyjaźnie nastawieni i pomocni. O wspaniałych zabytkach nie wspominam, bo to już miałem opracowane. Po przedstawieniu wszystkich argumentów, Nadia dała się przekonać, że z Syrii wrócimy w całości. 

Wizy załatwiliśmy w 3 dni (25 EUR/os), bilety kupiliśmy w warszawskim biurze Malevu (ok. 1600 PLN/os). Przez Internet kupujemy przewodnik Lonely Planet - Syria, Liban (90 PLN). Przed nami 2 tygodnie w Syrii. Spakowaliśmy się w dwa plecaczki, w sumie 11 kg. Z Okęcia wylatujemy 29.04 o 19.45, przesiadka w Budapeszcie (2 h czekania) i 30.04 przed 02.00 podchodzimy do lądowania w Damaszku. Za małymi okienkami samolotu, aż po horyzont rozciąga się wielkie oświetlone miasto, widok niesamowity. Na lotnisku bez kłopotów przechodzimy odprawę i z poznanymi w kolejce do odprawy Małgosią i Leszkiem (z Warszawy), bierzemy taksówkę do centrum miasta na Plac Męczenników (Al-Merjeh). W hallu przed wyjściem z lotniska znajdują się biura oferujące taksówki do miasta. Cena za kurs 600 SP (12 USD), po negocjacjach jedziemy za 500 SP (10 USD). Kierowca pędzi do miasta 140 km/h, ocierając się prawie o inne samochody. Szaleniec!, jednak jak się potem okazuje jest to normalny sposób jazdy Syryjczyków. 

W centrum odwiedzamy kilka hoteli, jednak wszyscy chcą po 500 SP od głowy, a jak wiemy z przewodników i relacji internetowych, za 500 SP powinniśmy dostać pokój dla 2 osób. Ostatecznie ok. 04.00 trafiamy do hotelu "Al-Rabie", gdzie po negocjacjach z zaspanym pracownikiem bierzemy pokój 4 osobowy, za 300 SP od osoby. 

Dzień 1 Damaszek

Nadia, Leszek, Małgosia na souqu Nadia, Leszek, Małgosia na souqu fot. Przemek Kubicki
Zmęczeni po podróży, zwlekamy się z łóżek ok. 10.00 i wtedy możemy dokładnie obejrzeć nasz hotel. Stary budynek, ze wspaniałym patio porośniętym pnączami, dającymi schronienie przed słońcem, ściany zdobione motywami roślinnymi. Kiedyś była to piękna orientalna siedziba kogoś zamożnego. Pokój wysoki, ale ciemny, nasza prywatna łazienka - zagrzybiona, z sitkiem wystającym z sufitu (prysznic) i muszlą klozetową - umówmy się, że czystą. 

Po wypiciu herbaty (Lipton) i kawy (25 SP/szt.), ruszamy na zwiedzanie Damaszku. Kierujemy się w stronę Starego Miasta, brud na ulicach, wszędzie leżą śmieci. Po kilku minutach ukazuje się przed nami głęboka, czarna czeluść głównej alei handlowej souqu na Starym Mieście. Cała ulica, na której znajduje się souq jest zadaszona, na zewnątrz oślepiające słońce, a w środku ciemność, w której znikają, lub z której wyłaniają się ludzie. Wchodzimy w przyjemny chłód, wtapiamy się w tłumy ludzi, wokół handlarze i wiele barwnych sklepów - dla mnie jest to pierwsze spotkanie z orientem (Nadia ma już doświadczenie z Turcji). Przechadzamy się oglądając wystawy i ludzi, szczególnie uderza kontrast pomiędzy kolorowymi wystawami sklepów, zachęcających do kupowania kolorowych sukni w lokalnym stylu, a kobietami na ulicy, w czarnych płaszczach i chustach. 

Wielu mężczyzn, starszych i młodszych, chodzi ze sobą za rękę - przeżywamy "szok kulturowy". Chodzimy wąskimi uliczkami starego miasta przez kilka godzin, oglądając budynki liczące sobie setki lat. W wielu miejscach budynki są zaniedbane i po prostu rozpadają się. Wąskie, ślepe uliczki, resztki starych zdobień na murach, zapachy orientu, czasem mało przyjemne. Trafiamy do dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie napotykamy wiele świątyń różnych obrządków chrześcijańskich, a kobiety noszą się prawie po europejsku. 

Po zwiedzeniu, nadchodzi czas zaspokojenia potrzeb ciała. Idziemy do restauracji "Sabah wo Masa". Niepozorna od zewnątrz (jak większość fajnych lokali na Starym Mieście), wspaniale urządzona wewnątrz. Dużo młodzieży, lokal ewidentnie przyjazny kobietom, co jest warte podkreślenia, gdyż nie jest tak we wszystkich miejscach. Zamawiamy: Shish Tawooq (150 SP), Rashe Salad (60 SP), Kawa (25 SP) i na deser Nargilla (75 SP). Wszystko smaczne, ładnie podane i we wspaniałym otoczeniu.

Meczet Omajjadów Meczet Omajjadów fot. Przemek Kubicki
Około 15.00 idziemy do najwspanialszego meczetu w Syrii - Meczetu Omajjadów. Meczet jest dostępny dla turystów, ale trzeba wejść płatnym wejściem. Bilet kosztuje 50 SP od osoby, kobiety otrzymują płaszcze z kapturami i długimi rękawami. Zdejmujemy buty, które zabieramy ze sobą do środka (tak robią wszyscy). Wchodzimy na wspaniały dziedziniec, który jest miejscem spotkań, rozmów, kontempalcji i zabawy dla dzieci. W wypolerowanej tysiącami stóp kamiennej posadzce, jak w lustrze można oglądać otaczające ją budynki. Siedzimy w cieniu i przyglądamy się ludziom spacerującym po dziedzińcu. Część ścian pokrytych jest pięknymi freskami ocalałymi z wielkiego pożaru. Wspaniały widok. 

Wchodzimy do meczetu, gdzie przechadzając się po dywanach rozłożonych na podłodze, możemy podziwiać wspaniale zdobiony drewniany strop, kontrastujący z surowymi białymi ścianami. I tu pojawia się pierwsza niespodzianka dla osób, które tak jak my, są niezorientowane w niuansach religijnych. W głównej sali meczetu, znajduje się coś w rodzaju oszklonej krypty, przy której wiele osób się modli. Nie byłoby dla nas w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w krypcie tej spoczywają szczątki Jana Chrzciciela. Obok znajduje się też chrzcielnica, w której dokonywał chrztów. W trakcie całego pobytu, natykamy się na więcej tego typu powiązań pomiędzy islamem a chrześcijaństwem. Siadamy i obserwujemy. Oddzielnie kobiety i mężczyźni, ale nagle dwie kobiety przechodzą przez taśmę oddzielającą płcie i truchtem podbiegają do mihrabu - wnęki w ścianie wskazującej kierunek Mekki - całują ścianę i biegną na swoje miejsce. Nikt na to nie zwraca uwagi, więc chyba nie popełniły wielkiego przestępstwa. Turystki chodzą gdzie chcą, ale muszą być w płaszczach. 

Po zwiedzeniu meczetu, znów chodzimy po Starym Mieście, a wieczorem idziemy na Plac Męczenników coś zjeść. Plac Męczenników można uznać za punkt orientacyjny dla turystów, bo mieści się pomiędzy Starym Miastem i Muzeum Narodowym, a w promieniu 1000m, znajduje się wiele hoteli w klasie ekonomicznej. Na samym placu znajdujemy kilka knajp i cukierni. W jednej z knajpek zamawiamy szaszłyk z kurczaka + sałatka (225 SP) oraz piwo Heineken (200 SP) - moje najdroższe piwo w Syrii. 

Krypta Jana Chrzciciela Krypta Jana Chrzciciela fot. Przemek Kubicki
I w tym miejscu, kilka rad dla osób wybierających się do Syrii. Zanim wsiądziecie do taksówki ustalcie stawkę za kurs, zanim zamówicie w restauracji, ustalcie ceny na wszystko co chcecie zamówić. Jeśli tego nie zrobicie, to na 100% zapłacicie 3-4 x drożej. Cola 0,3l normalnie kosztowała 25 SP, nas najdroższa kosztowała 100 SP, piwo 0,5l w sklepie kosztuje ok. 60 SP, w restauracji 0,3l kosztuje 100-125 SP, nas kosztowało 200 SP, tylko dla tego, że nie ustaliliśmy wcześniej ceny. Taksówka po mieści kosztuje 25-50 SP, raz nie ustaliliśmy ceny, zapłaciliśmy 100 SP. I nie chodzi w tym tak naprawdę o pieniądze, bo płacąc 100 SP zamiast 25 SP, płacimy 6 PLN zamiast 1,5 PLN, chodzi o to by się nie dać "robić w konia". 

Po kolacji wracamy do hotelu "Al-Rabie", gdzie zasiadamy w patio popijając herbatę i pykając nargilę.

Dzień 2 Damaszek - Tartus

Rano kupujemy w sklepie obok hotelu, dwie duże pity, serki topione i soki (wszystko 75 SP), a po śniadaniu żegnamy się z Małgosią i Leszkiem i jedziemy taksówką (chciał 100 SP, zgodził się na 50 SP) na dworzec autobusowy Karajat Harasta (autobusy na północ). W związku z tym, że przygotowywany jest pochód 1-szo majowy, dojazd na dworzec jest utrudniony, kierowca więc zostawia nas ok. 200 m od dworca. Przechodzimy przez tłum oczekujący na rozpoczęcie pochodu, a wszyscy dokładnie nas oglądają. Przed wejściem na teren dworca, policja niedbale przegląda nasze bagaże i zadaje pytania o cel podróży. 

Park miejski w Tartus Park miejski w Tartus fot. Przemek Kubicki
Musimy kupić bilety na autobus, ale dookoła napisy po arabsku, ani słowa w jakimkolwiek zrozumiałym języku !!! I wtedy, po raz pierwszy przekonujemy się o życzliwości Syryjczyków. Chwilę po naszym wejściu na dworzec, podchodzi do nas człowiek i po krótkiej rozmowie pokazuje, gdzie musimy się skierować. W kasie firmy autobusowej Al-Kadmous, kupujemy bilety (60 SP/os), a kasjerka spisuje dane z paszportów na listę pasażerów. Idziemy na peron w poszukiwaniu naszego autobusu, ale jak się okazuje, odjeżdża on dopiero za godzinę. Niestety nie możemy tego odczytać z naszych biletów, bo wszystko poza naszymi imionami, napisane jest po arabsku. Bilety odszyfrowuje nam dopiero kolejny "wolontariusz", który zgłasza się do nas z pomocą (zna angielski). 

Mamy godzinę, więc robimy rundę po dworcu i trafiamy do restauracji dworcowej, gdzie wypijamy kawę. Gdy nadchodzi czas odjazdu, schodzimy na peron, a ku naszemu zaskoczeniu, wiele osób bez pytania wskazuje nam nasz autobus. Zdaje się, że jesteśmy jakąś atrakcją, już prawie wszyscy wiedzą dokąd jedziemy. Wsiadamy do klimatyzowanego autobusu i ruszamy w podróż na wybrzeże. Wyjeżdżając z Damaszku, zabieramy jeszcze paczki, widać firmy autobusowe są jednocześnie firmami kurierskimi. 

Przystań w Tartus Przystań w Tartus fot. Przemek Kubicki
Jedziemy w stronę Homs przez kamienne pustkowia, porośnięte cherlawymi sosnami. Droga pnie się w górę, aż ciśnienie wpycha bębenki w uszach. Wreszcie zjeżdżamy w dół, trochę więcej zieleni, pasterze pędzą środkiem autostrady spore stado owiec. Po drodze zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji w okolicach Homs, gdzie mamy pół godziny na zjedzenie szwarmy i wypicie herbaty (35 SP/os). Nadia chce kupić kilka miodowych ciastek, ale dostaje je za darmo. Tutaj nastąpił pierwszy kontakt z toaletą w miejscu publicznym i kolejne zaskoczenie, czyściej niż na niejednej polskiej stacji benzynowej.

Jadąc dalej obserwujemy zmieniający się krajobraz. Coraz więcej zieleni, coraz więcej terenów rolniczych, bardzo dużo upraw pomidorów w tunelach foliowych. Coraz więcej ładnych, nowych domów, obłożonych płytkami z piaskowca, z małymi oknami, wszystko by nie wpuszczać do środka letniego żaru. Wreszcie jesteśmy Arwad Arwad fot. Przemek Kubicki
w Tartus. Przystanek autobusowy znajduje się w centrum, obok wyjątkowo zadbanego parku miejskiego. Idziemy do hotelu "Daniel", który jest polecany w przewodniku LP. Czyste pokoje z nowymi łazienkami za 300 SP/os., co za odmiana po hotelu "Al-Rabie"!. Pierwsze kroki kierujemy nad morze. Przystań i promenada są rozkopane, trwają roboty budowlane i za kilka lat będzie to prawdziwy kurort. Na szczęście dla nas, jeszcze nim nie jest. Z przystani odpływają nieduże, białe łodzie. To taksówki na jedyną syryjską wyspę - Arwad. Wsiadamy na taką łódź, ale nie wiemy ile ta przyjemność kosztuje i komu trzeba zapłacić. Nikt też nie upomina się o pieniądze, więc płyniemy i czekamy, co będzie dalej. Podróż po dość spokojnym turkusowym morzu trwa ok. 20 minut.

Wyspa okazuje się wielkim labiryntem wąskich uliczek. Wchodzimy w jedną z nich, chcąc przejść najkrótszą drogą na drugą stronę wyspy. Po kilkudziesięciu minutach błądzenia, uliczki doprowadzają nas w miejsce, w którym zaczęliśmy nasz spacer. Postanawiamy obejść wyspę wzdłuż brzegu. Po drodze oglądamy warsztaty szkutnicze, gdzie powstają łodzie rybackie. Oglądamy pozostałości po forcie oraz mury cytadeli Krzyżowców. Niestety Arwad jest zaśmiecony, w morzu pływają plastikowe śmieci, a od północnej strony, w skalnych wgłębieniach, odparowują w słońcu ścieki.

Widok z portu Arwad. Prawie lazurowe… Widok z portu Arwad. Prawie lazurowe… fot. Przemek Kubicki
Przed powrotem do Tartus, wstępujemy do jednej z restauracji, gdzie wypijamy kawę i wypalamy nargilę. Ostre słońce wyjaskrawia biel łodzi, dym z fajki zakrywa śmieci, można pomyśleć, że siedzimy w małym porcie lazurowego wybrzeża. To miejsce ma niewykorzystany potencjał. Wchodząc na przystań, rozwiązana zostaje zagadka opłaty za ódź. Wracając do Tartus, płaci się 30 SP za podróż w obie strony. Wieczorem zwiedzamy Tartus, gdzie do starożytnych murów podoklejane są współczesne domy, często w gorszym stanie niż te mury. Włóczymy się po zaułkach, bramach, placykach i niestety stwierdzamy, że nowy Tartus jest czystszy, niż jego stara część. 

Kolacje jemy w "Al-Nabil", zamawiamy rybę Mescar (zapis fonetyczny) z rusztu + sałatki i piwo. Właściciel podał nam półmisek w wielką drapieżną rybą (wielkie zębiska wystające ze łba), która nie miała zbyt wielu ości i rozpływała się w ustach. Palce lizać!! Do tego pyszne sałatki, chleb pita i piwo syryjskie (alc.3,5%) Za ucztę zapłaciliśmy 375 SP/os.

Dzień 3 Tartus - Krak des Chevaliers - Safita - Tartus

Wstajemy rano i idziemy na piechotę na dworzec mikrobusów. W kasie pokazujemy kartkę z napisanym przez właściciela "naszego" hotelu celem podróży - Krak des Chevaliers. Kupujemy bilety za 30 SP/os i wsiadamy do autobusu. Po chwili przychodzi kierowca i tłumaczy na migi, że Nadia musi usiąść obok jakiejś dziewczyny, a ja mam usiąść na innym miejscu. Czyżby segregacja płci ?? Po chwili okazuje się, że nie udało nam się kupić biletów z nr miejsc obok siebie, więc zostajemy rozsadzeni. Nadia siedzi obok młodej dziewczyny, która ma na tyle odwagi by nawiązać kontakt. Jest studentką arabistyki, łamanym angielskim i na migi, stara się opowiedzieć o miejscach, przez które przejeżdżamy. Okazuje się też, że imię Nadia jest imieniem arabskim (w ich przekonaniu). Często jeszcze usłyszymy: "Nadia ?? Nosisz piękne arabskie imię!!" 

Wysiadamy z autobusu na autostradzie. Z tego miejsca mamy jakieś 15 km do Krak des Chevaliers. Po chwili pojawia się "taxi". Za 400 SP chętnie nas podwiezie. Po dwóch dniach w Syrii, jesteśmy już wyluzowani, znamy ceny, wiemy że ludzie są przychylni, więc postanawiamy liczyć na fart - ruszamy na piechotę. Już po 5 minutach naszej wędrówki, zatrzymuje się auto i kierowca zabiera nas za darmo, do miejscowości Al-Hosn, leżącej u podnóża góry, na której znajduje się Zamczysko.

W drodze do Krak W drodze do Krak fot. Przemek Kubicki
Pozostaje nam jeszcze ok. 4 km, ale zatrzymuje się mikrobus, który za 15 SP/os zabiera nas na górę. Całe szczęście, bo temperatura jest już bardzo wysoka i podejście pod taką "górkę" by nas chyba zabiło (brak suchej zaprawy). Wreszcie docieramy, do jak sądzimy najważniejszego punktu naszej podróży - stoimy przed Krak des Chevaliers. W przewodniku przeczytaliśmy, że Lawrence z Arabii, mówił o nim - "najwspanialszy zamek na świecie". Patrząc na tak potężną fortecę, myślimy to samo. Nie można porównać jej z niczym co widzieliśmy, a kilka w życiu już widzieliśmy. Piękna majestatyczna budowla, rozłożona na szczycie góry, pozwalała panować właścicielom nad wielkim obszarem, a jednocześnie świadczyła o ich potędze, tylko swoją obecnością. Krak nigdy nie został zdobyty siłą, został poddany przez Krzyżowców, którzy opuścili go pod ochroną wojsk muzułmańskich w 1271 r.

Płacimy po 150 SP za bilety. Wchodzimy i od razu zaczepia nas przewodnik, proponując swoje usługi. Ma na imię Serge. Oprowadza nas po zamku przez ok. 3 godziny, opowiadając o jego kolejach, oraz różnych ciekawostkach, np. o pewnym kamiennym deklu w jednej ze środkowych wież zewnętrznego muru. W razie zagrożenia, przebywający na murach mieli daleką drogę ucieczki, więc wybudowano szyb ewakuacyjny w kształcie rury, którym mogli zjechać z wieży jak "strażacy". Obecnie ten szyb jest zamknięta kamiennym deklem więc nie możemy sprawdzić tej opowieści. Na koniec robimy sobie zdjęcia. Opłata za usługę wynosi "co łaska", ale na ogół turyści dają 300-500 SP. 

Jako, że Serge wzbudził naszą sympatię, postanawiamy znacząco przepłacić i wypłacamy "naszemu" przewodnikowi 500 SP. Teraz chodzimy po zamku sami i robimy masę zdjęć. Patrząc w dół z najwyższej wierzy, wiemy już czemu nikt, nigdy nie zdobył tego zamku. Zastanawiamy się, jak oni to zbudowali? Po wyjściu z zamku, łapiemy mikrobus do autostrady. Po drodze wysiada grupa młodych Syryjczyków, oznajmiając nam - kolejne zaskoczenie - że już zapłacili za nasze bilety. Na autostradzie natychmiast zatrzymuje się "taxi", ale nigdzie nam się nie spieszy, więc czekamy na autobus. Po chwili zatrzymuje się terenówka na libańskich numerach i otrzymujemy propozycję podwiezienia za darmo. Michael, bo tak się nam przedstawia, jest biznesmenem, sprowadza z Dubaju telefony komórkowe. Mieszkał 10 lat w Australii, ale wrócił 2 lata temu robić biznes. Syryjczycy uwielbiają komórki, co widać na ulicach i w lokalach, więc "nasz" Libańczyk robi chyba niezły biznes.

Krac Krac fot. Przemek Kubicki
W drodze do Tartus, Michael kupuje wielkie, słodkie, czerwone truskawki, które wcinamy bez mycia (bez negatywnych efektów). Michael proponuje nam, że jeśli mamy czas, to może nas przewieźć po okolicy, tylko najpierw musi zmienić auto. Jedziemy do mechanika, gdzie nasz "kierowca" zmienia jedno terenowe auto, na inna terenówkę. Pędzimy krętymi wiejskimi drogami, nagle Michael oświadcza, że jedziemy do najlepszej w okolicy wiejskiej piekarni. Zatrzymujemy się budynku wielkości kiosku, w środku gliniany osmalony piec, kobieta ugniata ciasto. Po chwili opychamy się gorącymi plackami z różnymi dodatkami. Pychota. Michael zabiera nas do Safity. Zatrzymujemy się na jednej z ulic, gdzie przy knajpie stoi kilku facetów. Michael rozmawia z nimi wesoło, wiemy że mówi im także o nas. Okazuje się, że knajpa należy do brata Michaela, który po chwili przynosi nam kilka puszek Coli. 

W Saficie znajdują się ruiny Białego Zamku, z którego poza wieżą niewiele pozostało. Biały Zamek, był jednym z elementów systemy obronnego i komunikacyjnego. Nadając sygnały dymne z Krak des Chevaliers, można było przekazywać informacje poprzez Biały Zamek, aż na terytorium dzisiejszego Libanu. Obecnie w wieży znajduje się świątynia chrześcijańska, korzystają z niej także muzułmanie alawi, którzy w większości zamieszkują Safitę. Michaelowi zaczyna się spieszyć, gdyż jest bombardowany telefonami przez swoją habibti (kochanie). Odwozi nas do Tartus, gdzie się rozstajemy. 

Wieczorem idziemy na nadmorski deptak, wstępujemy do restauracji "Casa del Mar". Modna restauracja w stylu europejskim, non stop "leci" zachodnia muzyka. Ceny dość rozsądne jak na modne miejsce. Postanawiamy spróbować lokalna pizzę (zamiast ciasta jakie znamy, podkładem jest świeża maca), wypijamy dwie kawy i dwa piwa, a na deser wypalamy nargilę - za wszystko płacimy 500 SP

Po wyjściu z restauracji, przechadzamy się deptakiem. Zatrzymuje się auto. Dwoje starszych ludzi pyta nas za pośrednictwem swojego syna, który zna angielski, czy nie potrzebujemy jakiejś pomocy, czy się nie zgubiliśmy?? Syryjczycy są naprawdę gościnni i życzliwi, a nasze wyobrażenia o Syrii, rozpadają się na atomy. Nawet nie chcemy sobie przypominać, czego podświadomie się spodziewaliśmy. Wstyd. 

Dzień 4 Tartus – Qala’at Marqab – Lattakia

Rano żegnamy się z właścicielem hotelu i uzbrojeni w kartki z napisanymi po arabsku nazwami miejsc do których zmierzamy, idziemy na dworzec mikrobusów. Na miejscu okazuje się, że kartki nie są nam potrzebne. Spotykamy Syryjczyków, z którymi rozmawialiśmy wczoraj i oni natychmiast prowadzą nas do odpowiedniego mikrobusu. Pojawia się też kierowca naszego wczorajszego autobusu, głośno krzycząc, czy go poznajemy, bo to on był wczoraj naszym kierowcom, jak jechaliśmy do Krak. Po zrobieniu z nim pamiątkowej fotki, ruszamy do miejscowości Baniyas (15 SP/os).

Nasz kierowca Nasz kierowca fot. Przemek Kubicki
W Baniyas, miejscowi natychmiast organizują nam transport do Al-Marqab. Odbywa się to w zadziwiający sposób, bo właśnie ten mikrobus odjechał i znajduje się chyba ze 100 m od nas, ale jeden z miejscowych zagwizdał i kierowca mikrobusu wrzucił wsteczny i tak cofał po nas środkiem jezdni. Cała przesiadka trwała nie więcej niż 2 minuty. Dojeżdżamy do Al-Marqab za 15 SP/os, na miejscu kierowca proponuje, że dowiezie nas do Qala’at Marqab za 20 SP/os. Oczywiście godzimy się, przywołując w pamięci wczorajszy podjazd do Krak ..

Qala’at Marqab położony jest na szczycie góry, z której roztacza się piękny widok na wybrzeże. Stoki okolicznych wzgórz porośnięte są gajami oliwnymi, a w dolinach uprawiane są pomidory w tunelach foliowych, które widać aż po horyzont. Sam zamek jest w dużo gorszym stanie, niż Krak des Chevaliers. Zbudowany jest z czarnego bazaltowego kamienia, mniej więcej wielkości cegły, połączonego białą zaprawą. Jest w dużej części zniszczony, ale trwają prace renowacyjne, czego efekty można oglądać. Jest inny niż Krak i nie da się ich porównać. Naprawdę warto zobaczyć. Zwiedzanie i robienie zdjęć zajmuje nam dwie godziny, potem siadamy w kawiarni u podnóża zamku, pijemy kawę (25 SP/os) i wypalamy nargilę (75 SP) podziwiając widoki. Potężny zamek, otaczające góry porośnięte oliwkami, dolina z małymi domkami, wioskami, miasteczkami, błękitne morze aż po horyzont. W takim otoczeniu można pykać fajkę bardzo długo. 

Qala’at Marqab Qala’at Marqab fot. Przemek Kubicki
Z zamku schodzimy w pełnym słońcu na piechotę do Al-Marqab, jest bardzo gorąco, ale mamy z górki. Po drodze mija nas kilka aut jadących pod górę, wszyscy kierowcy trąbią i machają na powitanie. Wokoło wzgórza i doliny, oglądamy domy poprzyklejane do skał, czasem w dość ryzykowny sposób, spod nóg czmychają jaszczurki. Mikrobus do Baniyas mamy prawie natychmiast, jedziemy na dół krętą drogą. Na miejscu kierowca nie kończy jazdy tam gdzie zawsze, tylko podwozi nas na dworzec, z którego wyjeżdżają autobusy do Lattakii. Kupujemy bilety (15 SP/os), znowu spisują nas z paszportów. Po pięciu minutach odjeżdżamy. Po godzinie jesteśmy w Lattaki i bierzemy taksówkę do polecanego w LP hotelu Safain. Pierwszy i jedyny raz jedziemy wg wskazania taksometru - 25 SP. 

Pokoje w Safian takie sobie, łazienka niezbyt czysta, pościel chyba nie zmieniana, cena 300 SP/os. Jest gorąco i nie chce nam się szukać innego hotelu. Brat właściciela pokazał nam w książce zdjęcia białej kamienistej zatoczki za Lattakią. Bierzemy tę książkę i idziemy na dworzec mikrobusów. Na dworcu od razu pojawiają się "pomagacze". Zdaje się, że nikt nie wie, gdzie jest ta zatoczka, a narada dziesięciu kierowców trwa chyba z pięć minut. Na koniec wsadzają nas do mikrobusu i ruszamy. Pędzimy na północ od Lattaki, przez małe miejscowości, krętymi drogami. Nie wiemy tak naprawdę dokąd, ale liczymy na fart. Po ok. 30 minutach zatrzymujemy się na drodze, a kierowca pokazuje kierunek, w którym mamy iść. 

Wychodzimy zza wzniesienia i … widzimy zatoczkę ze zdjęcia!! Białe skały, turkusowe morze i zielone palmy, widok jak z foldera. Idziemy na półkę skalną wystającą z wody u podnóża skał, tam się przebieramy i zażywamy kąpieli. Woda chłodna jak na morze śródziemne, ale ciepła jak na Bałtyk, więc kąpiemy się i opalamy. Zaraz pojawia się grupa ciekawskich dzieci, które nas zaczepiają, ale po godzinie im się nudzi i sobie idą. Pojawia się też lokalny wędkarz, który chce sprzedać swoje ryby. Robimy zdjęcia i zbieramy się w drogę powrotną.

Nasza zatoczka Nasza zatoczka fot. Przemek Kubicki
Nie zdążyliśmy wyjść na drogę, a już zatrzymuje się przejeżdżający mikrobus, który zabiera nas do Lattaki (15 SP/os). Z dworca chcemy wrócić do hotelu taksówką, ale nie możemy dogadać się z kilkoma taksówkarzami. W końcu kolejny twierdzi, że wie dokąd chcemy dojechać, ale po chwili się okazuje, że sam pyta policjanta i przechodniów, gdzie jest nasz hotel. Tym razem straciliśmy czujność i nie uzgodniliśmy stawki za kurs. Skasował nas na 100 SP, ale dojechaliśmy. Idziemy na obiad do restauracji "Last Stadion", gdzie zamawiamy steki i syryjskie piwo. Jedzonko było pyszne, płacimy 630 SP. Oglądamy miasto, wchodzimy do cukierni kupić ciastka miodowe z bakaliami, sprzedawca zdziwiony, że chcemy tylko dwa (ale spore), daje nam je za darmo. 

Syryjczycy jedzą dużo słodyczy, kupują więc ciastka na kilogramy. Wieczorem siadamy w popularnej wśród młodzieży kawiarni "Lacasta". Siadamy wewnątrz lokalu, na wygodnych skórzanych sofach i obserwujemy młodzież. Jak się okazuję "najlepsze" miejsca są przy wielkich oknach wychodzących na ulicę. Wszyscy, którzy przychodzą, siadają wewnątrz, ale czekają, aż zwolni się miejsce przy oknie. Zamawiamy 2 cole, 2 herbaty i wypalamy nargilę (wszystko 260 SP), zastanawiając się nad tym "systemem". Dochodzimy do wniosku, że jest to lokalna "lanserni"”. 

Z ulicy dobrze widać ludzi siedzących przy oknach. Na samej ulicy rewia mody. Super auta jadą powoli tylko na halogenach, a z ich wnętrza łomocze arabic disco. Młode dziewczyny przechadzają się ulicą ubrane dość wyzywająco, nawet jak na polskie warunki. Patrzymy na to z niedowierzaniem. W dzień w płaszczach i chustach, wieczorem jak pod warszawską dyskoteką dla małolatów. Znowu nic nie rozumiemy. 

W hotelu okazuje się, że mamy współlokatora. Prusak wielki jak autobus - 4 cm. Na szczęście w Tartus, kupiliśmy środek na komary, bo nam latały po pokoju. Uśmiercamy insekta, pryskając przy okazji we wszystkie dziury. Ale śpimy przy włączonym świetle obserwując jednym okiem, czy nie atakuje nas stado robali. Tej nocy, jakoś nie udało nam się dobrze wypocząć.

Dzień 5 Lattakia - Qala’at Salah ad-Din - Ugarit - Lattakia

Rano jedziemy do Qala’at Salah ad-Din. Mikrobus (15 SP/os) dojeżdża po 45 minutach do Al-Haffa, miejscowości położonej najbliżej zamku. Szukamy transportu, ale taksówkarze proponują stawkę 100 SP, motocyklem zabiorą nas za 50 SP (kierowca + dwóch pasażerów). Postanawiamy poczekać, może coś się trafi. Siadamy na krawężniku, wypijamy herbatę i trafia się taksówka za 75 SP. Niewielka oszczędność, ale zawsze. Droga do zamku prowadzi przez dolinę, do której zjeżdża się krętą drogą bez żadnych zabezpieczeń, z lewej skała, z prawej przepaść, potem trzeba wjechać do góry. Jazda taksówką, w której przy ostrych zakrętach coś puka i stuka, pozostawia naprawdę niezapomniane wspomnienia.

Qala at Salah ad-Din Qala at Salah ad-Din fot. Przemek Kubicki
Zamek jest bajecznie położony, na szczycie góry, wśród lasów sosnowych. Od południowej strony rozpadlina z pionowymi kilkudziesięciometrowymi ścianami, na szczycie których posadowione są mury zamku. Z pozostałych kierunków równie niedostępny. Bilet wstępu - 150 SP/os. W środku wiele dobrze zachowanych fortyfikacji, wieże, mury, meczet. Lepiej zachowany niż Qala’at Marqab. Dwie godziny spędzamy zaglądając we wszystkie zakamarki i robiąc zdjęcia. Schodzimy na dół i rozglądamy się za transportem do Al-Haffy. Taksówkarz proponuje, że zawiezie nas do Lattaki. Ustalamy 200 SP i wsiadamy do taksówki razem z małżeństwem marokańsko-francuskim. W Lattaki jesteśmy wcześniej niż planowaliśmy, więc postanawiamy wykorzystać dzień i jedziemy do Ugaritu (25 SP/os). Ugarit - port, centrum handlowe już 3000 lat p.n.e., tu znaleziono najstarszy alfabet świata z 1400 r. p.n.e. i właśnie w Ugaricie spotykamy Małgosię, Leszka, oraz poznanych przez nich Olgę i Romka. Siadamy na pogawędkę, wypijamy po kubku świeżego soku z pomarańczy (50 SP). Oni już zwiedzili ruiny i spieszą się na pociąg do Aleppo. 

Qala at Salah ad-Din Qala at Salah ad-Din fot. Przemek Kubicki
Prawdę mówiąc, aby się nie zawieść zwiedzając ruiny, trzeba włączyć nieco wyobraźni. Po obejrzeniu trzech zamków, to miejsce nie robi na nas wrażenia, jednak jego historia sprawia, że trzeba je zobaczyć. Wracając z Ugaritu, wysiadamy przy plaży. Niestety plaża jest tak brudna, że nie mamy chęci skorzystać, wszędzie śmieci i rzeczka szamba wpływająca wprost do wody. Idąc wzdłuż morza, co chwila ktoś nas zaprasza na kawę i w końcu ulegamy. Siadamy wraz z czterema młodymi Syryjczykami, którzy częstują nas kakao (Nestle) i nargilą. Po 15 minutach dyskusji na migi o światowym kinie, idziemy dalej z nadzieją dostania się na zamkniętą plażę przy ekskluzywnych hotelach, na tzw. Blue Beach. W LP napisano, że wejście kosztuje 250 SP od osoby, ale okazuje się, że ceny wzrosły do 500 SP od osoby. Odpuszczamy, bo to zdzierstwo. 

Zdaje się, że już przestawiliśmy się na tutejsze ceny! Z ciekawości pytamy jeszcze o pokój dwuosobowy – 4000 SP (80 USD). Wracamy do Lattaki za 15 SP/os i zmieniamy hotel (nie lubimy wielkich robaków). Trafiamy do hotelu "Lattakia", który polecili nam Małgosia i Leszek. Pokoje są czyste, pościel i łazienka też, mamy balkon. Cena 300 SP/os. Odpoczywamy dwie godziny po dość intensywnym dniu i ruszamy w miasto. Chodzimy złotymi uliczkami, na których mieszczą się dziesiątki sklepów ze złotą biżuterią. Wszędzie jedna cena za gram złota w wyrobie - 970 SP. 

Ugarit Ugarit fot. Przemek Kubicki
Na wystawach wiszą kilogramy złota, łańcuszki, a raczej łańcuchy, pierścienie, kolczyki, wszystko duże i ciężkie. Dla arabki złoto jest ważne, bo stanowi jej zabezpieczenie. Cały czas noszą na sobie duże ilości złota, raz nawet widzimy dziewczynę ubraną po europejsku, z łańcuchem który musi ważyć z ćwierć kilograma. Po dokonaniu drobnych zakupów idziemy na lody. Nadia nie chce ryzykować problemów gastrycznych, ale ja kupuję porcję lodów za 25 SP. Do rożka nakładają mi gigantyczną porcję lodów (jak nasze 8 kulek), które okazują się pyszne (gęsty, zimny, ciągnący się sok owocowy). Widząc jak się zajadam, Nadia natychmiast postanawia zaryzykować. Po lodach absolutnie nie mamy problemów z żołądkami. Polecamy. Na kolację jemy jeszcze szwarmę na ulicy za 30 SP i idziemy spać. O 4.00 budzi nas zawodzenie muezina - obok naszego hotelu stoi meczet!! 

Część II

Dzień 6 Lattakia - Aleppo

Wstajemy o 6.00 i jedziemy na dworzec, pociąg do Aleppo mamy o 7.10. Dworzec jest nowoczesny i dobrze utrzymany. Bilet kosztuje 190 SP/os, oczywiście spisują nas z paszportów. Przy wejściu na peron, policjant kontroluje nasze paszporty, a bagaże zostają prześwietlone. Pociąg zupełnie jak u nas, ani czystszy, ani brudniejszy. W czasie jazdy konduktor częstuje pasażerów cukierkami, a w ichnim „Warsie” można kupić kawę lub herbatę (15 SP/szt.). W LP polecano podróż pociągiem do Aleppo ze względu na niesamowite widoki za oknem, jednak chyba ktoś przesadził. Połowa trasy wiedzie wśród gór, kilka mostów i tuneli, za oknem lasy sosnowe, gaje pomarańczowe i oliwne, jednak nic zapierającego dech w piersi, chyba że jest się pierwszy dzień w Syrii.

Dalej, bardzo dobrze utrzymane pola uprawne: ziemniaki, cebula, ogórki, zboża. Po drodze pociąg zatrzymuje się na kilku stacjach, a na jednej czekamy pół godziny na pociąg jadący z przeciwka. Jest tylko jeden tor, więc mijanki są na stacjach. Podróż trwa 3.15 h. W Aleppo jest gorąco. Do centrum idziemy przez bardzo ładny park miejski. Docieramy do polecanego w LP hotelu "Tourist". Cena 400 SP/os, ale warto. Czyste pokoje, czysta pościel, czysta łazienka, w centrum, ale cicho. Hotel prowadzi młoda dziewczyna, wcześniej prowadziła jej babcia, znana jako Madame Olga. Widać kobiecą dłoń, estetycznie, dużo kwiatów. Pokoje sprzątają mężczyźni, a ona nimi dyryguje, co daje dobry efekt. 

Chcemy wymienić pieniądze, ale z banku wysyłają nas do prywatnego kantoru, bo u nich to dopiero w poniedziałek. Wymieniamy 1USD = 50,45SP (w Damaszku 50,5; w Tartus 50) i idziemy zjeść obiad do restauracji "Abu nawas" na ulicy Rashid, blisko naszego hotelu. Nie mają karty, więc idziemy do kuchni popatrzeć w garnki. Zamawiamy zupę shorma (krem z kury z pieczarkami), la hamama batata (klopsiki wołowe duszone z papryką i pomidorami + przyprawy i ryż), sałatka, papryczki, 2 cole. Wszystko jest bardzo pyszne. Płacimy 300 SP/os. 

Przed Cytadelą Przed Cytadelą fot. Przemek Kubicki
Po obiedzie idziemy na Stare Miasto. Przez Bab Antakya (Bab = brama), wchodzimy na souq. Okazuje się, że souq w Aleppo bije na głowę souq w Damaszku. Przechadzamy się zadaszoną ulicą, obserwujemy architekturę, handlarzy, kupujących, towary. Docieramy do końca alei, wychodzimy z przyjemnego mroku skrywającego souq, słońce nas oślepia i jest naprawdę gorąco. Przed nami Cytadela Aleppo. Widok oszałamiający. Miasto położone jest na równinie, a Cytadela na naturalnym wzgórzu pośrodku miasta. Wzgórze sprawia jednak wrażenie całkowicie nienaturalnego, tak jak by ktoś usypał potężny kopiec, a na nim wybudował zamek o potężnych murach.

Stopień po stopniu, pniemy się w górę do Cytadeli, słońce grzeje, kamienie pod nogami też rozgrzane. Bilet jak zwykle 150 SP/os. Wchodzimy do środka, i siadamy w chłodzie na kamiennym murku. Uff. Mimo panującego gorąca, postanawiamy nie marnować czasu na przesiadywanie w chłodzie i wychodzimy na teren wewnątrz Cytadeli. Dobrze zachowane (odrestaurowane) mury, wieże, amfiteatr, meczet, łaźnia oraz sala tronowa. Pozostałe budowle są w kiepskim stanie, ale całość wygląda naprawdę okazale. 

Po 3 h zwiedzania wychodzimy i wpadamy na Małgosię i Leszka. Przyjechali wczoraj wieczorem pociągiem z Lattaki. Umawiamy się z nimi na wieczór i znowu idziemy na souq. Rozglądamy się za prezentami i co chwila jesteśmy zaczepiani przez sprzedawców. Wszyscy od razu wiedzą że jesteśmy z Polski i oczywiście proponują specjalne ceny, bo w końcu i Polacy i Syryjczycy są biedniejsi od tych z zachodu. Pod Cytadelą wypijamy świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy 0,5l za 50 SP. Na souqu zaczynam się targować. Chcę kupić trzy szale, handlarz chce za wszystkie 700 SP, ale proponuję mu 250 SP. Schodzi nawet do 500, ale mówię, że za drogo i daje mu max 300 SP. On się nie godzi, ja też nie dam więcej.

Wielki Meczet Wielki Meczet fot. Przemek Kubicki
Chodzimy po Starym Mieście, oglądamy stragany z przyprawami, składy z lokalnie wyrabianym mydłem (podobno najlepsze), składy tkanin. W końcu, docieramy do Wielkiego Meczetu. Jest mniejszy niż Meczet Umajjadów w Damaszku, ale równie piękny. Chodzimy na bosaka, a kamienna posadzka po której chodzimy jest rozgrzana jak patelnia. Na placu znajduje się zdrój, gdzie strudzeni podróżnicy mogą się obmyć i ochłodzić. Rozglądam się, czy niewierni mogą korzystać z tej przyjemności i obmywam stopy oraz kark co daje naprawdę wielką ulgę. Na szczęście Syryjczycy uśmiechają się i kiwają głowami z aprobatą. Przez dwie godziny obserwujemy ludzi i oglądamy meczet. Wchodzimy do środka i widzimy miejsce, do którego podchodzi wiele osób. Widać, że jest to ważne miejsce w meczecie. Podchodzi do nas człowiek pilnujący porządku i prowadzi nas do tego miejsca. Kobiety i mężczyźni podchodzą oddzielnie, oddzieleni od siebie kotarą. Za szybą widzimy coś w rodzaju trumny. W przewodniku czytamy, że znajdują się tam szczątki Zachariasza, ojca Jana Chrzciciela. I znowu religie się splatają. Zastanawiamy się, o co te wojny!? 

Wieczorem spotykamy się z Małgosią i Leszkiem i idziemy na kolację do restauracji "Al-Kindi". Zamawiamy jagnięcinę i kurczaka + napoje za 440 SP. Po kolacji idziemy do knajpki pod Cytadelą wypalić nargilę (75 SP). Przyjemny wieczór po upalnym dniu, można siedzieć, pykać fajkę i oglądać ludzi i wspaniałą Cytadelę. 

Dzień 7 Aleppo - Qala’at Samaan - Aleppo

Rano jedziemy mikrobusem do Qala’at Samaan, czyli bazyliki św. Szymona Słupnika. Płacimy 150 SP za cztery osoby. Wejściówka, standardowo 150 SP/os. Kościół wybudowany w 490 r., był w tym czasie największym kościołem na świecie. Szymon Słupnik siedział na słupie przez lat 40. Na początku słup miał 5 m wysokości, ale dokładał kolejne kamienie i po 40 latach siedział już na 18 m. wieży. Świątynia stoi na wzgórzu, więc gdy siedział tak na 18m, musiał mieć całkiem ładny widok na okolicę. Po śmierci, Szymon został pochowany z Antiochii. Obecnie ze świątyni pozostały tylko ruiny, jednak na środku stoi kamień, który jest podobno pozostałością słupa (kto wie, może to prawda?). Robi się strasznie gorąco. Do najbliższej miejscowości wracamy na pace pickupa za 100 SP, a do Aleppo mikrobusem za 50 SP/os. Dojeżdżamy na 12, temperatura 38 st.C. Postanawiamy iść do hotelu i przeczekać upał. Znać daje o sobie zmęczenie kilku dni forsownego zwiedzania, a i temperatury dość wysokie.

Podobno pozostałość słupa, na którym siedział Szymon Podobno pozostałość słupa, na którym siedział Szymon fot. Przemek Kubicki
Ok. 16.00 idziemy do Muzeum Narodowego w Aleppo. Wejściówka 150 SP/os. Okazuje się, że jest to największy błąd jaki popełniliśmy w czasie dotychczasowej podróży. Muzeum w remoncie, puste gabloty, to co zostało, brudne i zakurzone. Facet z petem w zębach oprowadza nas po prawie pustych salach. Porażka! Idziemy na obiad do "Al-Kommeh". Za baraninę z ryżem, kurczaka w warzywach, przystawki i napoje, płacimy 175 SP/os. W międzyczasie przyjeżdża jakaś grupa Syryjczyków. Mężczyźni siadają w jednej sali, kobiety w chustach w innej. Biesiada trwa ponad godzinę, a my siedzimy i obserwujemy ich zachowanie. Po posiłku łazimy po mieście, jest już w miarę chłodno i da się żyć. 

I znowu siadamy przy Cytadeli, wypijamy świeży sok (50 SP/szt.) i wypalamy nargilę (75 SP). Siedzimy i obserwujemy. Naprawdę miło jest sobie siedzieć i nic nie musieć. Przy wielu stolikach siedzą młodzi Syryjczycy i grają w różne gry. Najgłośniej jest przy stoliku z kartami. Czterech graczy wydziera się na siebie za każdym razem, gdy któryś położy kartę na stole. Więcej krzyczą niż grają, ale do rękoczynów nie dochodzi. Pewnie mają taki styl. Leszek idzie do łaźni, a my wracamy do hotelu spać.

Dzień 8 Aleppo - Qala’at Ja’abar - Aleppo

O 7.00 rano wyjeżdżamy autobusem do Ath-Thaura nad jeziorem Al-Assad. Bilet kosztuje 50 SP/os. Podróż trwa 2 godziny. Na miejscu czeka na nas taksówka, załatwiona przez kierowcę autobusu (pewnie rodzina). Ustalamy cenę za kurs do Qala’at Ja’abar - 500 SP. Drogo, ale w przewodniku napisali, że taxi to jedyna możliwość dostania się do zamku. Przejeżdżamy przez tamę, chcemy zrobić kilka zdjęć, ale taksówkarz mówi, że lepiej uważać, bo cała tama jest obstawiona przez wojsko i możemy mieć kłopoty. Co kilkadziesiąt metrów, stoi budka, a budce żołnierz z kałachem. Odpuszczamy, bo nie chcemy problemów.

Qala`at Ja`abar Qala`at Ja`abar fot. Przemek Kubicki
Qala’at Ja’abar stoi na wyspie połączonej groblą z lądem. Kiedyś stał na wzgórzu, ale po wybudowaniu tamy, doliny zostały zalane wodą, a zamek pozostał na wyspie. Piękna turkusowa woda i zamek w kolorze piasku, tworzą niesamowitą kompozycję. Pierwszy raz widzimy zamek wybudowany nie z kamienia, a z glinianej kwadratowej cegły. Ale na pustyni, łatwiej pewnie zrobić cegłę, niż dostarczyć kamień. "Kustosz" nie ma wydać z 1000 SP, więc przyjmuje 200 SP za dwie osoby. Pewnie i tak wpisze, że jesteśmy studentami i 170 SP zatrzyma dla siebie. Patrzymy na listę odwiedzających i zdaje się, że nie ma zbyt wielu chętnych. Miejsce to znajduje się daleko od głównych atrakcji turystycznych.. 

Wchodzimy do środka najpierw przez bramę, którą "Kustosz" otwiera kluczem długości 50 cm i dalej do zamku, przez wykuty w skale korytarz. Obchodzimy cały zamek dookoła, ale niewiele jest do zobaczenia. Pozostała tylko wieża na środku wyspy (zamku) oraz części murów. Jezioro Al-Assad, którego wody otaczają zamek, jest naprawdę wielkie, w niektórych miejscach nie widać horyzontu. Woda jest przejrzysta i turkusowa. Warto było przyjechać, choć zamek wygląda lepiej z zewnątrz niż wewnątrz. Opuszczamy to piękne miejsce i wracamy do miasta mijając wioski z glinianymi domami. Dookoła pustynia … i zboże rosnące na nawadnianych polach. Gdy dojeżdżamy do Ath-Thaura, okazuje się, że autobus już odjechał. Kierowca nie zatrzymuje się jednak na przystanku tylko pędzi za miasto. 

Nasz taksówkarz zadzwonił do autobusu i właśnie go gonimy. Po telefonie autobus zatrzymał się i na nas czeka. Znowu płacimy 50 SP/os, ale jesteśmy zadowoleni, że załapaliśmy się na autobus. Na kolejny musieli byśmy czekać 3 godziny. W sumie robimy 400 km, zobaczyliśmy zamek, tamę i jezioro, wszystko w pięć godzin. To chyba rekord świata. W Aleppo idziemy na souq. Zaczepia nas młodzieniec, który oprowadza nas po okolicy, ale jak się spodziewaliśmy zaprasza nas do swojego sklepu. Pokazuje nam masę pięknej biżuterii z kamienia i srebra. Nadia wybiera dwa naszyjniki, które najbardziej się jej podobają. Cena 70 USD i 90 USD. Rozpoczyna się targowanie, które trwa dwie godziny, wypijamy kilka herbat. 

Chłopak opuszcza, ja trochę dokładam, w końcu dorzuca jeszcze piękny, ręcznie tkany szal za 23 USD. Ostatecznie staje na 90 USD za dwa okazałe naszyjniki i szal. Dostajemy wszystko zapakowane w piękne woreczki z materiału, a na koniec Nadia dostaje jeszcze krzyżyk. Na souqu przechodzimy obok handlarza z którym targowałem się przed dwoma dniami. Rozpoznaje nas i zaciąga do swego stoiska. Proponuje, że jak do niego przyszliśmy to nam opuści na 450, ja mu mówię, że to on nas zaciągnął do siebie, więc mogę mu dać nie więcej niż 350. Strasznie go to zdenerwowało, ale chyba ma dość i się godzi, strasznie przy tym gestykulując i krzycząc. Teraz kilka rad dla robiących prezenty. Souq w Damaszku to butik, w wielu miejscach sprzedawcy informują, że u nich są stałe ceny. W Aleppo jest inaczej, duży wybór, dużo niższe ceny, można a nawet trzeba się targować. Można zrobić zakupy za 1/2 - 1/3 oferowanej ceny. Jeśli kupować prezenty to tylko w Aleppo. Po zakupach łazimy po mieście i idziemy do hotelu.

Dzień 9 Aleppo - Hama

Rano żegnamy się z Aleppo i jedziemy do Hamy. W autobusie rządzi 10-cio letni pomocnik kierowcy, ustalamy z nim stawkę 100 SP za nas dwoje, ale na stacji benzynowej, chyba brakuje im pieniędzy, więc gnojek przychodzi do nas i mówi, że musimy dopłacić jeszcze 100 SP. Stanowczo odmawiamy, więc zrezygnowany odchodzi. Niestety nie zrozumieliśmy się z kierowcą i okazuje się, że autobus nie wjeżdża do Hamy, tylko ma przystanek na autostradzie. Nie wysiadamy na nim, ale szybko się orientujemy, że coś jest nie tak i krzyczymy do kierowcy, że musimy wysiadać. Wysadza nas przy ostatnim zjeździe z autostrady do Hamy. Idziemy wzdłuż drogi, aby złapać jakiś transport. Po drodze zaczepiają nas ciekawscy, pytając skąd jesteśmy. 

Drobna dygresja. Wszędzie gdzie byliśmy, ludzie zaczepiają nas na ulicy i pytają skąd jesteśmy, jak się Nadia & Noria Nadia & Noria fot. Przemek Kubicki
czujemy, czy podoba nam się w Syrii. Jest to tak częste, że czasem może być irytujące, ale trzeba się przyzwyczaić, bo oni są naprawdę ciekawi i otwarci. Nie zadają pytania "how are you?" bo tak wypada, pytają bo ich to naprawdę interesuje lub jest to jedyne zdanie, które znają po angielsku i chcą być mili. Przy stacji benzynowej łapiemy mikrobus, który jedzie do centrum, ale najpierw musimy rozwieść ludzi po okolicznych wsiach. Przejeżdżając obok jednostki wojskowej, kierowca tłumaczy nam, że odbyło się w nim historyczne spotkanie prezydenta Hafeza al-Assada, marszałka Tito i Nasera prezydenta Egiptu. Kierowcy mówimy, że jedziemy do Cairo hotel i zostajemy podwiezieni pod same drzwi …za darmo. 

Hotel Cairo jest bardzo czysty, ładna łazienka, właściciel dobrze mówi po angielsku i organizuje indywidualne wycieczki w różne interesujące, ale mało dostępne miejsca. Płacimy 300 SP/os. Spotykamy się z Małgosią i Leszkiem, którzy dotarli tu dzień wcześniej i idziemy na miasto. Oglądamy Noria, wielkie koła pompujące wodę z rzeki Orontes do akweduktów. Woda, to mocno powiedziane, bo w centrum Hamy korytem rzeki płynie prawdziwe, cuchnące szambo!

Beehive Houses Beehive Houses fot. Przemek Kubicki
Miasto jest wyjątkowo czyste, śmieci nie walają się na ulicach jak to się dzieje w innych miejscach. Okolice rzeki są naprawdę ładnie zagospodarowane, wielkie koła - Noria - są wspaniale wyeksponowane, tylko ten smród w centrum, przy wysokiej temperaturze jest naprawdę mało przyjemny. Łapiemy "mały głodzik" i idziemy do "Alibaba" coś przegryźć. Bardzo smaczne: szwarma 50 SP, falafel 40 SP, napoje po 10 SP. 

Załatwiamy z właścicielem hotelu wycieczkę do Qasr ibn Warden i Beehive Houses. Facet nie chce się targować, co nas trochę irytuje, ale w końcu się godzimy, bo nie chcemy utknąć na drodze, która podobno prowadzi do nikąd. Jedziemy w cztery osoby za 1000 SP. Jedziemy przez pustynię mijając małe wioski. Po 40 minutach dojeżdżamy do Qasr ibn Warden. Qasr został wybudowany w czasach bizantyjskich (VI w.), jako część linii obronnej rozciągającej się od Eufratu. Znajdowała się tu placówka wojskowa, kościół oraz siedziba władz lokalnych. Wejściówka kosztuje 75 SP/os. Robimy zdjęcia i jedziemy do wioski Beduinów (osiadłych), do tzw. Beehive Houses. Beduini mieszkają w glinianych domach w kształcie stożków. Jest to jedyne miejsce na świecie poza centralną Afryką, gdzie można zobaczyć takie domy. 

Beehive Houses Beehive Houses fot. Przemek Kubicki
Zostajemy zaproszeni do jednego z domów na herbatę, co zostało zaaranżowane w ramach wycieczki, siadamy z właścicielem (Abu-Rdwan) i jego rodziną, pijemy herbatę, rozmawiamy na migi. Pokazują nam zdjęcia i pocztówki, ze wszystkich stron świata, które otrzymują od swoich gości. My też sobie obiecujemy, że wyślemy do nich fotkę. Żegnamy się, robimy zdjęcia i robimy składkę po 50 SP. Pieniądze zostawiamy właścicielowi w podziękowaniu za gościnę. Jest wyraźnie zadowolony. Wracamy do Hamy, wysiadamy obok restauracji „Four Norias” i idziemy na kolację. Siedzimy obok największych kół - Czterech Nori Becharjjatu i przyglądamy się chłopakom skaczącym z nich do wody. Na szczęście w tym miejscu rzeka nie śmierdzi, można spokojnie posiedzieć i zjeść. Zamawiamy szaszłyki i sałatkę oraz napoje, za co płacimy 400 SP. Naprawdę smacznie i elegancko. Po kolacji wypalamy nargilę za 120 SP. Była to najlepsza fajka jaką paliliśmy. Po kolacji do hotelu i spać.

Dzień 10 Hama - Palmyra

O 6.30 wyjeżdżamy autobusem do Palmyry. Bilet kosztuje 90 SP/os. Podróż trwa 3 godziny, a za oknem możemy oglądać prawdziwą pustynię. Wysiadamy z autobusu obok hotelu "Al-Faris". Syn właściciela, czeka na klientów na przystanku. Za jego namową idziemy obejrzeć hotel. Czyste łazienki, czysta pościel, ładne pokoje, TV Sat - jest TV Polonia. Pokój kosztuje 250 SP/os. Po małym odpoczynku idziemy zwiedzać ruiny Palmyry. Są naprawdę imponujące. Świątynia Beela (150 SP/os), Wielka Kolumnada, Amfiteatr, Tetrapylon, są najlepiej zachowane (częściowo zrekonstruowane).

Ruiny Palmyry Ruiny Palmyry fot. Przemek Kubicki
Wędrujemy pomiędzy ruinami przez 6 godzin i nogi wchodzą nam wiadomo gdzie. Idziemy więc coś przegryźć do restauracji "Traditional Palmyra", ładne miejsce, ale chcą 400 SP za porcję (kurczak, ziemniaki i sałatkę), mówimy że drogo, ale nie chcą opuścić. Wychodzimy, wtedy dopiero proponują 300 SP, ale już nie chcemy u nich jeść. Idziemy do innej knajpy, gdzie za cztery osoby płacimy 400 SP, ale jedzenie smakiem nie zachwyca. Po obiedzie szukamy taksówki do Qala’at ibn Maan, arabskiego zamku górującego nad całą Palmyrą. Taksówkarze chcą 400 SP za kurs, ale nie dajemy się zrobić w konia. Po jakimś czasie podjeżdża chłopak Mercedesem z lat 60-tych i proponuje, że pojedzie za 100 SP. 

Wtaczamy się na górę, wydaje się nam, że za chwilę maszyna stanie, ale to twarda sztuka. Oglądamy zamek i Qala`at ibn Maan Qala`at ibn Maan fot. Przemek Kubicki
wspaniałą panoramę Palmyry. Robimy zdjęcia i zjeżdżamy na dół. Daję chłopakowi umówioną kwotę, a on twierdzi, że umawialiśmy się na 200 SP. Mówię, że umawialiśmy się na 100 i nic więcej nie dostanie. Naciągacz. Wieczorem idziemy na kolację do centrum. Zamawiamy danie Beduinów - Mensaf (ryż z kurczakiem i warzywami + zsiadłe mleko), porcje są duże, więc zamawiamy jedną na dwie osoby. Płacimy 125 SP/porcja. Na ścianach restauracji wiszą zdjęcia ruin Palmyry z lat dwudziestych. Na tych zdjęciach widać, jak wiele kolumn zostało ustawionych do dnia dzisiejszego w ramach rekonstrukcji. Kręcimy się jeszcze po sklepach z pamiątkami i "starociami", ale ceny pod turystów z zachodu. Rozmawiamy z ludźmi, próbujemy się targować, ale w końcu idziemy do hotelu.

Po drodze zatrzymuje się syn właściciela i zabiera nas busem do hotelu. Siedzimy do północy, chłopak częstuje nas kawą i herbatą, wypalamy nargilę i rozmawiamy. Nocne polsko - syryjskie rozmowy. Chłopak jest naprawdę sympatyczny i wesoły. Tylko o polityce nie chce rozmawiać.

Dzień 11 Palmyra - Damaszek

Wstajemy rano i idziemy na dach hotelu, aby popatrzeć przed odjazdem na okolicę. Ku naszemu zdziwieniu, z toru wyścigów wielbłądów, który znajduje się obok hotelu, startują balony. Prawdziwe zawody balonowe, w powietrzu jest ich około 15, ostatnie 3 właśnie startują. Robimy kilka fotek i żałujemy, że nie wiedzieliśmy o tej imprezie, bo można by próbować obejrzeć Palmyrę z powietrza. Ciekawe jest to, że ani w Informacji Turystycznej, ani w hotelu, nic na ten temat nie wiedzieli. Widać, że są nastawieni na turystykę. Wczoraj poprosiliśmy, aby nam zarezerwowali miejsca w autobusie do Damaszku. Rozliczamy się za hotel, plus za piwko (75 SP), które mają w hotelu na składzie, w hotelu płacimy też za bilety autobusowe do Damaszku - 125 SP/os. 

Czekając na autobus, spotykamy dwójkę rosyjskich archeologów, którzy nocowali w naszym hotelu. Właściciel hotelu wiezie ich do Dura Europos, starożytnego miasta nad Eufratem, przy granicy z Irakiem. Niestety jesteśmy umysłowo zafixowani na wyjazd do Damaszku i na pomysł, że też mogliśmy tam pojechać, wpadamy dopiero w autobusie. To jest nasz największy błąd w czasie tej podróży. Zmarnowaliśmy okazję, by w miarę tanio i sprawnie dostać się tam, gdzie już prawie nikt nie dojeżdża. W południe jesteśmy w Damaszku. Chcemy dostać się na Plac Męczenników. Taksówkarze chcą 200 SP, potem 150 SP, ale się nie godzimy, bo wiemy ile powinna kosztować taksówka. 

Łapiemy autobus i płacimy 5 SP/os, ale jedziemy w ciasnocie. Cóż, jaka kasa, takie warunki. Ruszamy w poszukiwaniu hotelu, bo nie bardzo chcemy nocować w hotelu "Al-Rabie". Mamy problem, bo w każdym kolejnym hotelu, mówią nam, że mają pokój tylko na jedną dobę, bo właśnie rozpoczął się sezon. Wynajmujemy pokój w hotelu "Sultan", poleconym nam przez rosyjskich archeologów. Małe pokoje, ale czysta pościel, czysta łazienka, ręczniki, śniadanie. Cena wysoka - 31 USD za dwójkę ze śniadaniem. Z Małgosią i Leszkiem umówieni jesteśmy na 16.00. Wychodzimy wcześniej i idziemy na przekąskę. Obok hotelu kupujemy szwarmy po 35 SP i napoje po 15 SP. Idziemy w stronę Muzeum Narodowego, gdzie się umówiliśmy. Obok znajduje się Muzeum Wojska (bilet 5 SP), ale niestety jest już zamknięte, możemy tylko obejrzeć samoloty, kilka armat i kapsułę kosmiczną Syryjskiego "Hermaszewskiego" .

W jednym kompleksie z Muzeum Wojska, znajduje się meczet Takiyya As-Suleimaniyya. Siadamy na placyku przed nim, jest bardzo zielono, można przyjemnie spędzić trochę czasu. Z Leszkiem i Małgosią idziemy do Muzeum Narodowego, bilet standardowo 150 SP/os i w odróżnieniu do Muzeum w Aleppo, naprawdę wspaniałe ekspozycje. Tylko dałem się naciąć w kawiarni w parku na terenie Muzeum. Nie zapytałem i płacę za Colę 100 SP (normalnie 25). Za kawę 50 SP. Zaczyna padać deszcz, umawiamy się na wieczór u Małgosi i Leszka w "Al-Rabie" na fajkę. Wieczorem już całkiem mocno pada, siadamy na patio w "Al-Rabie", dobrze że częściowo jest zadaszone. Siedzimy do późna, pijemy herbatę, palimy nargilę, i zjadamy 1,5 kg bananów, kupionych na ulicy za 50 SP. Jak mamy wracać do naszego hotelu, zaczyna mocno lać. Małgosia i Leszek pożyczają nam kurtki i zasuwamy do hotelu.

Dzień 12 Damaszek - Malula - Seidnayya - Damaszek

Rano zjadamy w hotelu śniadanie (kawa/herbata, bagietki, masło, dżem, jajko na twardo, serki topione) i idziemy do Małgosi i Leszka. Dzień jest bardzo dziwny. Niebo spowite jest pyłem w piaskowym kolorze. Wygląda na to, że pył znad pustyni jest unoszony wiatrem w wyższe partie przestworzy. Całe niebo jest zasłonięte, a słońca prawie nie widać. Nie czuć tego pyłu w powietrzu, ale po jakimś czasie w nosie robi się sucho i trzeba go czyścić z błota. Obok "Al-Rabie" można zjeść śniadanie za 75 SP, ale my wypijamy tylko po soku pomarańczowym (50 SP/szt.). Bierzemy taksówkę do Malula garage za 50 SP (chciał 100). Mikrobus do Maluli kosztuje 15 SP/os. Po 50 minutach jazdy w górę, dojeżdżamy. Wysiadamy na rynku, przy którym stoi meczet, ale w koło widać głównie świątynie chrześcijańskie. Miejscowość jest pięknie położona na stokach stromych gór. 

Na pionowych skalnych ścianach możemy zobaczyć namalowane krzyże, a nawet figurkę Matki Boskiej. Malula to podobno ostatnie miejsce, gdzie ludzie posługują się językiem aramejskim czyli językiem Jezus. Sprawdzimy. Robimy zdjęcia i idziemy pnącą się do góry ulicą, aż docieramy do Konwentu św. Tekli. Zwiedzamy jaskinię z cudownym (leczniczym) źródełkiem, Leszek nawet wypija kilka łyków wody z kubka wielokrotnego użytku. Ryzykant. Zatrzymujemy się przy straganie, gdzie oglądamy kartki pocztowe i wino wytwarzane przez mieszkańców Maluli. Zostajemy poczęstowani winkiem, a na moją prośbę, właściciel mówi kilka zdań w języku aramejskim. Tylko kto jest w stanie nam zagwarantować, że był to właśnie aramejski ?!? Równie dobrze, mógł coś pogadać po arabsku, a i tak pewnie byśmy nie odróżnili. Idziemy w górę rozpadliną w skałach. Wchodzimy na szczyt, gdzie znajduje się "Malula Hotel" (170 USD za dwójkę) oraz Monastyr św. Sergiusza.

Malula Malula fot. Przemek Kubicki
W Monastyrze, podsłuchujemy przewodniczkę oprowadzającą anglojęzyczną grupę. Dowiedzieliśmy się, że jedna z ikon została podarowana przez gen. Andersa, w czasie pobytu Armii Polskiej w Syrii. Schodzimy z góry drogą asfaltową oglądając pionowe skały. W Maluli rozpoczynają się modły w meczecie i idąc w dół, wysłuchujemy chyba kazania. Prawdę mówiąc brzmi to trochę jak przemówienie Hitlera. Znów jesteśmy na rynku i staramy się znaleźć transport do Seidnayyii. Proponują nam transport za 300 SP. Nie chcą się targować, więc się nie zgadzamy i jedziemy do Damaszku za 25 SP/os. W Damaszku przesiadamy się do mikrobusu do Seidnayyii za 15 SP/os. Z tego co przeczytaliśmy wynika, że jest to drugie po Jerozolimie, najważniejsze miejsce kultu maryjnego. Taka tutejsza Częstochowa. Najważniejszy jest kościół Naszej Pani, do którego przybywają wierni z wielu krajów Bliskiego Wschodu. Odwiedzają go również muzułmanie.

Cała okolicy jest zagłębiem wyznaniowym, znajduje się tu 30 kościołów, a do tego jeszcze trzeba doliczyć meczety. Po wyjściu wpadamy do piekarni i kupujemy paszteciki nadziewane czymś co przypomina szpinak. Pyszne i po 5 SP/szt. Wracamy do Damaszku za 15 SP/os. Z dworca idziemy do centrum, kierując się na znane nam minarety. Mijamy stada owiec, które są strzyżone, a po chwili, leżą na ziemi zarżnięte. Cały proceder odbywa się na ulicy w centrum miasta. Wąskimi uliczkami docieramy na souq. Jest piątek więc większość sklepów jest zamkniętych. Idziemy na kolację do znanej nam restauracji "Sabah wo Masa". Zamawiamy Shish Tawook - 150 SP, Shish Sabah wo Masa - 150 SP. Bardzo smaczne wariacje z mięsem drobiowym w roli głównej. Po jedzeniu przenosimy się do "Al-Nawfara", gdzie wypalamy nargilę za 100 SP i pijemy herbatę za 35 SP. Przez przypadek zaliczamy kolejną atrakcję Damaszku. W "Al-Nawfara", siedzący na podwyższeniu aktor, czyta jakąś powieść, wymachując przy tym szablą. Nie rozumiemy oczywiście tekstu, ale wygląda to bardzo malowniczo. Co jakiś czas, sala odpowiada na jego zawołania, wykrzykując jakieś zdanie. Pewnie coś w rodzaju: bić niewiernych. Wracamy do swoich hoteli. Żegnamy się z Małgosiom i Leszkiem, którzy jadą jutro do Jordanii. Nam pozostały jeszcze dwa dni w Syrii. 


Dzień 13 Damaszek - Bosra - Damaszek

Rzymski amfiteatr Rzymski amfiteatr fot. Przemek Kubicki
Zjadamy śniadanie (to samo co wczoraj) i idziemy na dworzec. Autobusy do Bosry odjeżdżają co 2h od 8.00 do 18.00. Przychodzimy o 8.30, więc musimy czekać do 10.00. Kupujemy bilety - 50 SP/os. i idziemy pokręcić się po okolicy. Wychodzimy z dworca i …. z przejeżdżającej taksówki machają nam Małgosia i Leszek. Damaszek to małe miasto. Kręcimy się po okolicy, taksówkarze proponują nam jazdę do Libanu i Jordanii. W końcu trafiamy na Uniwersytet. Wchodzimy na teren i zostajemy zatrzymani przez strażników. Pokazujemy, że chcemy się rozejrzeć. Widząc aparaty fotograficzne, mówią że nie wolno fotografować. Odpowiadamy, że nie będziemy robić zdjęć, tylko popatrzymy. 

Amfiteatr Amfiteatr fot. Przemek Kubicki
Wchodzimy przez wejście główne do środka, przechodzimy na drugą stronę i trafiamy na wewnętrzny plac - ogród. Na ławkach siedzą studenci i zakuwają. Wracamy do parku zewnętrznego i kupujemy kawę za 15 SP. Siadamy na ławce i obserwujemy studentów. Odnosimy wrażenie, że w Syrii studiuje się w starszym wieku niż w Polsce. Może idą na studia dopiero po wojsku? To bardzo prawdopodobne. Idę kupić herbatę i … dostaję dwie herbaty oraz gumy do żucia za darmo. Oczywiście sprzedawca wypytuje, skąd jesteśmy i czy nam się podoba. Już się do tego przyzwyczailiśmy.

O 10.00 wsiadamy do autobusu, a o 12.00 wysiadamy w Bosrze. Niestety w autobusie podniósł się rwetes, że już dojechaliśmy do Bosry i wysiedliśmy trochę za wcześnie na przedmieściach. Napis przy drodze wskazuje W Syrii też nie lubią Macieja Giertycha W Syrii też nie lubią Macieja Giertycha fot. Przemek Kubicki
kierunek do Roman Theatre, więc sprężamy się i raźnie maszerujemy we wskazanym kierunku. Po 2 km zaczynamy się zastanawiać ile jeszcze nam zostało, gdy podjeżdża do nas Syryjczyk na motocyklu i proponuje podwiezienie za free. Gdy nam powiedział, że przed nami jeszcze kawał drogi, Nadia przełamuje opory i jedziemy. Fajnie się jeździ motocyklem w 3 osoby, gdy obok przejeżdżają auta, niezbyt się przejmując naszą obecnością na drodze. Zsiadamy na placu obok Cytadeli i od razu idziemy na zwiedzanie. Bilety 150 SP/os. Cytadela została zbudowana wokół amfiteatru, a właściwie obie budowle są ze sobą zespolone. Wdajemy się w rozmowę, z turystami z Austrii. Facet mówi, że jak Syryjczycy dowiadują się, że jest z Austrii, to klepią go po plecach i mówią: Hitler OK. 

Testujemy akustykę, która jak to w amfiteatrach, jest doskonała. Wychodzimy, a Nadia zauważa obok kasy album ze zdjęciami, który jej się podoba. Chcą za niego 600 SP, ale zaczynamy negocjować. Najpierw mówią, że w muzeum ceny są stałe, ale po dłuższej rozmowie, dostajemy herbatę i album za 400 SP. Wychodzimy zadowoleni z Cytadeli i idziemy obejrzeć ruiny starej Bosry. Wszystko z czarnego bazaltu, jak Cytadela i amfiteatr. Miasto było naprawdę wielkie, do dziś stoi wiele czarnych kolumn, łaźnia, meczet (odnowiony).W ruinach mieszka wielu ludzi, do starożytnych ścian dobudowali lepianki z kamienia pochodzącego z ruin. Idziemy do centrum obecnej Bosry, natrafiamy na zbiornik wody pitnej z czasów Rzymskich. Tak gigantycznego basenu w życiu nie widzieliśmy. Można go porównać ze stadionem. 

Pałac Azema Pałac Azema fot. Przemek Kubicki
Za zbiornikiem znajduje się dworzec autobusowy, który zbudowano kilka lat temu, ale do dziś nikt z niego nie korzysta. Bilety na powrót, kupujemy w biurze firmy autobusowej, które mieści się w centrum. Szukamy jakiegoś miejsca, gdzie można usiąść i coś zjeść, ale zaczyna padać, więc rezygnujemy z restauracji i wracamy do biura firmy autobusowej. Autobus mamy za 2 h, ale właśnie przyjeżdża wcześniejszy i proponują nam, aby nim pojechać, co też czynimy. W Damaszku jesteśmy o 17.00 i idziemy odpocząć do hotelu. Wieczór znowu spędzamy na souqu, oglądamy czy coś się da kupić w rozsądnych, syryjskich cenach. Niezły ubaw mamy na Starym Mieście. Patrzymy, a na plakatach wyborczych zdjęcia Macieja Giertycha. Czyżby Giertych chciał zmienić europarlament na parlament Syryjski. Zjadamy kolację i spać.

Dzień 14 Damaszek

Wstajemy o 9.00, zjadamy śniadanie (to co zwykle), płacimy za hotel, przenosimy nasze rzeczy do przechowalni w hotelu i o 11.00 idziemy na miasto. W związku z tym, że samolot mamy jutro o 4.10 rano, postanawiamy nie płacić już za kolejną dobę. Będziemy łazić po mieście ile się da, a potem poczekamy w hotelu oglądając irańską TV. Na Placu Męczenników kupujemy sukienkę za 150 SP, potem idziemy na souq, aby kupić brakujące prezenty. Wpadamy do lodziarni, gdzie za 25 SP, dostajemy wielgachne porcje lodów. Stoimy obok lodziarni, aby spokojnie zjeść lody, ale nie jest nam to dane, bo zaczynają podchodzić do nas ludzie i pytają czy mogą sobie z nami zrobić zdjęcia. Jak się zgodziliśmy, to zaraz podchodzą następni. Zaczynam nawet żartować, że za foto należy się baksheesh.

Sesja foto z mundurowymi Sesja foto z mundurowymi fot. Przemek Kubicki
Śmieją się tylko i co chwila robią kolejne zdjęcia. Po sesji fotograficznej kupujemy ostatni prezent - chusta za 300 SP (chcieli 600 SP). Jesteśmy wkurzeni, bo w Aleppo kupiliśmy trzy takie chusty za 350 SP!! Poprawia nam się humor, gdy widzimy taką samą sukienkę jak dziś kupiliśmy na Placu Męczenników, tu kosztuje 350 SP. Czas coś zjeść, rozglądamy się dookoła i widzimy restaurację "Bab Alhora". Wchodzimy do środka i okazuje się, że jesteśmy w najlepszym lokalu, jaki udało nam się odwiedzić w Syrii. Piękne patio z automatycznie otwieranym dachem, wspaniałe wnętrza, drewniane stare sufity, ozdoby. Siadamy i sprawdzamy ceny, ale okazuje się, że są jak wszędzie. Zupy - 60-75 SP, sałatki - 60-150 SP, przystawki - 50 SP, dania główne - 175-300 SP, kawa/herbata - 35 SP, nargila - 100 SP. Bardzo polecamy to miejsce, jest naprawdę wspaniałe.

Souq Souq fot. Przemek Kubicki
Znów łazimy po Starym Mieście, souqu, na jednej z głównych ulic wpadamy na Olgę i Romka. Mieliśmy do nich dzwonić, bo umówiliśmy się, że razem weźmiemy taksówkę na lotnisko, a tu kolejny dowód na to, że Damaszek to mała mieścina. Umawiamy się, że przyjadą po nas o 2.00. Postanawiamy obejrzeć Pałac Azema. Rezydencja ta należała do gubernatora Damaszku, As’ad Paszy al-Azem, została wybudowana w latach 1749-52, a na początku XX w, została sprzedana francuzom, którzy urządzili tu Instytut Archeologii i Sztuki Islamskiej. Naprawdę piękne miejsce, warto wydać 150 SP/os. We wnętrzach Pałacu, można obejrzeć warsztat tkacki, hutę szkła, zbrojownię, pokoje mieszkalne i oficjalne. Szkoda tylko, że duża część eksponatów jest opisana tylko po arabsku.

Kupujemy trzy pudełka ciastek. W każdym jest ok. 1 kg pysznych miodowych ciasteczek z bakaliami. Jedno opakowanie kosztuje 350 SP, ale urywamy 50 SP na całości. Targowanie weszło nam już w krew. Jest już 22 i nóg nie czujemy. Idziemy do hotelu, gdzie popijając herbatę, gapiąc się na Iran TV, czekamy do 2.00. Razem z Olgą i Romkiem jedziemy na lotnisko (2,5 USD/os), zdajemy bagaże, płacimy 200 SP podatku wyjazdowego, przechodzimy odprawę paszportową i jesteśmy w strefie bezcłowej. Kupujemy trzy butelki Araku po 6 USD/szt., można kupić ciastka, ale tu są po 16 USD. Zaoszczędziliśmy 3x 11 USD, mamy radochę. Samolot odlatuje o 4.10 czasu lokalnego. W Budapeszcie jesteśmy o 6.25 naszego czasu. 

Słodkie ciacha Słodkie ciacha fot. Przemek Kubicki
A teraz ku przestrodze. Cieszyliśmy się z oszczędności na ciastkach, ale przyroda nie zna próżni. Na lotnisku w Budapeszcie przechodzimy kontrolę i zabierają nam cały Arak. Butelki nie są zapakowane w zgrzane worki foliowe. Nie pomaga paragon i tłumaczenie, że na lotnisku w Damaszku nigdzie nie foliowali zakupów. Trzy butelki do kosza !!!. Samolot z Budapesztu odlatuje z 45 min opóźnieniem i w Warszawie lądujemy po 9.00. Pierwsze wrażenie ? Czysto i klaksonów nigdzie nie słychać. 

Syria to piękny kraj, piękny swoimi zabytkami, ale przede wszystkim ludźmi. Jednak, jeśli Syria stanie się typowym śródziemnomorskim krajem turystycznym, trzeba pewnie pożegnać się z tymi zaletami. Nadejdzie czas mamony.

słowa kluczowe: termin: 29.04.07 - 14.05.07
trasa: Warszawa - Damaszek - Tartus - Krak des Chevaliers - Safita - Tartus - Qala’at Marqab - Lattakia - Qala’at Salah ad-Din - Ugarit - L

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 5 / 5 (1)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 5 / 5 (1)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 14657 od 11.07.2007

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone