lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Pekin  
Portret Mao na murze przy wejściu do Zakazanego MiastaPekin, Chinyfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

World’s biggest election kicks off as India votes

Why a deluge of Chinese-made drugs is hard to curb

Can TikTok's owner afford to lose its killer app?

Chinese cities sinking under their own weight

Stabbed Australian bishop forgives alleged attacker

The West says China makes too much. Its workers disagree

Biden calls for tripling tariffs on Chinese metals

Inside Thailand's Casablanca: A town of exiles, revolutionaries and fear

Watch: Volcano in Indonesia spews lava and smoke

Sydney stabbings: Bondi Junction mall to reopen on Friday

Israeli missile hits Iran as explosions are heard

Israeli missile has struck Iran, US officials say

US again warns Israel against Rafah offensive

Flurry of attacks heightens Israel-Hezbollah fears

Iran morality police arrest dead protester's sister, family says

US and UK extend sanctions against Iran

EU to tighten Iran sanctions after Israel attack

Dubai airport delays persist after UAE storm

'I’m in pieces' - Israeli hostage's agony over husband held by Hamas

Qatar reassesses mediator role in Gaza truce talks

Miasta Azji

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Chiny
     kursy walut
     CNY
     PLN
     USD
     EUR
  •  Chiny
     wiza i ambasada
    Chiny
    ambasada w Polscetak
    wymagana wizatak
    indywidualna wiza wjazdowa każdego typu: 260 zł, czas oczekiwania tydzień
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    97 PLN ekonomicznie - 7-10 dni roboczych
    127 PLN ekspresowo - 4-6 dni roboczych sprawdź szczegóły

Wyprawa do Tybetu 2000

wtorek, 30 sie 2005
  • dotyczy:  

W czasie mojego pobytu w Chinach miałem okazję odwiedzić Tybet, Kraj na Dachu Świata. Najpierw odbyłem najdłuższą w moim życiu podróż pociągiem na trasie Szanghaj-Czengdu (stolica prowincji Syczuan), ponad 36 godzin jazdy z kilkoma tylko postojami, w czasie której zaprzyjaźniłem się z prawie wszystkimi pasażerami mojego wagonu. Bez wątpienia stanowiłem dla nich atrakcję - jedyny lałaj (długonosy) w całym pociągu, co dawało młodszym Chińczykom możliwość poćwiczenia ich języka angielskiego, a starszym dowiedzenia się czegoś o dalekim świecie. I tu młodzi Chińczycy z uniwersytetu w Czengdu zaskoczyli mnie swoją znajomością historii i geografii Europy, a nawet Polski. Znane im były nazwiska Skłodowskiej-Curie, Chopina a nawet Lecha Wałęsy! Orientowali się także w ostatnich wydarzeniach życia politycznego Polski.

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Po przyjeździe do Czengdu musiałem załatwić zezwolenie na wjazd do Tybetu od władz chińskich oraz dostać bilet na samolot do Lhasy - stolicy Tybetu. Udało mi się to załatwić bez większych problemów, choć zabrało to dużo cennego czasu.

W Czengdu, dzięki poznanym w pociągu studentom, miałem możliwość poznania tradycyjnej, kuchni syczuańskiej słynącej z niezwykle pikantnych potraw gotowanych w kociołku umieszczonym w stole. Było to bez wątpienia niezapomniane przeżycie, które wystarczy doświadczyć raz w życiu! 

Z Czengdu wczesnym rankiem poleciałem samolotem do Lhasy. Był to 3,5-godzinny lot, najpiękniejszy lot w moim życiu !!! Wylecieliśmy o wschodzie słońca i przy pięknej słonecznej pogodzie, przejrzystym, błękitnym niebie lecieliśmy nad łańcuchami górskimi sześciotysięcznych gór Hengduan Szan i wschodnimi pasmami Himalajów. Bardzo wyraźnie widać było szczyty górskie wystające ponad poziom chmur, jak małe pokryte błyszczącym śniegiem wysepki na wzburzonym oceanie czy całe ciągnące się po horyzont łańcuchy górskie. Mogę powiedzieć, że widziałem Dach Świata z góry. 

W Lhasie po zaaklimatyzowaniu się do nowych warunków (bardzo rozrzedzone powietrze) rozpocząłem odkrywanie tego zupełnie nowego, nieznanego dla mnie wcześniej świata. Bardzo duże wrażenie zrobiło na mnie połączenie i wzajemne przenikanie się sacrum i profanum w tym świętym mieście.

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Lhasa dzieli się na dwie części - chińską, zbudowaną przez Chińczyków po zajęciu Tybetu w roku 1950 (obecnie bardzo intensywnie rozbudowywaną w stylu typowo chińskim) oraz starą tybetańską, nad którą góruje 11-piętrowy Pałac Potala ze złoconymi dachami, dawna siedziba Dalaj Lamy i rządu tybetańskiego, a obecnie muzeum.

Znajdują się tam największe skarby Tybetu. Przy ciasno zabudowanych uliczkach stoją jedno- i dwupiętrowe domy, których okna i drzwi ozdobione są biało-błękitnymi wzorami, a drzwi wejściowe zasłonięte granatowo-białymi tkaninami z charakterystycznymi tybetańskimi wzorami. Uszczytu dachów powiewają flagi modlitewne rozsiewające błogosławieństwa istrzegące domów.

Ulicami ciągną grupy lub pojedynczy pątnicy w strojach regionalnych z nieodłącznym różańcem w ręce, obracający kołowrotki modlitewne, składający pokłony do samej ziemi (nawet na bardzo ruchliwych ulicach, zatrzymując w ten sposób ruch na kilka minut) w miarę przybliżania się do świętych miejsc.

Wszędzie obecni są mnisi buddyjscy w wiśniowych lub brązowych szatach, w bardzo różnym wieku - od kilkuletnich chłopców zainteresowanych widokiem białego przybysza, po starców siedzących u wejść do licznych świątyń. Niektórzy z nich pozdrawiają mnie przyjaźnie - Thasi Delek (dzień dobry), proszą o jałmużnę, oglądają mój zegarek lub ręce. Są bardzo przyjaźnie nastawieni, pogodni, uśmiechnięci, a ja bardzo żałuję, że nie znam na tyle języka chińskiego czy tybetańskiego, by móc z nimi porozmawiać. Na szczęście niektórzy z nich mówią po angielsku, co znacznie ułatwia komunikowanie się.

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Odwiedziłem najświętszą świątynię Tybetu - 1300letnią świątynię Jokhang, duszę tybetańskiego buddyzmu. Świątynia ta uważana jest za jedną z najważniejszych, tam bowiem znajduje się posag Buddy Śakjamuniego, zwany przez Tybetańczyków Dżoło Rinpocze, który według najstarszych przekazów został pobłogosławiony przez Buddę osobiście, a został przywieziony do Lhasy z posagiem księżniczki Wencz’eng Kung-czu. Świątynia ta stanowi cel pielgrzymek Tybetańczyków z całego kraju. Przez cały dzień wypełniona jest pątnikami ofiarującymi masło z mleka jaka na ołtarzach, dodając je do ogromnych kadzi z palącymi się knotami lub dolewającymi olej do lampek ofiarnych. Poruszający się po świątyni zgodnie z ruchem wskazówek zegara odwiedzają mroczne kaplice oświetlone jedynie lampkami ofiarnymi, recytując mantry buddyjskie i poruszając młynki modlitewne; oddając cześć bóstwom kładą się na ziemi tak, aż dotkną jej czołem.

Cała świątynia spowita jest białym dymem z pieców ofiarnych, otoczona przejściami, wzdłuż których ciągną się rzędami miedziane lub mosiężne kołowrotki modlitewne poruszane przez pielgrzymów. Kołowrotki te wypełnione są tysiącami sutr, inwokacji i modlitw, a każdy obrót symbolizuje wprawienie w ruch Koła Dharmy. Z zewnątrz świątynię otacza kora - ciąg ulic, którymi pielgrzymi wielokrotnie okrążają świątynię zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Przy niej znajduję się liczne kramy z wyrobami rzemiosła tybetańskiego, tkaninami z wełny jaka, kołowrotkami i flagami modlitewnymi, odzieżą, a nawet czaszkami ludzkimi oprawionymi w srebro. Te ostatnie (według udzielonej mi informacji) mają służyć do picia mocniejszych trunków przy specjalnych okazjach.

W czasie mojej wędrówki wzdłuż kory świątyni Jokhang poznałem mnicha tybetańskiego Pajma Dzień Cini, który zaprowadził mnie do części świątyni niedostępnej dla turystów, a następnie wspólnie poszliśmy na obiad i dużo rozmawialiśmy o wydarzeniach z najnowszej historii Tybetu.

W czasie mojego pobytu w Lhasie odwiedziłem również trzy największe i najważniejsze klasztory tybetańskie - Sera, Drepung i Ganden. 

Klasztor Sera (Se-ra Theng-chen-gling), założony w 1419 roku, zwany także wielkim klasztorem-uniwersytetem szkoły Gelupa, jest jednym z bardzo dobrze zachowanych do dnia dzisiejszego klasztorów tybetańskich, w którym mieszkało i pracowało dawniej ok.5000 mnichów, a obecnie zaledwie kilkuset. Klasztor ten słynie z niezwykle żywych debat prowadzonych przez mnichów na dziedzińcu, co jest bardzo widowiskowym przedstawieniem. 

Największy w Tybecie i jeden z największych na świecie klasztorów położony malowniczo na zboczu gór w pobliżu Lhasy to klasztor Drepung (Bras-spungs), gdzie jeszcze przed inwazją chińską mieszkało 10 000 mnichów. Zwiedzając to miasteczko klasztorne, a raczej podążając za pielgrzymującymi Tybetankami, zgubiłem się w zaułkach tego kompleksu. Błądząc i szukając wyjścia, niespodziewanie dla samego siebie zostałem zaproszony przez kilkunastoletnich mnichów-studentów do odwiedzenia ich niższego seminarium (college) tantrycznego. Tam przedstawiono mnie nauczycielom, którzy po krótkiej rozmowie obejrzeli bardzo dokładnie mój aparat fotograficzny, a następnie poprosili o sfotografowanie ich na dachu budynku i w klasie. Z ich zachowania i całego zamieszania, które spowodowało moje przybycie, wnioskuję, że było to dla nich wielkie przeżycie. Zdjęcia, które zrobiłem są bardzo udane i mam nadzieję, że do nich dotarły.

fot. Łukasz Wall
Także jednodniowa wycieczka do klasztoru Ganden, oddalonego o 40 km na pn.-wsch. od Lhasy okazała się bardzo interesująca. Klasztor ten był pierwszym klasztorem szkoły Gelupa, siedzibą zwierzchnika tej największej buddyjskiej szkoły w Tybecie. Ganden oznacza w języku zachodu raj i tam znajduje się posąg Buddy Przyszłości (Miatreya) i jak na ironię losu, ten właśnie klasztor ucierpiał najbardziej z rąk Czerwonej Armii w okresie Rewolucji Kulturalnej. 

Wczesnym rankiem udałem się tam małym busem z grupą pielgrzymów, która jak się później okazało była jedną dużą rodziną. Po drodze śpiewali religijne pieśni, modlili się, żartowali. Jechaliśmy po utwardzonej bardzo wąskiej drodze pnącej się po stromych zboczach górskich, tak że widok Doliny Kyi Chu zapierał dech w piersiach, a ja tylko miałem nadzieję, że nie spadniemy w przepaść razem z autobusem. Po przyjeździe na miejsce wspólnie obeszliśmy niezliczone wprost kaplice, sale zgromadzeń z olbrzymimi posągami Buddy, okrążaliśmy chorteny i stupy (charakterystyczne budowle, w których złożone są relikwie lub szczątki zmarłych świętych). Następnie wspólnie zjedliśmy obiad, co stanowiło dla mnie wspaniałą okazję poznania prawdziwej kuchni tybetańskiej. Tam po raz pierwszy spróbowałem tybetańskiej herbaty z dodatkiem masła jaka i soli(!), tsambę "chleba" tybetańskiego przygotowanego z prażonego jęczmienia z otrębami, zmieszanymi z przyprawami a także domowego jogurtu z mleka jaka. 

Po posiłku obeszliśmy górę, na której stoi klasztor, idąc wzdłuż kory okrążającej szczyt, przeciskając się przez szczeliny skalne, pijąc wodę ze świętych źródeł czy próbując brązowo - czerwonej gliny ze świętych miejsc. Także przy kopczykach usypanych z kamieni moi przewodnicy zostawiali flagi modlitewne lub kamienie z wyrytymi tekstami modlitw. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze kilka bardzo małych wiejskich świątyń i w bardzo dobrych humorach wracaliśmy do Lhasy. Cały radosny nastrój prysł, ucichły śpiewane piosenki, kiedy nasz autobus został zatrzymany przez chiński patrol niedaleko Lhasy. Do autobusu wsiadła młoda Chinka w mundurze wojskowym i w całkowitym milczeniu przejechała surowym wzrokiem po twarzach podróżnych. Panowała grobowa cisza i można było odczuć ogromne napięcie obu stron - strachu i poniżenia Tybetańczyków i poczucia władzy chińskiego patrolu. Po chwili bez słowa Chinka wysiadła, autobus ruszył dalej w drogę, ale już z bardzo smutnymi i zamyślonymi ludźmi. Sytuacja ta wywarła na mnie bardzo duże wrażenie, ponieważ sam zobaczyłem na własne oczy i odczułem, jak traktowani są Tybetańczycy w ich własnym kraju.

Chiny Chiny fot. Małgorzata Maniecka
W czasie mojego pobytu w Tybecie również zdecydowałem się na wycieczkę do obozu wypraw na Mt. Everest, miejsca u stóp najwyższego szczytu świata, skąd wyruszają ekspedycje zdobywające szczyt od strony chińskiej i skąd przy pięknej pogodzie podziwiać można Wielką Matkę Kontynentów (tak bowiem Tybetańczycy nazywają Mt. Everest). Wśród obcokrajowców przebywających w Lhasie udało mi się znaleźć pięć osób, które chciały wyruszyć w to miejsce. Wspólnie wynęliśmy samochód terenowy z napędem na cztery koła, opracować trasę przejazdu, otrzymać kolejną zgodę władz chińskich na opuszczenie Lhasy i udanie się na teren Narodowego Parku Czomolungma oraz zakupić niezbędną żywność i napoje.

Nasza podróż trwała sześć dni. Z Lhasy poprzez Shigatse, drugie co do wielkości miasto Tybetu, gdzie otrzymaliśmy zezwolenie na podróżowanie po Tybecie wg ściśle określonej trasy, udaliśmy się do Lhatse. W sumie tego dnia spędziliśmy w samochodzie ponad 12 godzin, pokonując tylko ok. 440 km. Było to spowodowane długim oczekiwaniem na wydanie zgody od władz chińskich oraz złym stanem dróg. W Lhatse i następnych miejscach, gdzie się zatrzymywaliśmy, trzeba było zapomnieć o bieżącej wodzie, czystych toaletach, a nawet oświetleniu elektrycznym w nocy. Lhatse sprawiło bardzo przygnębiające wrażenie - przy głównej (i chyba jedynej) wybrukowanej ulicy ciągnące się wzdłuż chodników otwarte rynsztoki, żebracy z miskami czekający na resztki pożywienia pozostawione w restauracji i przysłowiowe egipskie ciemności panujące po zmroku. Z samego rana następnego dnia ruszamy dalej. Zaraz po opuszczeniu miasteczka jesteśmy kontrolowani, sprawdzane są nasze paszporty i zezwolenia na podróżowanie po Tybecie. Każdy jest zapisywany w rejestrach. W punkcie kontrolnym nie wolno również robić zdjęć. Im dalej od Lhatse, tym droga robi się coraz gorsza - coraz więcej wybojów, nierówności i coraz rzadziej widuje się malutkie wioski składające się nieraz z kilku tylko zagród. W wiosce Chay, leżącej na granicy Parku Narodowego Czomolongma, kupiliśmy bilety wstępu, zjedliśmy niewielki posiłek w miejscowej "gospodzie" i po raz kolejny jesteśmy kontrolowani przez żołnierzy chińskich. Trasa naszego przejazdu stawała się coraz bardziej malownicza - przejechaliśmy przez ciągnący się aż po horyzont Płaskowyż Tybetański, przecinany łańcuchami gór o kamienistych zboczach w kolorach brązu, fioletu i szarości.

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Na przełęczy Pong-la (5120m n.p.m.) powitały nas powiewające na wietrze flagi modlitewne, tu znaleźliśmy ustawione przez pielgrzymów kopczyki z kamieni z tekstami sutr tybetańskich i pozostawione w ofierze bóstwom przestworzy poroże jaka. Na tej wysokości nie ma już śladów flory, wszędzie jak okiem sięgnąć gołe, kamienne zbocza gór. Po drodze minęliśmy jeszcze niewielkie samotne ruiny; czy są to pozostałości osad, klasztorów, a może świątyń zniszczonych w burzliwych czasach Rewolucji Kulturalnej? Późnym popołudniem dotarliśmy do celu naszej wyprawy - obozu wypraw na Mt. Everest (Mt. Everest Base Camp) leżącego niedaleko Klasztoru Rongphu, najwyżej położonego klasztoru na świecie (4980 m n.p.m.), gdzie w czasie swojej świetności żyło ponad 500 mnichów i mniszek. Po złożeniu naszych bagaży w schronisku idziemy zwiedzić klasztor zawieszony na skalistym zboczu. Tu zostaliśmy bardzo miło przyjęci przez miejscowych mnichów, którzy po oprowadzeniu nas po swojej świątyni prosili nas o długopisy i ołówki. W klasztorze zobaczyłem największy kołowrotek modlitewny, który miał średnicę 2-3 metrów i tylko kilka osób mogło go wprawić w ruch.

Tego dnia spotkało nas jeszcze wielkie szczęście. Oto na kilka chwil przed zachodem słońca rozchmurzyło się niebo i naszym oczom ukazał się Mt. Everest w całej okazałości: ogromny, pokryty lodem i śniegiem masyw górski na tle jasnoszarych chmur otoczony z obu stron kamienistymi łańcuchami górskimi i lodowcami. Po kilku jednak chwilach chmury ponownie zakryły szczyt. Następnego dnia także dopisało nam szczęście. Rano we mgle udaliśmy się jeszcze dalej, 8 km w stronę masywu górskiego, do miejsca, gdzie znajduje się symboliczny cmentarz himalaistów, którzy, zginęli zdobywając Mt. Everest, i umieszczona w namiocie stacja badawcza. Stamtąd pieszo udaliśmy się jeszcze dalej, chodząc po kamiennych gołoborzach moreny lodowca Rinpoche, odkrywając maleńkie oczka wodne o niezwykle przejrzystej, błękitnej i kryształowo czystej wodzie. 

W drodze powrotnej, czekając na resztę grupy, odwiedziłem pustelnię w jaskini Sherab Choling, gdzie mnich pustelnik oprowadził mnie po swojej świątyni. Wcześniej jednak ugościł mnie i towarzyszącą mi Niemkę Judith, częstując nas gotowanymi ziemniakami. W podziemnej, wykutej w skale bądź naturalnej, grocie znajdowały się malutkie kapliczki pogrążone w zupełnych ciemnościach, rozświetlone jedynie lampkami maślanymi palącymi się przed ołtarzykami. W grocie tej mieściło się również mieszkanie pustelnika -ściany pokryte płachtami folii i kilka najniezbędniejszych sprzętów, posłanie. Przed wyjściem z pustelni mniszka odwiedzająca pustelnika wymieniła z Judith różaniec na zegarek. Była szczęśliwa z dokonanej wymiany! Po wyjściu z mrocznej pustelni okazało się, że niebo się rozchmurzyło, wyszło słońce, a naszym oczom po raz drugi ukazał się bardzo wyraźnie Mt. Everest w całej swojej okazałości na tle pięknego błękitnego nieba. Tym razem mieliśmy dość czasu, by wykonać serię zdjęć.

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Koło południa ruszyliśmy w drogę powrotną i niestety nie ujechaliśmy daleko. Kiedy tylko opuściliśmy górską pustynię Doliny Rongpu i wjechaliśmy na wysokogórskie stepy, nasz samochód ugrzązł w błocie. Dwa dni wcześniej padał deszcz i rozmył stepowe drogi, zamieniając je w grzęzawiska nie do pokonania. W tym miejsc stało już kilkanaście wcześniej uwięzionych ciężarówek. Natychmiast na pomoc przyszli nam kierowcy tych samochodów, próbując wyciągnąć nasz pojazd, ale niestety bezskutecznie. Także Nomadzi mieszkający w nieodległych jurtach przyszli wraz z całymi rodzinami nam pomóc. W ciemnościach i nasilającym się deszczu, przy spadającej temperaturze pomagali bardzo ofiarnie szukać kamieni do podłożenia pod koła. Nie było to łatwe, bo na stepie, gdzie panuje wieczna zmarzlina, w wierzchniej warstwie gleby prawie wcale nie było kamieni. Sytuacja powoli stawała się coraz bardziej beznadziejna. 

Temperatura spadła do kilku stopni poniżej zera, a w ciągu dnia było ponad 25 stopni, tak więc mróz stawał się nie do zniesienia. Po włożeniu wszystkich ubrań, które mieliśmy, i owinięciu się śpiworami udaliśmy się na zaproszenie jednego z pomagających nam Nomadów do jurty zbudowanej z tkaniny z wełny jaka, w której było nieco cieplej. Wnętrze oświetlały maślane lampki, a dodatkowo ogrzewał nas piecyk. Gospodyni poczęstowała nas herbatą maślaną, którą wszyscy chętnie wypili, mimo słonawo-tłuszczowego smaku. Całe wyposażenie jurty stanowiły maty do siedzenia i spania pokryte wełnianymi tkaninami oraz kilka podstawowych sprzętów gospodarstwa domowego. Z ogromną ciekawością oglądani byliśmy przez dzieci, które chciały dostać od nas słodycze, długopisy, ołówki, a niektóre prosiły nas o buty czy kurtki przeciwdeszczowe. Na krótko przed północą nasz samochód został uwolniony z błota dzięki czemu resztę nocy mogliśmy spędzić w aucie. Wczesnym rankiem przywitał nas świeży kilkucentymetrowy śnieg, ogromne stada jaków widoczne z oddali i ponad 25 ogromnych ciężarówek, zagrzebanych w błocie.

W dalszej drodze powrotnej przejechaliśmy przez przełęcz Gyatso-la (5220 m n.p.m.) malowniczo aż po horyzont pokrytej śniegiem z ośnieżonymi szczytami sześciotysięczników. Przypomina ona legendarną krainę himalajskiego Jeti. 

Chiny Chiny fot. Łukasz Wall
Później odwiedziliśmy jeszcze klasztor Sakya - budowlę w kształcie niedostępnej twierdzy z XIII wieku i klasztor Tashilhunpo w Shigatse, jeden z najlepiej zachowanych klasztorów w Tybecie, siedzibę Panczel Lamy (Wielkiego Nauczyciela). Niestety nie mogliśmy tam spędzić dużo czasu, a szkoda, bo jest tam co oglądać. Największe wrażenie robią kilkupiętrowej wysokości pozłacane posągi Buddy i ogromne, również pokryte złotem stupy. Z kolei w Gyantse, mieście, gdzie chińskie wpływy są bardzo mało widoczne, krótko zwiedzaliśmy XV-wieczny klasztor Pelkor Chode, stanowiący kiedyś część całego zespołu klasztornego, w skład którego wchodziło 15 klasztorów, i Twierdzę Gyantse. Gyantse było ostatnim punktem naszego programu. Stamtąd pojechaliśmy prosto do Lhasy, częściowo wzdłuż jednego z czterech świętych jezior, jeziora Yamdrok-tso, zwanego również Jeziorem Skorpiona. Z okien samochodu widać było błękitnoturkusowe wody jeziora poniżej drogi i nieliczne grupki pielgrzymów okrążających to święte jezioro. 

Przy pięknej słonecznej pogodzie wróciliśmy do Lhasy, gdzie pożegnaliśmy się z naszym tybetańskim kierowcą Pu-pu i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek po naszej wyprawie.

słowa kluczowe: termin: czerwiec 2000

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 10490 od 30.08.2005

Komentarze

Liczba komentarzy: 5
Igkuvt

best allergy pills for adults allergy medication without side effects tablet for allergy on skin

Avni

Men in this residential area of Goa must pay relatively little to obtain the services of escorts. The price paid for these chicks is very reasonable compared to the quality levels. These girls are always concerned with keeping men satisfied by displaying their abilities.
Goa Escorts||
Escorts in Goa||
Escorts Goa||
Goa Escorts Service||
Russian Escorts in Goa||
Goa Escorts Agency||
North Goa Escorts||
South Goa Escorts||
Independent Goa Escorts||
Goa Escorts Services||
Russian Escorts Goa||
Escorts Service in Goa||
Goa Russian Escorts||
Goa Female Escorts||
Goa Escorts||
Escorts In Goa||
Escorts Goa||
Goa Escorts Service||
Goa Escort||
Escort In Goa||
Escort Goa||
Goa Escort Service||
Female Escorts In Goa||
High Profile Escorts In Goa||
Goa Escort Girls||

Kunal Tomar

Escort rates in Defence Colony vary depending on the experience, services offered and availability of the escort. In general, you can expect to pay between 7,000 to 15,000 INR per hour for a reputable and skilled Call Girls in Defence Colony. Some high-end escorts may charge 20,000 INR or more per hour. It ultimately comes down to the specific escort you choose. We offer escorts at a wide range of rates to suit any budget.

Ayesha

Vivanta by Taj Ambassador Hotel Escort are highly creative in motivating the moods of men. It is definitely some of the major times of love that one can benefit in for sure to deal with these amazing skilled professionals.

priyanka

The Escorts in Taurus Sarovar Portico Hotel New Delhi is the best of the best and is recognized for its exemplary service. They are not cheap, but also do not have high-quality service.

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone