lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Amman  
PetraWadi Musa, Jordaniafoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Blinken tackles a tough China visit. Will it help?

Searing heat shuts schools for 33 million children

US jails Chinese man who threatened student activist

TikTok vows to fight 'unconstitutional' US ban

The batting blitz turning cricket into baseball

Australian police launch manhunt for Home and Away star

'Male' hippo in Japanese zoo found to be female

Diabetic Delhi leader finally gets insulin jab in jail

Ten dead after Malaysia navy helicopters collide

Tens of thousands evacuated from massive China floods

'Stay strong,' parents tell Gaza hostage after video

House speaker heckled by Gaza protesters at Columbia

Searching for missing loved ones in Gaza’s mass graves

Tents appear in Gaza as Israel prepares Rafah offensive

Iranian rapper sentenced to death, says lawyer

UN 'horrified' by Gaza hospital mass grave reports

Argentina seeks arrest of Iranian minister over bombing

'We need a miracle' - Israeli and Palestinian economies battered by war

US to send new Ukraine aid right away, Biden says

Restart aid to Palestinian UN agency, EU urges

Miasta Azji

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Jordania
     kursy walut
     JOD
     PLN
     USD
     EUR
  •  Jordania
     wiza i ambasada
    Jordania
    ambasada w Polscenie
    wymagana wizatak
    Wiza na 30 dni do uzyskania na większości przejść granicznych - ok. 40 JOD.W Aqabie bezpłatna wiza 14-dniowa.
    Najmniejsza
    prowizja w Polsce!
    sprawdź szczegóły

Bliski Wschód 2000

niedziela, 28 sie 2005

Czas trwania naszej wyprawy: 29 lipca - 1 września 2000
Uczestniczyły 4 osoby: Agnieszka, Sebastian, Marcin i ja.

Katowice - Istambuł - Antakia - Damaszek

Po zeszłorocznym wyjeździe do Kazachstanu i Kirgizji kolejnym celem miał być Nepal. Jednak z różnych względów nie udało mi się doprowadzić do realizacji tych planów. Z radością więc przyjąłem od znajomych ofertę wyjazdu na Bliski Wschód. Trochę szperania w sieci, zakup przewodnika Lonely Planet Syria & Jordan, szczepienia (tak na wszelki wypadek) przeciwko żółtaczce AB i durowi brzusznemu, wizy (o tym na końcu) i w drogę. 

Długo zastanawialiśmy się, jak najtaniej i najszybciej dojechać do Istambułu. Braliśmy pod uwagę różne warianty: przez Ukrainę i Rumunię pociągiem albo promem z Odessy do Varny, jednak koniec końców stanęło na tym, że wykupiliśmy przejazd w biurze podróży - powrotny bilet 110 USD + 15 USD za wizę jugosłowiańską i w taki oto sposób, po około 38 godz. dojechaliśmy we wczesnych godzinach rannych, bez większych przygód do Istambułu. Tam, po krótkiej drzemce na skwerku pod Hagia Sophia, pojechaliśmy metrem na Otogar (dworzec autobusowy), gdzie, zwiedziwszy kilkanaście biur różnych przewoźników, kupiliśmy (targować się!!!) za 32 USD od osoby bilet na najbliższy autobus do Damaszku. 

Bardzo wygodnym mercedesem z jedną przesiadką w Antakii dojechaliśmy na drugi dzień późno wieczorem do Damaszku. W autobusie serwowano nam cały czas zimną wodę mineralną oraz kawę i herbatę. Przez granicę turecko-syryjską przebrnęliśmy w miarę sprawnie i bez żadnych niespodzianek. Wbili nam do paszportów mnóstwo pieczątek, musieliśmy też wypisać specjalne urzędowe druki. Nikt się nie spieszył, wszystko odbywało się w żółwim tempie, tak że w sumie zajęło nam to około 1,5 godz. 

W Damaszku gdy tylko wysiedliśmy z autobusu otoczyło nas kilkunastu taksówkarzy, a że pora była późna, zdecydowaliśmy się pojechać do polecanego w LP Hotelu Al-Haramain (Bahsa Street) właśnie taksówką. Kosztowało nas to 4 USD i - jak się dowiedzieliśmy później - przepłaciliśmy co najmniej 2 razy. Niemniej w ten oto sposób znaleźliśmy się w hotelu, który wszystkim polecam - jest tani (135 SP za miejsce na dachu), czysty i bardzo przytulny. Bardzo fajnym zwyczajem w krajach arabskich jest nocleg na dachu, co oprócz tej zalety, że jest tani, ma jeszcze tę, że w nocy jest nieco chłodniej niż w pokojach. Należy jednak starać się wybierać te hotele, które nie leżą w bezpośrednim sąsiedztwie głównych ulic, bo o ile do nawoływań muezinów można się przyzwyczaić, to ryk klaksonów nie da zasnąć nawet najbardziej zmęczonemu globtroterowi. 

Nigdy nie zapomnę tej pierwszej nocy spędzonej na Bliskim Wschodzie - cudownie ciepło, gwiazdy na bezchmurnym niebie i w oddali pomruk tętniącej całonocnym życiem ulicy.

Pomimo czterech dni spędzonych w autobusie i potwornego zmęczenia, już o 4.00 rano zostaliśmy zbudzeni przez muezina przypominającego o porannej modlitwie, a o godzinie 8.00 przez intensywne słońce zwiastujące upalny dzień. Było nam to jednak na rękę gdyż tego dnia i tak musieliśmy wstać wcześnie po to, żeby załatwić wizę jordańską (w Polsce nie ma ambasady, a najbliższa jest w Wiedniu lub Moskwie). 

Syria Syria fot. Krzysztof Byrski
Tak więc szybki prysznic, rzut oka do przewodnika i udajemy się do Ambasady Hashemite Kingdom of Jordan, bo taka jest oficjalna angielska nazwa tego kraju. Przed wejściem spora kolejka i nic dziwnego, bo chętnych dużo, a godziny urzędowania tylko od 8.30 do 11.00. I znowu stosy formularzy do wypełnienia + 1 zdjęcie + 900 SP opłaty. I tu mały zgrzyt - nie można płacić w dolarach, a my nie mamy wystarczającej ilości funtów syryjskich. Do 11.00 pozostało ledwie kilka minut! Biegiem z Marcinem lecimy do najbliższego kantoru, ale jak na złość w okolicy nie ma żadnego, w końcu ktoś nas zaczepia i prowadzi po przeróżnych dziwnych zakamarkach do... sklepu z bielizną, gdzie następuje wymiana. Szybko wracamy do ambasady, mokrzy i zdyszani, gdyż zaczął się największy upał (na początku sierpnia temperatury dochodziły do 47oC w cieniu!). Udaje nam się w końcu dopełnić formalności, ale ja i Marcin mamy dość. Jeszcze tylko 2 godz. czekania na odbiór wizy i jutro możemy jechać dalej. 

Tymczasem w końcu jemy śniadanko - pysznego falafela (15 SP) i sok ze świeżo wyciskanych owoców z lodem (25 SP), a na koniec kupujemy mix orzechowy, czyli po 100 gr przeróżnych orzechów, których jest tutaj mnóstwo i które są po prostu pyszne. 

Zwiedzamy też miasto, ale tylko pobieżnie, ponieważ mamy zamiar zatrzymać się tu na dłużej w drodze powrotnej. Około 14.00 upał staje się nie do zniesienia (później dowiedzieliśmy się, że tegoroczne lato było wyjątkowo upalne), dlatego też wracamy do hotelu, gdzie w cieniu śpimy na naszym dachu kilka godzin. A wieczorkiem idziemy na suk, czyli miejscowy bazar i na kawę do jednej z licznych knajpek na starym mieście. Mimo późnej pory jest wciąż bardzo ciepło (około 30oC), ale co najważniejsze nie ma palącego słońca, do którego jeszcze nie zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dookoła mnóstwo ludzi, każdy nas zagaduje, uśmiecha się - jednym słowem, sielanka. Skąd w ogóle takie uprzedzenia do Arabów? Jeszcze nie raz będziemy mieli okazję przekonać się, że to wyjątkowo gościnny naród i bardzo przyjaźnie nastawiony do turystów.

Damaszek - Amman - Jerash - Morze Martwe - Maan - Petra - Aqaba

Następnego dnia wcześnie rano idziemy na dworzec autobusowy (około 300 m za muzeum narodowym), gdzie za 300 SP każdy z nas kupuje bilet do Ammanu. We wszystkich autobusach działa klimatyzacja, bardzo często zdarza się też tak, że jest w nich wręcz piekielnie zimno. Tak było i w tym przypadku. Dobrze, że znaleźliśmy jakieś koce na końcu autobusu, ale i tak szczękaliśmy zębami z zimna przez całą drogę

Amman by night Amman by night fot. Krzysztof Byrski-
Granica syryjsko-jordańska i znowu biurokracja goni biurokrację. Kontrola jordańska jest na dodatek bardzo skrupulatna, trzeba wyjąć wszystkie bagaże z autokaru, które zostają poddane mniej lub bardziej dokładnym oględzinom. Cała odprawa zajęła w sumie 2 godziny, po czym usłyszeliśmy powitalne Welcome to Jordan i tak znaleźliśmy się w tym pięknym kraju. Jeszcze tylko kilka godzin w autobusie i jesteśmy w Ammanie. Z dworca autobusowego jedziemy taksówką za 1 dinara do Hotelu Baghdad, który znajduje się w centrum miasta. Oczywiście bierzemy miejsce na dachu (2 JD) i uderzamy do miasta. Obowiązkowo pijemy sok (0,5 JD) i jemy shawarme, czyli lokalny kebab (0,3 - 0,4 JD). 

O ile w Syrii turystów spotyka się na każdym kroku, to - mimo że Jordania jest bardziej cywilizowana - jest ich tutaj znacznie mniej. Nic dziwnego, że budzimy małą sensację. Co chwilę ktoś nas zaczepia słowami: What’s your name, Hello, Welcome. Na dłuższą metę jest to męczące, ale można się przyzwyczaić.

W Ammanie jest niewiele zabytków, poza amfiteatrem i górującymi nad nim ruinami na pobliskim wzgórzu. Niemniej jest dobrą bazą wypadową dla krótkich wycieczek po atrakcyjnej okolicy. Tak więc następnego dnia jedziemy do Jerash zwiedzać ruiny (wstęp 5 JD - nie ma żadnych zniżek!). Po 5 godz. chodzenia w piekielnym upale, zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy do Ammanu, by kolejny dzień spędzić na załatwianiu w Ministerstwie Antyków i Turystyki jakiejkolwiek zniżki na zwiedzenie Petry, turystycznego i komercyjnego hitu Jordanii. Ma nam w tym pomóc pismo z uczelni potwierdzające nasz statut studenta archeologii. Oczywiście, nikt z nas nie studiuje nawet historii, jednak wysoko postawiony urzędnik "łyka" to i po 3 godz. załatwiania wychodzimy z 50% zniżką, podpisaną przez samego chyba ministra! A jest to nie byle jaka zniżka, gdyż wstęp do Petry kosztuje 20 JD (30 USD) od głowy, a my mamy prawo kupić bilety za 10 JD. Warto było stracić na to pół dnia. 

Z Ammanu robimy jeszcze wypad nad Morze Martwe. Ponieważ wszystkie plaże wokół morza są płatne, polecam wejście od strony Hotelu Rest Hous, które jest najtańsze (3JD). Na plaży są prysznice i możliwość kąpieli błotnych. Oczywiście, każdy z nas jest ciekaw, czy to, co czytał o Morzu Martwym, jest prawdą. I jest! Efekt jest po prostu niesamowity. W chwili, gdy zaczynam tracić grunt, nogi automatycznie unoszą się, a ja przyjmuję pozycję horyzontalną. Cała sytuacja tak mnie rozbawiła, że śmieję się na głos sam do siebie. Woda jest gorąca i wręcz tłusta, w dodatku po dłuższym moczeniu się sól zaczyna szczypać w pewne wrażliwe części ciała. Dobrze, że na plaży są prysznice. Przydaje się też woda mineralna, którą przywieźliśmy z Ammanu, gdyż w tutejszej knajpce jest kilkakrotnie droższa. To największa depresja na świecie, jest potwornie gorąco i na dodatek bezwietrznie. Należy uważać na słońce, gdyż bardzo łatwo można dostać udaru słonecznego. W wodzie warto założyć okulary przeciwsłoneczne - nie życzę nikomu, żeby mu chociaż kropla wody wpadła do oka, panowie, pamiętajcie też, aby rano się nie golić, bo marny wasz los. 

Jeszcze kilka słów o transporcie w stolicy Jordanii. Doskonałym wynalazkiem są tzw. service taxi, które obsługują ściśle określone trasy. Są to białe i bardzo stare mercedesy, w których oprócz kierowcy może jechać 5 osób. Ich atutem jest to, że są tanie (średnio 0,5 JD za przejazd). Wystarczy rano przed planowaną wycieczką poprosić recepcjonistę w hotelu, aby napisał po arabsku nazwę dworca (jest ich w Ammanie kilka), do którego chcemy dojechać, i wskazał drogę postoju obsługującego daną trasę service taxi. 

Wieczorem wyjeżdżamy z Ammanu do Maan, który znajduje się po drodze do Petry. Tam zatrzymujemy się w jedynym hotelu, tym razem mamy pokój za 2,5 JD od osoby. O mieście wiemy tyle, że warto udać się w nim do pewnej knajpy, którą poleca LP. Jednak mamy pecha, gdyż jest zamknięta na cztery spusty. Pech to pech. Na drugi dzień bierzemy taksówkę do Petry chyba za 4 JD. Prowadzi ją młody chłopak, który choć słabo mówi po angielsku, to cały czas nas zagaduje. W pewnym momencie zjeżdżamy z głównej drogi, by po chwili znaleźć się w środku winnic. Nasz kierowca zamienia dwa słowa ze swoim znajomym i po chwili mamy w aucie chyba ze 3 kilo świeżutkich winogron. Gratis! Tak po prostu, żeby podróż minęła nam przyjemniej.

Jordania Jordania fot. Krzysztof Byrski
Po godzinnej podróży dojeżdżamy do Wadimusy i lokujemy się na dachu w Wadimusa Spring Hotel (2 JD). Wieczorem oglądamy Indiana Jones - Ostatnia krucjata, gdzie jak wiadomo jest scena, którą kręcono w Petrze. Rano pobudka o 6.00 i jedziemy do Petry. Każdy z nas oprócz aparatu fotograficznego dźwiga po dwie półtoralitrowe butelki wody i kanapki. Za tę samą wodę, za którą płacimy 350 filsów we wsi, w Petrze trzeba by zapłacić 1,5 JD. Nasze glejty działają bez zarzutu i wchodzimy do środka. Na początku wszystko wygląda tak jak skalne miasta w Adszpachu i Teplicach w Czechach. Za chwilę jednak wyłania się w całej krasie skarbiec, w którym Indiana Jones szukał świętego Graala. A w środku pustka - nie ma nic. Cały dzień krążymy po górach, słońce piecze straszliwie. O 18.00, po 10 godzinach spędzonych w Petrze, wracamy do hotelu, gdzie zakurzeni i głodni zażywamy kąpieli i jemy potężną kolację (szwedzki stół za 3 JD od osoby). 

Kolejnym naszym celem jest noc na pustyni w Wadi Rum, ale zniechęcają nas informacje o upiornych cenach na pustyni. Może innym razem? Tak więc zamiast na pustynię jedziemy nad rafę koralową do Aqaby - kurortu nad Morzem Czerwonym. Z dworca autobusowego w Aqabie bierzemy taksówkę w kierunku granicy z Arabią Saudyjską, gdzie zaczyna się rafa koralowa. Tam rozbijamy się na kempingu Mohamed Sea, który znajduje się wprost na plaży. Jest czysty i tani (1 JD), w dodatku studenci mają 20% zniżki na wszystko! Można też korzystać z kuchni. Polecam gorąco. 

Rozbijamy namioty, pożyczamy maski oraz fajki i do wody. Pierwszy raz jestem nad rafą koralową, no i brak mojego doświadczenia wychodzi na samym początku - nadziewam się ręką na jeżowca. Boli piekielnie. Okazuje się, że są specjalne wejścia do wody, znane tubylcom, na tyle głębokie, że można uniknąć spotkania z jeżowcem. Miejscowi ostrzegają nas też przed groźnymi lion i stone fish (pewnego Greka z naszego kempingu odwieziono do szpitala po tym, jak nadepnął na stone fish). Mimo "tylu" niebezpieczeństw - nurkujemy. Tego, co zobaczyłem, nie da się opisać żadnymi słowami. Czułem się jak w środku filmu przyrodniczego. Dookoła mnóstwo pięknych, kolorowych ryb różnej wielkości, olbrzymie ławice maleńkich rybek i mnóstwo przedziwnych stworzeń, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Jednym słowem BAJKA!!! 

Ambicją każdego z nas było zobaczenie owej niebezpiecznej, a zarazem bardzo oryginalnej jeśli chodzi o wygląd, lion fish. I ostatniego dnia udaje mi się - widzę aż 5 "lajonek"! Na kempingu Mohamed Sea byliśmy cztery dni i moim zdaniem była to najfajniejsza część naszego wyjazdu.

Aqaba - Amman - Damaszek - Palmira - Lattakia - Crac des Chevaliers - Tartus

Z Aqaby wracamy do Syrii. Gdybyśmy mieli więcej czasu i pieniędzy, moglibyśmy popłynąć promem do Egiptu na Płw. Synaj albo pojechać do Izraela, do sąsiedniego kurortu Eliatu, skąd dalej można się dostać do Jerozolimy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że wbicie izraelskiej pieczątki do paszportu oznacza zamknięcie drogi m.in. do Syrii i Libanu. Z Aqaby jedziemy do Ammanu (4 JD) i dalej do Damaszku (5 JD). Na granicy obowiązkowa opłata wyjazdowa z Jordanii 4 JD i tu uwaga - nie można płacić w dolarach. O 2.00 nad ranem jesteśmy w Damaszku i taksówką jedziemy do naszego hotelu. Ponieważ nie ma w nim już miejsc, idziemy do sąsiedniego, po czym w południe przenosimy się z powrotem do Al Haramain. 

Teraz dopiero zwiedzamy Damaszek: Stare Miasto z wszystkimi atrakcjami, Meczet Omayyad, Muzeum Narodowe (studenci 15 SP). Największe wrażenie robią na mnie malownicze uliczki starówki, bazar i wprost przepyszne lody waniliowe, suto obsypane świeżymi pistacjami. Tak pysznych lodów nie jadłem w życiu - koniecznie, ale to koniecznie trzeba spróbować, a trafić do lodziarni jest bardzo łatwo, bo znajduje się na głównej ulicy bazaru. Wieczorem jedziemy podziwiać widok na całe miasto nocą z góry Casus. Jednak jak na złość, żadne zdjęcie z Casusa mi nie wyszło. A naprawdę było co podziwiać - niekończące się morze świateł sięgające po horyzont. Widok pozostaje w pamięci na całe życie obowiązkowo trzeba to zobaczyć - warte wszystkich pieniędzy.

W Damaszku zostajemy parę dni, poznajemy też Michała i Hajdara, który jest pół-Syryjczykiem, pół-Polakiem. Z Michałem jedziemy do Palmiry, by zwiedzić najlepiej zachowane w całej Syrii ruiny z II wieku naszej ery. Lokujemy się w tanim i czystym hotelu Baal Shamen. Na drugi dzień od samego rana chodzimy po okolicy. Ruiny ciągną się na olbrzymiej powierzchni, aż 50 ha. Wyjątkowo też praży słońce - w końcu nic dziwnego, znajdujemy się na pustyni. Po 5 godzinach mam dość, na dodatek zapomniałem się rano wysmarować kremem z filtrem. Czuję, jak mnie piecze cała twarz. Wracamy do hotelu, gdzie bierzemy zimny prysznic - co za ulga! Wystarczył jednak jeden dzień gdy nie posmarowałem twarzy ochronnym kremem i skutek jest taki, że na drugi dzień schodzi mi skóra z nosa i z czoła. 

Syria Syria fot. Krzysztof Byrski
Z Palmiry jedziemy nad Morze Śródziemne do Lattakii przez Homs, w którym musimy się przesiąść na właściwy autobus. Nie życzę nikomu znaleźć się w tym brudnym i śmierdzącym mieście. Jest to typowo robotnicze miasto i zarazem największe slumsy Syrii. Tak się składa jednak, że większość autobusów odjeżdża właśnie stąd i raczej trudno uniknąć tego miejsca. Późno w nocy dojeżdżamy do Lattakii, skąd odbiera nas Hajdar, u którego w domu spędzamy trzy dni. Lattakia jest mało ciekawa, nie ma specjalnie czego zwiedzać, nic dziwnego, że całymi dniami i nocami pływamy w morzu. Zwłaszcza w nocy jest bardzo przyjemnie, gdyż nie ma piekącego słońca, a woda jest tak samo ciepła jak w dzień.

Po trzech dniach totalnego nieróbstwa jedziemy do Crac des Chevaliers (Qala’at al-Hosn) podziwiać potężny i bardzo dobrze zachowany zamek z XII wieku (wstęp 15 SP). Istotnie robi wrażenie. Śpimy w bezpośrednim sąsiedztwie twierdzy na dachu pobliskiego hotelu la Table Ronde (75 SP). W nocy strasznie wieje, słychać też odgłosy burzy w oddali. Była to w sumie najzimniejsza noc, jaką spędziliśmy na Bliskim Wschodzie. Na drugi dzień jedziemy do Tartusa, skąd planujemy dostać się do Trypolisu. A więc przed nami ostatnie już państwo, które chcemy zobaczyć...

Trypolis - Dolina Qadicha - Byblos - Tyr - Sydon - Bejrut - Balbeek - Alleppo - Kapadocja - Ankara - Istambuł - Katowice

Za 4 USD od głowy bierzemy starego i wysłużonego mercedesa i w sześć osób razem z kierowcą jedziemy do Libanu. Szybko dojeżdżamy do granicy, gdzie przechodzimy przez standardową kontrolę. Celnik dodatkowo wymaga od nas, abyśmy podali mu konkretny adres miejsca naszego pobytu w Libanie. Znamy tylko jeden hotel - des Cedres w Trypolisie, w którym faktycznie później śpimy. To wystarcza. Jeszcze tylko pieczątki do paszportu i mijając zasieki oraz stanowiska artylerii wjeżdżamy do Libanu.

Droga wiedzie cały czas brzegiem morza, od czasu do czasu przejeżdżamy też przez wojskowe punkty kontrolne. Jednak nikt nas nie zatrzymuje i po niecałej godzinie jesteśmy w Trypolisie. Oczywiście, zatrzymujemy się w Hotel des Cedres za 4 USD od osoby. Jest tani jak na libańskie warunki, ale nic poza tym. Wieczorem idziemy na obchód miasta, które jednak nie jest żadną specjalną rewelacją. Na drugi dzień wynajmujemy taksówkę aż za 40000 LL i jedziemy do rezerwatu cedrów, które są symbolem tego kraju i które po prostu trzeba zobaczyć. Rezerwat położony jest wysoko w górach, prawie na 2000 m n.p.m. Mijamy szereg malowniczych miasteczek położonych w przepięknej dolinie Qadicha. Dookoła zieleń i... plakaty wyborcze, w końcu za dwa tygodnie odbędą się tu wybory do parlamentu.

Liban Liban fot. Krzysztof Byrski
Po ponad godzinnej jeździe w końcu jesteśmy. Wejście do rezerwatu jest bezpłatne i całe szczęście, bo ta podróż już znacznie nadszarpnęła nasz budżet. O cedrach miałem jakie takie pojęcie, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje oczekiwania. Są po prostu piękne! Olbrzymie, dostojne, o charakterystycznym kształcie. A jaki cudowny zapach rozchodzi się dookoła, tego się nie da opisać. Naprawdę warto było. Godzinę chodzimy po tym malutkim rezerwacie, po czym wracamy naszą taksówką, zaliczając po drodze jeszcze małą jaskinię Qadicha (4000 LL), która już jednak nie rzuca nas na kolana. Warto jeszcze dodać, że zaraz za rezerwatem znajdują się wyciągi narciarskie, których górna stacja ulokowana jest na wysokości prawie 3000 m n.p.m. Oczywiście jest środek lata i o żadnym śniegu nie może być mowy, ale zimą musi tu być przepięknie. 

Jeszcze tego samego dnia kupujemy bilety na autobus do Byblos (1 USD) i wieczorem wyjeżdżamy z Trypolisu. Autobus, którym jedziemy, kończy swoją trasę w Bejrucie i tam nieoczekiwanie dojeżdżamy, gdyż nikt po drodze nie poinformował nas, gdzie mamy wysiąść. Okazuje się jednak, że autobus wraca, więc i my razem z nim. Kierowca każe nam kupić nowy bilet, ale nie z nami takie numery. W końcu to jego wina. No i przegadaliśmy go, tak więc późno w nocy dojeżdżamy do Byblos, gdzie od razu rozbijamy się na tutejszym kempingu.

Kemping ten leży nad samym morzem, pół godziny drogi od Bejrutu. Jest czysty, ma kuchnię turystyczną, prysznice z ciepłą wodą i jest tani (3 USD od osoby). Ponieważ stanowi niezłą bazę wypadową praktycznie na cały Liban, zostajemy tu dłużej. Nazajutrz zwiedzamy okolicę, czyli zamek i ruiny ponoć jednego z najstarszych miast na świecie (1500 LL). Moim zdaniem nie warte zachodu. Całe popołudnie za to poświęcamy na kąpiel w Morzu Śródziemnym, a wieczorem - prawdziwa uczta, na którą składa się własnej roboty zrobione spaghetti, winogrona, które rosną na kempingu oraz pyszne i - co ważne - tanie, libańskie piwo Almaza. Jest przyjemnie ciepło, szum morza, blask księżyca, nie chce się w ogóle spać. Do późna w nocy gramy w brydża i pijemy piwo za piwem.

Liban Liban fot. Krzysztof Byrski
Następnego dnia jedziemy do Tyru, Sydonu i Bejrutu. Najpierw autobusem, który łapiemy na autostradzie w Byblos do Bejrutu (1000 LL). Potem dojazd z dworca Dora na Cola 500 LL i stamtąd rejsowym autobusem do Sydonu (750 LL). Po drodze mijamy dzielnice, które znalazły się w bezpośrednim rejonie działań wojennych. Zniszczone, ostrzelane domy robią przygnębiające wrażenie. To zupełne przeciwieństwo tego Bejrutu, który widzieliśmy wjeżdżając od strony Trypolisu - hotele, kasyna, night cluby - istne Las Vegas. Po godzinie jesteśmy w Sydonie. Tutaj znajduje się malowniczy zamek nad brzegiem morza, do którego studenci mają wstęp za 2000 LL. Po obejrzeniu zamku należy udać się koniecznie na pobliski bazar. Nie jest on wielki, ale pełen wąziutkich i krętych uliczek, na których można kupić owoce, ciastka, ubrania i różne drobiazgi. Mnie osobiście podobały się małe warsztaty stolarskie, w których miejscowi rzemieślnicy wyrabiali meble, krzesła, stoły. 

Z Sydonu również za 750 LL udajemy się do Tyru (Sur). To bardzo ładne i czyste miasteczko, niedaleko granicy z Izraelem słynie z ruin. To, że wrogie państwo jest jednak obok, widać tu na każdym kroku. W mieście sporo libańskiego wojska i "Błękitnych Hełmów" z UN. Z jednym z nich, nepalskim żołnierzem, zamieniam nawet kilka zdań. Trochę kluczymy po miasteczku, zanim znajdujemy ruiny. Ponieważ nieoczekiwanie znaleźliśmy się z drugiej strony głównego wejścia, od strony morza, wchodzimy za darmo. Nieświadomie oszczędzamy w ten sposób kilka tysięcy lirów.

Na uwagę zasługują ruiny malutkich domów mieszkalnych zbudowanych z czerwonych cegieł. Poza tym mamy jeszcze kilka kolumn i to właściwie wszystko... 

Wracamy do Bejrutu, skąd idziemy spacerkiem do dowtown. Po drodze mijamy nieliczne już ruiny zbombardowanych budynków. Co chwila też oglądam się za ślicznymi libańskimi dziewczynami, o śniadych cerach i dużych, pięknych oczach. W Libanie rzadko która dziewczyna ma chustę na głowie i jest ubrana w tradycyjny arabski strój. Dlatego też mogę teraz w pełni podziwiać urodę moim zdaniem najładniejszych dziewczyn na świecie. Dochodzimy do wspaniale odbudowanego centrum miasta. Wszystkie budynki wyglądają jakby były zbudowane z piaskowca. Mnóstwo knajpek na świeżym powietrzu kusi, żeby usiąść na chwilę, ale ceny po prostu zabijają. Błąkamy się po okolicy, robimy zdjęcia i wieczorem wracamy na nasz kemping w Byblos.

Rano pakujemy się i już z plecakami jedziemy do Bejrutu, a potem minibusem (3000 LL) do Balbeek. Podróż trwa kilka godzin, wysiadamy jednak pod samym wejściem do najlepiej zachowanych ruin w Libanie. I tu mały szok cenowy - wstęp 12000 LL, nie ma przy tym żadnych zniżek dla studentów. Co robić, trzeba płacić, kupujemy bilety, zostawiamy plecaki i idziemy zwiedzać. Jak na złość jesteśmy świeżo po jakimś festiwalu, który się tu odbywał i w centralnym miejscu musimy przeciskać się między rusztowaniami po trybunach dla gapiów. Psuje to strasznie urok tego miejsca. Wspaniałe są za to ogromne kolumny oraz świątynia Jowisza. Fascynujący widok. 

Jeszcze tylko muzeum, obiad w miasteczku i wracamy do Bejrutu, skąd miejskim autobusem jedziemy na międzynarodowy terminal (Port), gdzie kupujemy bilety (5000 LL) na najbliższy autobus do dużego miasta na północy Syrii - Alleppo. Bardzo późno w nocy dojeżdżamy na miejsce. 

Rano kupujemy bilety do Aksaray, zwiedzamy Alleppo i w południe jedziemy do Turcji. W planach mamy jeszcze krótki pobyt w Kapadocji. Tam też się udajemy i rozbijamy na kempingu w Goreme. Dookoła Goreme ciągną się winnice, tak że zwiedzamy okoliczne atrakcje i co rusz objadamy się winogronami. W nocy dokuczają nam straszliwie chłody, temperatura spada do około 15 st. C. Dwa dni spędzamy w Kapadocji, po czym dzielimy się na dwójki i stopem wracamy do Istambułu. Marcin i ja dojeżdżamy z raczej niemiłymi przygodami tylko do Ankary, skąd nocnym autobusem przyjeżdżamy rano do Istambułu. Tam znajdujemy Agnieszkę i Sebastiana, którym udało się dojechać dzień wcześniej i lokujemy się w tanim i dość przyjemnym Hotelu Sindbad. Po dwóch dniach spędzonych w Istambule i ponad miesiącu na Bliskim Wschodzie wracamy w końcu do domu.

Na koniec kilka rad i sprawdzonych patentów:

Wszystkie arabskie państwa oraz Turcja wymagają wizy od obywateli RP. Wiza turecka (jednorazowa) kosztuje 10 USD i jest do kupienia za amerykańską walutę na przejściu granicznym. Wizę syryjską można dostać w Warszawie w ambasadzie, a koszt wizy wielokrotnego przekraczania wynosi 47 USD. Wiza libańska (na jeden wjazd, tzw. pojedyncza) także do załatwienia w ambasadzie w Warszawie, kosztuje 35 USD. Z kolei wizę jordańską (pojedynczą) można załatwić w Damaszku w Ambasadzie Jordanii i kosztuje 900 SP (około 20 USD).

Planując większe zakupy należy pamiętać, że w krajach arabskich piątek jest dniem wolnym od pracy, można też w tym dniu mieć spore problemy z wymianą pieniędzy.

Pieniądze można wymieniać bez problemów w bankach, kantorach, a nawet jak w przypadku Syrii - w sklepach (najlepszy kurs).

Wybierając się na Bliski Wschód w lipcu - sierpniu trzeba być przygotowanym na bardzo duże upały, dlatego też obowiązkowo trzeba zabrać ze sobą krem z filtrem UV, okulary przeciwsłoneczne i czapkę.

Targować się wszędzie, a najbardziej w Turcji.

Jeśli chodzi o wodę, to zalecana jest raczej mineralna oryginalnie kapslowana, niemniej w Syrii jest mnóstwo ulicznych kraników z pitną wodą, którą pije większość turystów (my też) i po której nigdy nikomu z nas nic nie było.

Przy wyjeździe z Jordanii drogą lądową należy pamiętać o opłacie wyjazdowej pobieranej na granicy (4 JD).

W Syrii i Libanie (nie wszędzie) honorowane są zniżki dla studentów po okazaniu legitymacji (np. ISIC, GO 25). Nie ma natomiast żadnych zniżek w Jordanii.

Polecam wszystkim bardzo dobry przewodnik Lonely Planet Syria & Jordan, z kolei kupno Lonely Planet Lebanon jest wyrzuceniem pieniędzy w błoto - informacje takie jak koszty transportu czy noclegów są zawyżone, niepełne i mało dokładne. Natomiast przewodnik Lonely Planet Middle East jest dobry, choć zbyt ogólny.

We wszystkich krajach, z wyjątkiem Turcji, można w miarę spokojnie porozumieć się po angielsku. W Turcji stanowi to spory problem.

słowa kluczowe: termin: 29 lipca - 1 września 2000
trasa: Katowice - Istambuł - Antakia - Damaszek - Amman - Jerash - Morze Martwe - Maan - Petra - Aqaba 
- Palmira - Lattakia - Crac des Chevaliers - Tartus - Dolina

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 15358 od 28.08.2005

Komentarze

Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone