lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Delhi  
Mauzoleum Tadż MahalAgra, Indiefoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

China removes tariffs on Australian wine

Two more abusers at J-pop predator's company

The China smartphone giant taking on Tesla

Australia debates seizure of Insta-famous magpie

US urges fair legal process for India opposition leader

Thailand moves to legalise same-sex marriage

Aussie Rules football denies it has a cocaine problem

Mongolia ex-PM bought NYC flats with corrupt funds - US

North Korea censors Alan Titchmarsh's trousers

China hits out at US and UK over cyber hack claims

Gaza starvation could amount to war crime, UN human rights chief tells BBC

Hostages’ relatives arrested as Gaza talks break down

Israel, Hezbollah trade strikes over Lebanon border

Israel says UN resolution damaged Gaza truce talks

Gaza aid drop in sea leads to drownings

UN rights expert accuses Israel of acts of genocide

Israel cancels US talks after UN Gaza ceasefire vote

Bowen: Biden has decided strong words are not enough

At Gate 96 - the new crossing into Gaza where aid struggles to get in

South Gaza hospital closed after evacuation - paramedics

Miasta Azji

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Indie
     kursy walut
     INR
     PLN
     USD
     EUR
  •  Indie
     wiza i ambasada
    Indie
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    e-Tourist Visa (promesa wizowa aplikowana on-line) - 50 USD ważna 30 dni bez możliwości przedłużenia

Dziennik - Indie 2002

wtorek, 19 paź 2004
  • dotyczy:  

16. 09. 2002 - poniedziałek.

Wylądowaliśmy w Delhi o 3.30. Miasto powitało nas tysiącem świateł i bardzo specyficznym, słodkim zapachem unoszącym się w powietrzu. Natychmiast po wyjściu z terminalu zjawiło się kilku riksiarzy i taksówkarzy gotowych nas zawieźć gdzie tylko zapragniemy. Nauczeni doświadczeniem innych turystów, postanowiliśmy nie ryzykować jazdy nocą po obcym mieście i w końcu zdecydowaliśmy się wziąć pre - paid taxi w rządowym biurze. Wybór był dobry, kierowca odstawił nas pod same drzwi mieszkania naszych znajomych w Old Rajinder Nagar - dzielnicy New Delhi. Co do jazdy taksówką, to trudno mówić o przestrzeganiu zasad, no może poza jedną: kto pierwszy ten lepszy! Na zielonym świetle jedziemy i to jest akurat normalne, ale na czerwonym kierowca nawet nie zwalnia, dając jedynie sygnał klaksonem, że mija skrzyżowanie. 

Prawdziwe emocje czekały nas jednak dopiero w dzień, w czasie jazdy auto – rikszą. Chwilami miałam wrażenie, że wypadnę na zakręcie, albo że przewrócimy się prosto pod koła jakiegoś innego pojazdu. Rzucają się w oczy sterty śmieci, żebracy śpiący przy ulicach. Obok pięknych, zadbanych budynków w odległości zaledwie kilku metrów uwagę przykuwają slumsy, wałęsające się ospałe krowy i świnie wyjadające nieczystości. Rikszą dojechaliśmy do Connaught Place. Niby przypadkiem zostaliśmy doprowadzeni przez jednego z przechodniów do Government Booking Office. Spędziliśmy tam prawie dwie godziny i ku własnemu zdziwieniu (tego nie było w planie) kupiliśmy jedenastodniową samochodową wycieczkę po Radżastanie.

W poniedziałki niestety zdecydowana większość muzeów jest zamknięta, więc mogliśmy je podziwiać jedynie z zewnątrz. Robią wrażenie Gmachy Parlamentu , Pałac Prezydencki, Czerwony Fort, (który koniecznie musimy zobaczyć, gdy wrócimy do Delhi ostatniego dnia) oraz Świątynia Lakszmi Narajan – jak dotąd jedyny obiekt, który zobaczyliśmy od środka. Naprawdę jest piękna. Zwracamy na siebie uwagę miejscowej ludności, ale co tu dużo mówić - nie trudno zauważyć w tłumie blade twarze, "dziwacznie" ubrane. Ciężko jest się opędzić od handlarzy pocztówkami, świecidełkami i różnymi innymi figurkami. Co chwilę zjawia się ktoś, kto chce by zrobić mu zdjęcie , a zaraz potem domaga się kilkudziesięciu rupii wynagrodzenia.

Jutro wyruszamy do Bikaneru. Po drodze zaczepimy o starą radżastańską wioskę Dźhundźhunu.

17. 09. 2002 - wtorek.

Wyjechaliśmy z Delhi o 7.00. Krajobraz zmieniał się stopniowo w stepowy i robiło się coraz bardziej gorąco. W drodze do Dźhundźhunu minęliśmy kilka małych miasteczek nie różniących się właściwie niczym. Na miejscu znaleźliśmy nocleg w bardzo czystym i zadbanym Śankranti Hotel. Odpoczęliśmy 2 godziny i poszli zwiedzać olbrzymią, ponad 600 – letnią świątynię . Wyglądała imponująco. Kierowca naszego samochodu zaproponował nam obejrzenie zabudowań starej części wioski i powiedział, że wróci za godzinę. 

Dalszą część wydarzeń łatwo przewidzieć... Zgubiliśmy się szybko w labiryncie prawie identycznych uliczek, a tymczasem zaczęło się ściemniać. Chodziliśmy coraz szybciej nie wiedząc w którą stronę powinniśmy się kierować. Uliczki zaczęły się wyludniać, gasły światła, a my ofermy nie pamiętaliśmy nawet nazwy naszego hotelu. Zapytałam jednego z miejscowych o świątynię, którą zwiedzaliśmy wcześniej, od razu przybiegło jeszcze kilka osób i właściwie to każdy wskazywał inną drogę. W końcu doszliśmy do porozumienia, że chodzi o najwyższą, najstarszą świątynie w wiosce. Poszliśmy wskazaną drogą. Owszem świątynia była, ale zupełnie inna! Znowu kluczyliśmy po wąskich uliczkach zaczepiani przez miejscowych wesołym "Hello". Nagle znaleźliśmy się we właściwym miejscu. Uff... jaka ulga! Nie będziemy musieli spędzać nocy w rynsztoku z prosiakami.

18. 09. 2002 - środa.

Wyruszamy do Bikaneru. Mijamy pustynne równiny porośnięte kępami zielono - brunatnych traw . Słońce mocno praży. Po kilku godzinach jazdy zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji . Kilku mężczyzn siedzi leniwie pod słomianym dachem Przyjmują nas bardzo miło i częstują wspaniałą herbatą z mlekiem. Leżąc na ćarpai - łóżkach wyplecionych ze skóry - odpoczywamy w cieniu drzew, prowadząc ożywioną rozmowę z tubylcami. Jeden z nich częstuje nas gańdzią. Nie mamy ochoty spróbować ale robimy sobie zdjęcie z fajką . Na pożegnanie dostaję ogromny bukiet pawich piór .

Przejeżdżamy przez Fatehpur, XV - wieczne miasto będące niegdyś stolicą nawabów muzułmańskich. Gdy tylko się zatrzymujemy, od razu przy samochodzie pojawia się kilku chłopców gotowych służyć nam za przewodników. Wesoły 13 - latek za 10 rupii oprowadza nas po okolicznych haveli , zdobionych malowidłami pamiętającymi czasy panowania muzułmanów. Pokonujemy dziesiątki schodków by zobaczyć panoramę miasta z dachu wiekowej budowli

Czas jechać dalej!

Jesteśmy w Bikanerze. Miasto założone w XV wieku było niegdyś ważnym punktem postojowym na szlaku karawan wielbłądów. Warto tutaj zobaczyć Fort Dźunagarh wzniesiony z czerwonego piaskowca przez Radżę Singha w latach 1588 - 1593 oraz Stare Miasto otoczone potężnym murem. W południowej części fortu zwiedzamy wspaniałe, bogato rzeźbione pałace , a wśród nich zdobiony ściennymi malowidłami Pałac Kwiatów (wstęp do fortu 80 INR)

Noc spędzamy w Adarś Guest House, gdzie za 2 - osobowy pokoik z łazienką płacimy tylko 80 rupii. Właściciel hotelu, Sikh, przemiły, bardzo uczynny człowiek chętnie służy radą i informacją. W przydrożnej restauracji zamawiamy alu matar, ćapati i ćaurati. Na straganie kupujemy samosę, owoce i wodę - zapasy na następny dzień.

19. 09. 2002 - czwartek.

Rano zwiedzamy świątynię Karni Mata w wiosce Deśnok oddalonej 38 km od Bikaneru. To miejsce naprawdę robi wrażenie. Piękna świątynia wykonana z białego marmuru zamieszkana jest przez tysiące szczurów , które otoczone najwyższą czcią są tutaj karmione i pielęgnowane. Codziennie wierni karmią je przynosząc prasad, który również sami zjadają.

Bóstwem, któremu została poświęcona świątynia jest Karni Mata - mistyczka, żyjąca w XV wieku, postrzegana jako wcielenie bogini Durgi. Legenda głosi, że niegdyś Karni Mata chciała przywrócić życie dziecku pewnego risziego. Nie udało jej się jednak tego dokonać, gdyż Jama - bóg śmierci zdołał już zawładnąć duszą chłopca i odrodzić go w nowej, ludzkiej postaci. Mistyczka słynąca ze swej porywczości ogłosiła wówczas w gniewie, iż nikt z jej rodu nie dostanie się powtórnie w ręce Jamy. Od tego czasu dusze przyszłych świętych najpierw wcielają się w ciała szczurów, by później móc odrodzić się w ludzkiej postaci.

Sama myśl, że zobaczę szczura powodowała u mnie dreszcze i zarzekałam się, że nie wejdę do świątyni za żadne skarby. Gdy przyjechaliśmy do Deśnoku postanowiłam podejść przynajmniej pod drzwi. Szłam na palcach, co gorsza boso i w duchu modliłam się żeby jakiś szczur nie skoczył mi prosto na głowę. Przy drzwiach dobra wiadomość, nigdzie nie widać gryzoni. No to może jeszcze kilka kroczków... Aż podskoczyłam gdy 5 metrów ode mnie przebiegł szczur. Patrzę a tuż koło mnie siedzi ich kilka jeden na drugim. No cóż, teraz głupio by było zawracać skoro jestem tak blisko. Wystarczyło parę minut by oswoić się z tymi zwierzakami, które wcale nie miały zamiaru mnie straszyć ani tym bardziej zrobić mi krzywdy.

W Pokaranie zatrzymaliśmy się na obiad. Zjedliśmy pyszną parathę i dahi w typowej, przydrożnej jadłodajni, gdzie muchy pchały nam się do nosa i ust, a kelnerzy wrzeszczeli jeden przez drugiego. Dorzucili nam nawet serwetki, z naciskiem na "dorzucili", bo rzeczą zupełnie zwyczajną jest taki właśnie sposób serwowania posiłków i podawania czegokolwiek. Niekiedy breja albo jogurcik wypadnie z miseczki, ale wówczas od razu zjawia się kelner z brunatną szmatą i z gracją wyciera stolik.

Późnym popołudniem przyjechaliśmy do Dźajsalmeru . Bajkowe miasto położone na pustyni Thar emanuje magią i romantyzmem. Budowle wzniesione z żółtego piaskowca w promieniach zachodzącego słońca wyglądają jak ze złota . Zwiedzamy fort. Oszołamiają nas fantastyczne budowle, misterne koronkowe zdobienia . Kręte uliczki zachęcają by się w nich zgubić . Mijamy liczne sklepiki i stragany oferujące pięknie haftowane tkaniny , biżuterię oraz mosiężne statuetki przedstawiające indyjskich bogów. Po zachodzie słońca udajemy się do hotelu prowadzonego przez bardzo sympatycznego Pakistańczyka.

20. 09. 2002 - piątek.

Wstajemy gdy jest jeszcze ciemno i idziemy na dach naszego hotelu by zobaczyć wschód słońca . Ptaki zaczynają głośno śpiewać. Budzą się powoli ludzie, którzy spędzali noc na dachach własnych haveli. Zobaczywszy nas wszyscy machają przyjaźnie rękoma i zachęcają do robienia zdjęć . Znów idziemy do fortu. Włóczymy się po wąskich alejkach, aż w końcu docieramy do pięknych dżainijskich świątyń położonych w zachodniej części fortecy (wstęp do świątyń 20 INR)

W samo południe idziemy nad Gadi Sagar . Upał jest męczący, ale widok zapiera dech w piersiach. Niewielkie świątynie, stojące na brzegu, odbijają się w spokojnych wodach jeziora . Gromady ptactwa wodnego, kąpiące się bawoły, koń wyjadający glony z jeziora, ospale wałęsające się krowy i ta niesamowita cisza... Gdyby nie okropny gorąc można by spędzić tu cały dzień.

Około 15.00 jedziemy do Bara Bagh, gdzie znajdują się pięknie zdobione grobowce królewskie . Stamtąd ruszamy do dżajnijskiej świątyni położonej w ogrodach Amar Sagar, by następnie udać się do ruin miasta Lodhruwa i w innej dżajnijskiej świątyni spotkać się z kobrą, która podobno każdemu kto ją ujrzy przynosi szczęście. Kierujemy się w stronę wydm Sam. Po drodze mijamy maleńkie ludzkie osady , niewielkie uprawy prosa, stada owiec i kóz.

Czas na safari. Jazda na wielbłądzie jest całkiem przyjemna , ale przy wstawaniu i siadaniu trzeba uważać aby nie spaść. Zanim zwierzę "wrzuci drugi bieg" zaczyna dziwacznie podskakiwać, jednak gdy trochę się rozpędzi łatwo poddać się zabawnym podrygiwaniom i ułożyć wygodnie w siodle. Docieramy do wydm . Ze wszystkich stron widać zbliżające się karawany wielbłądów . Biegną za nami jakieś dzieci i śpiewają piosenki aby zarobić kilka rupii. Co kawałek ktoś chce nam sprzedać wodę, kolorowe kukiełki albo brzęczące bransoletki. Pustynia rozbrzmiewa radżastańską muzyką, zakłócaną co chwilę okrzykami handlarzy. Tu i ówdzie wielkie żuki toczą kulki z wielbłądzich odchodów. Zachodu słońca nie da się tutaj kontemplować w ciszy i spokoju ale i tak warto wybrać się na przejażdżkę "statkiem pustyni".

Jesteśmy już bardzo zmęczeni i marzymy tylko o tym by wziąć prysznic i wreszcie coś zjeść. Po powrocie do Dźajsalmeru udajemy się do restauracji mieszczącej się w pobliżu naszego hotelu. Szybko zamawiamy coś z menu w nadziei, że w końcu zaspokoimy głód. Po piętnastu minutach zaczynamy się niecierpliwić. Mija pół godziny, godzina..., a my nadal siedzimy głodni, już prawie zasypiając nad pustym stolikiem. Bezsensowność sytuacji sprawia, że dostajemy "ataku" śmiechu i zaczynamy wymyślać różne głupawe historyjki na temat naszej kolacji. Wreszcie zjawia się kelner z naszym jedzonkiem. Jak dobrze, że o nas nie zapomniał! Niestety nasze żołądki już zapomniały, iż czas na posiłek, i mimo że potrawa wygląda całkiem apetycznie, nie jesteśmy w stanie niczego w siebie wcisnąć.

21. 09. 2002 - sobota.

Rano wyruszamy do Dźodhpuru, nie dziwi nas już różnorodność pojazdów spotykanych na drodze . Po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów jemy obiadek w znanej nam już przydrożnej restauracji w Pokaranie.

Dźodhpur, drugie co do wielkości miasto Radżastanu, położone na skraju pustyni Thar, wita nas wąskimi zatłoczonymi uliczkami, przez które z trudem przeciska się nasz samochód. Jedziemy bardzo wolno. Co chwilę wpycha się przed nas jakiś szalony riksiarz, nie oszczędzający pieszych na swej drodze, albo ospała krowa, która właśnie tuż przed naszym pojazdem urządza sobie przerwę w wędrówce przez miasto.

Położony na szlaku łączącym centralną Azję z Chinami, Dźodhpur był w XVI wieku dobrze prosperującym ośrodkiem kupieckim, a lokalni handlarze zbijali fortuny dzięki zatrzymującym się tutaj karawanom wielbłądów. Nie wiedzieć dlaczego miasto, podobnie jak całe królestwo, niegdyś nazwane było Marvarem – Krainą Śmierci. Może przyczynił się do tego surowy pustynny klimat, a może historia Radżputów naznaczona krwią przysporzyła mu tak niechlubnego przydomku.

Nad miastem góruje wybudowany na 125 – metrowej skale gigantyczny Fort Mehrangarh (wstęp 100 INR). Jackie Kennedy nazwala go ósmym cudem świata, a Rudyard Kipling tak pisał o tym majestatycznym miejscu:
"Dzieło aniołów, magów i olbrzymów...
zbudowany przez Tytanów, malowany przez jutrzenkę
... ten, kto tu trafia zatraca się wśród budowli.
Wydaje mu się jakby spacerował górskim wąwozem.

Do fortu prowadzi kręta, stroma droga oraz kilka potężnych bram, upamiętniających ważne wydarzenia historyczne, a także stanowiących wzmocnienie budowli. Za jedną z nich – Bramą Żelazną, znajduje się 15 odcisków dłoni, pozostawionych przez wdowy po maharadźy Manie Singhu, które popełniły sati, płonąc żywcem na jego stosie pogrzebowym. Do dnia dzisiejszego miejsce to otaczane jest czcią i szacunkiem. Przynosi się tutaj girlandy z kwiatów, a ślady dłoni smaruje czerwonym proszkiem, takim samym, jakiego używają w Indiach zamężne kobiety do barwienia przedziałków, by podkreślić przynależność do jednego mężczyzny.

Ze wzgórza rozciąga się zapierający dech w piersiach widok na Błękitne Miasto . Tysiące niebieskich domów sprawiają, że milkniemy z wrażenia. Według dawnego zwyczaju, jedynie domostwa braminów – przedstawicieli najwyższego szczebla społecznego, malowane były na kolor indygo, jednak z czasem zwyczaj ten upowszechnił się również wśród pozostałych warstw ludności i dzisiaj każdy przyjezdny może nacieszyć oko barwnym krajobrazem.

Wewnątrz fortu znajduje się wiele rozległych dziedzińców, gdzie stale urządzają koncerty lokalni muzykanci, a także odbywają się pokazy wiązania turbanów. Znudzony grajek odpoczywa w cieniu murów. Nie zwraca uwagi na indyjskich turystów, ale zobaczywszy dwie blade twarze natychmiast chwyta za instrument, z którego wydobywa kilka fałszywych dźwięków. Jego koncert trwa zaledwie parę sekund, ale bez namysłu wyciąga w naszą stronę rękę i żąda, bagatela, dwustu rupii.

Zatrzymujemy się na chwilę przy sklepiku z wyrobami z wielbłądziej skóry. Przymierzam dźjotis – typowe radźastańskie buty z zawiniętymi noskami, wyszywane kolorowymi nićmi w rozmaite wzorki. Są tak miękkie, że czuję pod stopami każdy, nawet najmniejszy kamyk. Madame, a może klapki? bukłak na wodę? torebkę? Opuszczenie sklepu bez dokonania jakiegokolwiek zakupu nie jest łatwe, ale w końcu nam się udaje. Robimy kilka kroków, a tu już kolejny handlarz pokazuje nam lalki i pudełka z masy papierowej, szmaciane kukiełki, obrazki malowane na jedwabiu oraz stosy różnych innych bibelotów.

Wreszcie docieramy do pałaców. Mieszczą się tu wspaniałe kolekcje broni, ozdobnych strojów, instrumentów muzycznych, miniatur, mebli, kołysek na biegunach, a także najsłynniejszy w świecie zbiór howdah – specjalnych "siodeł" używanych przez rodzinę królewską w czasie jazdy na słoniach. Słońce wpadające do środka przez barwne witraże , tworzy kolorową, wibrującą mozaikę na pałacowych posadzkach. W sali Audiencji Prywatnych, jak dawniej, czekają na gości białe poduszeczki, a z portretów namalowanych na złoconym suficie spoglądają poważne twarze możnowładców.

W południowej części fortecy, na murach milczą stare działa i armaty , pamiętające czasy wojen bohaterskich Radźputów. Stąd też rozciąga się widok na Stare Miasto, którego główną atrakcją jest wieża zegarowa i barwny, tętniący życiem targ Sardar . Dziesiątki sklepików i straganów oferują przyprawy, warzywa, tekstylia, wyroby ze srebra, kosze wyplatane z trawy, bambusowe drabinki i różnej wielkości naczynia na wodę . Spacerujemy wąskimi uliczkami, chłonąc niepowtarzalną atmosferę Niebieskiego Miasta. Biegną za nami dzieci prosząc o słodycze lub kilka rupii i z uśmiechem na twarzy pozują do zdjęć .

W odległości trzech kilometrów na południowy – wschód od Fortu Mehrangarh znajduje się potężna XX – wieczna budowla - Pałac Umaid Bhawan , wzniesiony dla maharadźy Umaida Singha. Niestety władca niezadługo cieszył się wspaniałym gmachem, gdyż zmarł w trzy lata po ukończeniu prac budowlanych. Mimo że w 1947 roku, wraz z odzyskaniem przez Indie niepodległości, świat maharadźów, księstw i typowych dla władców ekstrawagancji odszedł w zapomnienie, nadal rezyduje tu następca Umaida Singha. Część gmachu przekształcono we wspaniały hotel oraz muzeum mieszczące kolekcje pamiątek po maharadźy. Każdego wieczora, w sali pałacowego teatru, organizowany jest pokaz filmów, a ekskluzywna restauracja serwuje specjały kuchni indyjskiej.

W poszukiwaniu niedrogiego noclegu, wędrujemy krętymi uliczkami Starego Miasta. Zwracamy uwagę tubylców, którzy z zaciekawieniem nam się przyglądają i na nasze pozdrowienie odpowiadają szczerym uśmiechem od ucha do ucha. W końcu pada pytanie:
- Skąd jesteście?
- Z Polski - po minie widzę, że chyba nie zaspokoiłam jego
ciekawości - wiesz gdzie to jest ? – pytam.
Chwilę się waha, ale odpowiada zdecydowanym głosem:
- Wiem, koło Chin...

Do 500 – letniego hotelu prowadzi bardzo stroma, wąska dróżka. Po przejściu kilkudziesięciu metrów nasze dziesięciokilowe plecaki zdają się ważyć drugie tyle. Pokonujemy jeszcze parę schodków i już jesteśmy w niewielkim pomieszczeniu, pełniącym funkcję recepcji . Cały budynek, zarówno z zewnątrz, jak i w środku, oczywiście jak na Błękitne Miasto przystało, jest w kolorze niebieskim . Na ścianach widnieją obrazki i napisy w kilku językach. Na półkach stoją książki podróżnicze, albumy i kasety z muzyką z różnych stron świata, w tym nawet z Polski. Natychmiast zjawia się właściciel i zaprasza na powitalną herbatkę, którą w Indiach pija się mocno posłodzoną, z dodatkiem mleka, a niekiedy również przypraw. Wybieramy mały pokoik z szerokim łóżkiem, na którym spokojnie mogłyby spać nawet cztery osoby, i absolutnie niezbędnym urządzeniem, jakim jest w tym klimacie wentylator. W restauracji mieszczącej się na tarasie hotelu zamawiamy placki nadziewane warzywami i pyszny bananowy napój na zsiadłym mleku. Przed nami rozciąga się malowniczy widok na Fort Mehrangarh, u stóp którego ścieli się kobierzec z niebieskich domów . Słońce chyli się już ku zachodowi. Powoli noc rozpościera nad miastem swój czarny, gwieździsty płaszcz. Wpatrzeni w wątły płomień świecy palącej się na naszym stoliku, słuchamy pobrzękiwań dzwoneczków, których muzyka rozbrzmiewa w okolicznych świątyniach.

22. 09. 2002 - niedziela.

To już siódmy dzień w Indiach, a jednak jeszcze wiele rzeczy potrafi nas zaskoczyć. W drodze do Puszkaru spotkaliśmy się oko w oko z wielką ciężarówką, która wjechała na nasz pas jezdni i nie miała najmniejszego zamiaru się usunąć. W efekcie zjechaliśmy z drogi. Szczęście, że nie prosto do rowu!

Puszkar to urokliwe miasteczko położone nad niewielkim jeziorem . Miejscowość ta znana jest z licznych świątyń , z których najsłynniejszą jest kolorowa Świątynia Brahmy . Przybywają tu pielgrzymi z całych Indii, by wykąpać się w świętych wodach jeziora i złożyć bóstwu ofiarę. Na każdym kroku wszystkim wręczane (a czasami wciskane) są kwiaty na pudżę, za które oczywiście pobiera się niemałą opłatę.

Z restauracji, w której zjedliśmy pyszne puallo i bananowe lassi, widzieliśmy barwny korowód prowadzony przez muzykantów ubranych w jaskrawe stroje i turbany. Nad jeziorem dała się słyszeć muzyka oznajmiająca, że już czas na wieczorną pudżę.

23. 09. 2002 - poniedziałek.

Czas poznać stolicę Radźastanu. Dźajpur nazwany Różowym Miastem powitał nas hałaśliwymi ulicami i gwarnymi bazarami, oferującymi wyroby z wielbłądziej skóry, srebrną biżuterię, kukiełki z masy papierowej, wymyślnie rzeźbione meble i marmurowe figurki. Zwiedzamy Albert Hall . Podziwiamy Pałac Wiatrów wybudowany w XVIII wieku przez maharadżę Sawadź Pratap Singha dla dam dworu, by umożliwić im obserwowanie procesji oraz codziennego życia mieszkańców miasta. Pod wielką, białą Świątynią Lakszmi mamy sesję zdjęciową. Zmieniają się tylko wokół nas ludzie, a my zmęczeni upałem, ostatkiem sił próbujemy zdobyć się na uśmiech. Właściwie Dżajpur nie wywiera na nas specjalnego wrażenia, poza tym bilety upoważniające do zwiedzania zabytków są bardzo drogie. Oglądamy sklepy z jedwabiami, biżuterią i mosiądzem. W końcu decyduję się na zakup szala z wełny kaszmirskich kóz.

Wieczorem, na ulicy, spotykamy orszak weselny prowadzony przez muzykantów. Pan młody, ubrany w złocony strój, jak każe tradycja jedzie na białym koniu. Tuż za nim tanecznym krokiem podąża gromada gości weselnych.

24. 09. 2002 - wtorek.

Rano czekało nas zwiedzanie Fortu Amber (wstęp 80 INR), a tu Grzesia dopadła lekka niedyspozycja, więc musiałam iść sama. Nareszcie spotkaliśmy słonie! Można sobie tutaj zafundować przejażdżkę, która nie trwa dłużej niż 15 minut, a jest bardzo kosztowna (ok. 400 INR).

Forteca usytuowana jest na zboczu wzgórza i stanowi wspaniały przykład sztuki radźpuckiej. Wielkie schody prowadzą do Sali Audiencji Publicznych, charakteryzującej się licznymi kolumnami i okratowanymi galeriami. Na wyższym tarasie mieszczą się apartamenty maharadźy oraz Sala Zwycięstwa, z okien której rozciągają się wspaniałe widoki na okolicę .

Po południu ja również nie czułam się dobrze, bo dość mocno się przeziębiłam. Zostaliśmy w hotelu. Na zwiedzanie Pałacu Miejskiego zabrakło nam sił... (wstęp 250 INR)

25. 09. 2002 - środa.

Z samego rana zwiedzamy grobowce rodziny królewskiej w Gajtorze (wstęp 10 INR)

Potem jedziemy do Bharatpuru by podglądać ptaszki w Parku Narodowym Keoladeo Ghana. Na miejscu okazuje się, że wstęp kosztuje 200 rupii, dodatkowo zostajemy poinformowani, że nie warto kupować biletu gdyż większość ptaków odleciała po odejściu monsunu. Nie wiemy co robić ale w rezultacie decydujemy się jechać dalej.

Jesteśmy w Fatehpur Sikri . Miasto wzniesione w XVI wieku za panowania cesarza Akbara było niegdyś stolicą imperium mogolskiego. Po kilkudziesięciu latach wyludniło się z powodu braku wody. Dzisiaj nazywane jest miastem - widmem, bądź miastem duchów.

Tuż przy wejściu zostajemy "napadnięci" przez przewodników. Jeden z nich, najbardziej wytrwały, pyta skąd jesteśmy. Gdy odpowiadamy, że z Polski, zabawnie mówi: "a-ha! kolezanka, kolega, cekaj, cekaj".

Również i tutaj zaskakują nas ceny. Wstęp - 250 rupii. Trzeba podjąć decyzję, zwiedzamy wszystko w Agrze, czy odpuszczamy niektóre zabytki by móc zobaczyć kilka innych miast. Postanawiamy przeznaczyć większą część pieniędzy na dalszą podróż. Do Agry zawsze można wrócić.

Poza murami Fatehpur Sikri stoi Wielki Meczet i mauzoleum Salima Ćisztiego . Tutaj zwiedzanie jest bezpłatne, więc od razu się tam kierujemy. Wielki Meczet został zbudowany na wzór meczetu w Mekce. Prowadzi do niego wielka 54 - metrowa Brama Zwycięstwa , upamiętniająca zwycięską kampanię wojenną Akbara w Gudżaracie. W północnej części dziedzińca znajduje się wykonany jest z białego marmuru wspaniały grobowiec Salima Ćisztiego, odwiedzany przez bezdzietne kobiety, które modlą się tu o potomstwo. Najpiękniej wyglądają okratowania wykute w marmurze, tzw. dźalis. Można tutaj otrzymać czerwoną lub żółtą wstążeczkę, którą następnie należy zawiązać w "koronkowym" oknie i wypowiedzieć życzenie. Ciekawe czy się nam spełni?

W Agrze na nocleg udajemy się do Shanti Lodge. Z tarasu tutejszej restauracji widać Tadź Mahal jak na dłoni. Jutro idziemy się zachwycać tym cudeńkiem...

26. 09. 2002 - czwartek.

Tuż przed wschodem słońca biegniemy do Tadź Mahal (wstęp 750 INR!). Budowla została wzniesiona w XVII wieku, na zlecenie Szach Dźahana, po śmierci jego ukochanej żony Mumtaz Mahal, która zmarła przy narodzinach ich czternastego dziecka. Turystów jest na razie niewielu, więc można kontemplować wspaniały budynek w ciszy i spokoju. Spędzamy tu cztery godziny. Spod bramy do mauzoleum, przez wspaniałe ogrody, prowadzą alejki rozdzielone długą sadzawką . Tadź Mahal stoi na wielkiej marmurowej platformie , której cztery rogi ozdabiają olbrzymie minarety . Ściany Tadźu inkrustowane są półszlachetnymi kamieniami , które podobno sprowadzane były z różnych stron świata. Po obu stronach mauzoleum stoją dwie identyczne budowle zbudowane z czerwonego piaskowca . Jedna z nich pełni funkcję meczetu, druga zbudowana została dla zachowania symetrii całego kompleksu.

Podobno Szach Dźahan chciał wybudować dla siebie, na przeciwległym brzegu Jamuny, identyczny grobowiec z czarnego marmuru. Planów nie zdołał jednak zrealizować, ponieważ został zdetronizowany przez swego syna i uwięziony w Czerwonym Forcie. Legenda głosi, że nawet leżąc na łożu śmierci trzymał w dłoni lusterko tak, by móc oglądać w nim odbicie budowli, którą wzniósł dla uczczenia pamięci swej umiłowanej żony.

Tradycją ponoć jest, że gdy przybywa tu zakochana para, kobieta zadaje pytanie swemu mężczyźnie: "czy kochasz mnie tak bardzo, że gdybym umarła, to wybudował byś dla mnie tak wspaniały pomnik miłości?"

Tego dnia jedziemy także do Sikandry i Czerwonego Fortu . Budowle oglądamy tylko z zewnątrz, gdyż tutaj bilety kosztują tak jak w Fatehpur Sikri 250 rupii.

Jako, że wszyscy, nawet niektórzy miejscowi, przestrzegają nas przed tutejszymi restauracjami, w których podobno zdarzały się wypadki zatruwania pożywienia dla obcokrajowców, udajemy się do przydrożnej jadłodajni, gdzie stołują się głównie kierowcy. Właściciel wygląda na dość mocno zdziwionego, że jacyś biali przychodzą w tak zwyczajne miejsce. Zamawiamy pyszne, bardzo ostre pualo, które zostaje specjalnie dla nas pięknie udekorowane.

27. 09. 2002 - piątek.

To nasz ostatni dzień, a właściwie ranek z kierowcą. Powiedzieliśmy mu pa, pa na dworcu kolejowym w Agrze i wyruszyli do Gwalioru. Pociąg wydał nam się bardzo przyjemny, przestronny i wcale nie przepełniony. Na przeciwko nas siedziała młoda, miła Hinduska o imieniu Mallika, z którą gawędziliśmy całą drogę. W Gwaliorze chcieliśmy dojść na piechotę do hotelu, bo znajdował się on jakieś 100 metrów od stacji kolejowej, ale skręciliśmy w złą uliczkę i w efekcie odeszliśmy dosyć daleko w przeciwnym kierunku. Trzeba było wziąć rikszę. Riksiarz oczywiście nie chciał nas od razu zawieźć do Hotelu Safari, proponując kilka "lepszych", ale w końcu się udało. Odpoczęliśmy trochę i pojechali do fortu. Wstęp do fortecy , a właściwie jej ruin kosztował 100 rupii. Weszliśmy do budynku, który kiedyś podobno był 3 - kondygnacyjnym pałacem. Okazało się, że do podziemi wejść nie możemy, bo nie ma światła, i że niezbędny nam jest przewodnik z latarką. Dwóch facetów zaczęło sobie rozmawiać w hindi na ile nas mogą naciągnąć, a tu ja im się wtrąciłam do rozmowy. Wytargowałam przewodnika w języku hindi za 20 rupii i służyłam Grzesiowi za tłumacza. Prawdę powiedziawszy przewodnik bardzo nam się przydał, gdyż w budowli tej zostały puste ściany, które same nic by nam nie powiedziały...

We forcie zobaczyliśmy też dwie stare świątynie: Teki ka Mandir i Sasbahu oraz prestiżową szkołę Scindia pilnowaną przez strażników.

Na kolację zjedliśmy wspaniałe chicken biryani. Polecam!

28. 09. 2002 - sobota.

Jedziemy do Dźhansi. Ten pociąg akurat nas zaskoczył. Przedziały były bardzo ciasne i zatłoczone. Cóż... przynajmniej wiemy co nas czeka w drodze do Waranasi. W Dźhansi rikszą dojechaliśmy do stacji autobusowej, a tam wzięliśmy auto - rikszę TEMPO do Orććhy.

Orććha - piękne, spokojne miasteczko, bez natarczywych naciągaczy, urzekło nas od pierwszej chwili. Dawna stolica Bundelów, jest dzisiaj niewielką wioską otoczoną pałacami i świątyniami. Najważniejsze pałace , ogrodzone masywnymi murami, wzniesiono na rzece Betwa . Z górnych kondygnacji budowli roztacza się wspaniały widok na okolicę . Najbardziej urzekły nas XVI - wieczne świątynie położone nad rzeką, w dość znacznej odległości od pozostałych zabudowań. Panującą tu cisze zakłócały jedynie pokrzykiwania olbrzymich sępów, które zadomowiły się na świątynnych dachach. W drodze powrotnej spotkaliśmy sadhu , który zaprosił nas do swojego domku, na który składała się niewielka jaskinia mieszcząca zaledwie prowizoryczne łóżko. Święty człowiek powróżył mi z ręki. mam podobno żyć 500 lat :-)

29. 09. 2002 - niedziela.

Rano zwiedziliśmy fort (wstęp 100 INR). Wspaniale prezentuje się wielki pałac Dźahangira, gdzie obecnie niewielką część budynku zajmuje muzeum archeologiczne oraz Radź Mahal z dobrze zachowanymi ściennymi malowidłami . Można tu też zobaczyć łaźnie oraz stajnie dla wielbłądów, a także pałac Dinmana Hardola (Palki Mahal).

W Orććha bardzo przyjemnie robi się zakupy. Można spokojnie pooglądać towar na półkach, mając pewność, że nikt na siłę nie będzie niczego wciskał. Zakupiliśmy tutaj pierwszą pamiątkę - Śiwę Nataradżę.

Po południu zjedliśmy pyszny obiadek w Bhola Restaurant, polecam wszystkim tutejsze spagetti, jest rewelacyjne! Przysiadł się do nas przezabawny riksiarz. Zapytał czy jesteśmy małżeństwem i oczywiście ile mamy dzieci. Gdy usłyszał, że nie mamy na razie dziecka, nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Jak to nie mamy? Sam z dumą przyznał, że on ma żonę, czworo dzieci i jeszcze do tego dwie girlfriends!
Na pożegnanie wpisaliśmy się do restauracyjnej książki pamiątkowej i zaraz potem wyruszyli do Dźhansi.

Na dworcu spotkaliśmy hinduskiego studenta, który bardzo chciał z nami rozmawiać, ale miał spore problemy z angielskim, więc znowu poćwiczyłam trochę hindi.

Noc w pociągu minęła dość szybko i około godziny 11.00, ze sporym opóźnieniem wysiedliśmy na stacji Waranasi Junction.

30. 09. 2002 - poniedziałek.

O ile Orććhą byłam zachwycona, o tyle Benares rozczarowało mnie bardzo mocno. Już na dworcu riksiarze dali się nam we znaki. Gdy nie chcieliśmy jechać do hotelu, który proponował nam kierowca rikszy, ten zaczął wymyślać, że nad ghat Dasaśwamedh nie da się dojechać, bo Ganges wylał, jest pełno moskitów, a na koniec zwymyślał nas od tych co to się niby panoszą. W efekcie zmieniliśmy rikszę. Gdy ujechaliśmy jakieś 100 metrów riksiarz zmienił cenę. Znów trzeba było się wykłócać o swoje. Wreszcie dotarliśmy do głównej ulicy, która prowadzi do ghatów, a tu już pojawili się kolejni naciągacze chętni zaprowadzić nas do swojego hotelu. Gdy stanowczo, ale grzecznie odmówiliśmy pewnemu chłopcu, oczywiście zwymyślał nas i powiedział, że nie wolno nam się rządzić, bo to nie nasz kraj! Powinniśmy go słuchać, bo jak nie to postara się żeby dosypano nam czegoś do jedzenia. Dotarliśmy w końcu do Śiwa Guest House, wreszcie można było chwile odpocząć i wziąć prysznic.

Znaleźliśmy bardzo fajną restaurację, gdzie zjedliśmy pyszne thali i po obiadku poszli zwiedzać ghaty.

Mocne wrażenie zrobił na nas ghat Manikarnika, gdzie palone są zwłoki. Najpierw jakiś mężczyzna pokazał nam budynek, z którego można było obserwować obrzęd, a który okazał się czymś w rodzaju hospicjum dla starszych kobiet, które czekają tutaj na śmierć. Oczywiście nie obeszło się bez datku na drewno na stos pogrzebowy. Proponowano sumę 1700 rupii, ale poprzestaliśmy na dużo niższej kwocie.

Widok palonych ciał mocno wcina się w pamięć i nieco szokuje , podobnie jak całe Benares, które jest chyba najbrudniejszym miastem jakie do tej pory widzieliśmy.

Wieczorem znów udaliśmy się nad główny ghat, by zobaczyć pudżę. I znów z mojej strony rozczarowanie. Nie czułam tutaj "duchowej" atmosfery. Legło w gruzach moje wyobrażenie o 3 - tysiącletnim, najświętszym mieście Indii.

1. 10. 2002 - wtorek.

Rano nie zwlekliśmy się z łóżka żeby pójść na ghaty. Wybierzemy się jutro...

Pojechaliśmy do Sarnath, pięknego, bardzo czystego i spokojnego miasteczka. Zobaczyliśmy Park Jeleni (Wstęp 2 INR), w którym Budda wygłosił swe pierwsze kazanie, stupę Dhamekh oraz liczne buddyjskie świątynie; tajską , tybetańską , birmańską i japońską . Kupiliśmy kilka terakotowych statuetek Buddy na prezenty dla znajomych i wrócili do Waranasi.

Wieczorem czas na zakupy. Tutejsze jedwabie znane są w całych Indiach, więc ja również skusiłam się na zakup czerwonego, złoconego sari i kawałka materiału na sukienkę.

Jutro rano wyruszamy do Moradabadu, z stamtąd prosto w Himalaje. Przed nami kilkanaście godzin jazdy!

2. 10. 2002 - środa / 3. 10. 2002 - czwartek.

Z samego rana poszliśmy nad Ganges by zobaczyć wschód słońca i zaraz potem pojechaliśmy na dworzec.

Jedziemy i jedziemy... pociąg okropnie się wlecze. Co chwila wpada do przedziału kilku handlarzy, którzy drą się w niebogłosy: "ćaj, ćaj...", "peta, peta, peta...". Zjawia się też dwoje dzieci, które urządzają pokaz tańca i gry na mridangam. Młodszy chłopiec ma chyba nie więcej niż trzy latka i robi takie wygibasy, że mógłby się od niego uczyć niejeden akrobata.

Rano zjedliśmy thali z restauracyjnego wagonu, obrzydliwe zresztą i dalsze wydarzenia łatwo przewidzieć Grzesia dopadła biegunka. Ja na szczęście nie wcisnęłam w siebie zbyt dużo tego żarcia, więc mnie ominęła owa nieprzyjemna przypadłość.

Mieliśmy jechać do Moradabadu, a stamtąd do Kathgodam i dalej do Nainitalu. Niestety pociąg znacznie się spóźnił i był w Moradabadzie o 4.00 rano, a my mieliśmy połączenia do Kathgodam o 2.30. Byliśmy już bardzo zmęczeni, więc kupiliśmy u konduktora bilet do Hardwaru aby nie musieć się gdziekolwiek przesiadać i po 25 godzinach spędzonych w pociągu dotarliśmy na miejsce.

W Hardwarze chcieliśmy zwrócić niewykorzystany bilet do Kathgodam. Proste to nie było, a trwało też dość długo, bo około półtorej godziny. Gdy wreszcie zostałam skierowana do Biura Inspektora Kolei, wypełniłam kilka kolejnych już formularzy i na koniec dowiedziałam się, że muszę zrobić ksero podania i wysłać im oryginał (w biurze kserokopiarki nie było), a być może wtedy otrzymam pieniądze na adres domowy. No cóż... gdybym wiedziała, że to tyle potrwa, i że zostanę odprawiona z kwitkiem, machnęłabym ręką na te 200 rupii...

Autobusem dojechaliśmy do Riszikeś. Na miejscu spory kawał drogi musieliśmy pokonać pieszo, by dotrzeć do Swarg Aśramu. W Rama Guest House odpoczęliśmy po długiej, męczącej podróży i przygodach, które nas wykończyły. Zwiedzanie zaczniemy od jutra. Mamy przecież na to kilka dni.

4. 10. 2002 - piątek.

Obudziliśmy się dość wcześnie. Upał nie jest tutaj tak męczący jak np. w Radżastanie. Dzień jest gorący, noce natomiast chodne. Poszliśmy zobaczyć aśram i zrobić drobne zakupy. Po południu wylegiwaliśmy się na białej, piaszczystej plaży nad Gangesem i zażywali kąpieli słonecznych.

Wieczorem pudża . Tą ceremonię trzeba obejrzeć koniecznie będąc w Riszikeś. Nie da się słowami opisać niesamowitej atmosfery, gdy wierni kołysząc się w takt muzyki, klaszczą w dłonie, modlą się i składają Gandze w ofierze kwiaty oraz zapalone lampki.

Po pudży poszliśmy na kolację. Po doświadczeniach z pociągu nie mieliśmy ochoty na kuchnię indyjską, więc zamówiliśmy spagetti. Czekała nas niespodzianka... Sos był z torebki i smakował jak plastikowy, a na dodatek pływały w nim wielkie kawałki indyjskiego białego sera - panir. Normalny był tylko makaron, ale i tak nie dało się tego zjeść. Poszłam spać głodna.

5. 10. 2002 - sobota.

W Riszikeś czujemy się jak na prawdziwych wczasach. Wylegujemy się cały dzień na plaży i nie chce nam się nawet iść czegokolwiek zwiedzić. Dzisiaj nad rzeką poznaliśmy sadhu. Okazało się, że rozłożyliśmy się w miejscu gdzie codziennie przychodzi się kąpać. Nie miał nic przeciwko naszej obecności i chętnie rozmawiał o tym co robimy w Polsce. Szczególnie zainteresował się naszą karimatą i był ciekaw na jak długo wystarcza taki świetny wynalazek. Zaprosił nas na następny dzień w to samo miejsce.

6. 10. 2002 - niedziela.

Z samego rana poszliśmy do Lakszman Dźhula, mostu oddalonego od Ram Dźhula o 2 km. Stamtąd postanowiliśmy pojechać do świątyni Nil Kanth Mahadew położonej na wysokości 1700 m. n p m. Czekaliśmy godzinę aż jeep się zapełni pasażerami, by później doświadczyć ekscytującej jazdy po wąskich, górskich dróżkach, które z jednej strony wyznaczały skały, a z drugiej stroma skarpa.

Świątynia Śiwy, ozdobiona z zewnątrz kolorowymi rzeźbami , oblegana była przez tłumy wiernych., którzy w ofierze składali bóstwu wodę z Gangesu. Spędziliśmy tam godzinę i wrócili do Riszikeś .

7. 10. 2002 - poniedziałek / 8. 10. 2002 - wtorek.

Ostatnie dwa dni w Riszikeś spędzamy na plaży, a także włócząc się po aśramach. W okolicy Lakszman Dźhula trafiamy na niemiecką piekarnię, gdzie kupujemy normalny chleb. Po trzech tygodniach spędzonych na jedzeniu placków i różnych breji chleb wydaje się rarytasem. Robimy drobne zakupy, a we wtorek wieczorem wyjeżdżamy do Delhi.

9. 10. 2002 - środa.

Około 7.00 przyjechaliśmy do Delhi. Bagaże zostawiliśmy w przechowalni i poszli coś niecoś pozwiedzać. Najpierw udaliśmy się do dżajnijskiej swątyni digambarów, gdzie znajduje się ptasi szpital oraz do sikhijskiej gurdwary, a potem do Czerwonego Fortu (wstęp 100 INR), który w środku okazał się bardzo zniszczony. Nie można było wejść do żadnego budynku, bo wszędzie trwały prace remontowe. Następnie udaliśmy się do Wielkiego Meczetu, z minaretu którego zobaczyliśmy panoramę Delhi . Przez resztę dnia włóczyliśmy się po bazarach, by wydać ostatnie rupie.

Na lotnisko przyjechaliśmy dość wcześnie i trzeba było koczować kilka godzin przed wejściem, bo do budynku, gdzie odbywają się odprawy wpuszczają nie wcześniej niż 3 godziny przed odlotem. Siedzieliśmy więc sobie na karimatkach, a ja czytałam Grzesiowi na głos nasz pamiętnik z podróży. Nagle zorientowałam się, że zostaliśmy otoczeni przez kilkunastu Hindusów, którzy z zaciekawieniem przysłuchiwali się mojemu głosowi. Nagle jeden odważniejszy zapytał skąd jesteśmy. Po otrzymaniu odpowiedzi popatrzyli po sobie nie mając najprawdopodobniej pojęcia gdzie znajduje się kraj, w którym ludzie używają tak dziwacznego języka.

10. 10. 2002 - czwartek.

Wylatujemy z Delhi o 2.30. Szkoda, że nie możemy zostać dłużej!

słowa kluczowe: termin: 19.09.2002 - 10.10.2002
trasa: Delhi, Bikaner, Jaisalmer, Jodhpur, Puszkar, Jaipur, Fatehpur Sikri, Agra, Gwalior, Orcha, Waranasi (Benares), Riszikeś, Delhi

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 9977 od 19.10.2004

Komentarze

Liczba komentarzy: 1
Ztrojn

allergy medications for itching skin generic allergy pills best allergy medicine for itching

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone