lub
w jakim celu? zapamiętaj mnie
 
Warszawa
Biszkek  
Kirgiski dywanKirgistanfoto: Krzysztof Stępieńźródło: transazja.pl
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
 
Booking.com

Najnowsze artykuły

Flames of... Baku

Top of the top - Iran!

Oman - to zdecydowanie więcej niż jedyne państwo na literę "O".

Nepal - My first time

e-Tourist Visa do Indii - wyjaśniamy szczegóły

Stambuł z zupełnie innej perspektywy

Cud w indyjskiej Agrze na miarę drugiego Taj Mahal

Do Mongolii bez wizy

Muktinath (Jomsom) Trekking - profil wysokości i statystyka

Bezpłatne wycieczki po Dosze dla pasażerów Qatar Airways

Do Indonezji bez wizy

Wiza do Indii wydawana już na lotnisku?

Poznaj Azję Centralną oglądając animowane filmy

Co wiesz o Azji Centralnej?

Bilet na indyjski pociąg tylko na 60 dni przed odjazdem?

Turkish Airlines poleci do Kathmandu!

Sydney church stabbing was a 'terrorist' attack, police say

Chinese internet amused by building that looks like sanitary pad

Hero who confronted stabber promised Australia visa

Lightning and rain kill dozens in Pakistan

Confronting pro-Kremlin troll on false claims about Sydney mall attack

China influencer's pages shut down over fake story

'Obvious' Sydney killer targeted women - police

'Hero' who took on killer describes Sydney attack

Judge finds Australia parliament rape reports were true

Molly the magpie returned home after public outcry

Israel demands sanctions on Iranian missile project

Israel war cabinet meets to discuss Iran response

Bowen: As Israel debates Iran attack response, can US and allies stop slide into all-out war?

Oil prices dip after Iran attack on Israel

Saudi FA 'shocked' as fan appears to whip player

US tells Israel it won't join any Iran retaliation

What was in wave of Iranian attacks and how were they thwarted?

BBC Verify examines video from Iran's attack on Israel

Why has Iran attacked Israel?

All eyes on Israel's response to Iran

Miasta Azji

 Pekin

warto zobaczyć: 27
transport z Pekin: 5
dobre rady: 60

wybierz
[opinieCount] => 0

 Szanghaj

warto zobaczyć: 18
transport z Szanghaj: 1
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

 Katmandu

warto zobaczyć: 14
transport z Katmandu: 3
dobre rady: 21

wybierz
[opinieCount] => 0

 Tajpej

warto zobaczyć: 22
transport z Tajpej: 11
dobre rady: 39

wybierz
[opinieCount] => 0

 Pokhara

warto zobaczyć: 9
transport z Pokhara: 1
dobre rady: 9

wybierz
[opinieCount] => 0

 Hua Shan

warto zobaczyć: 8
transport z Hua Shan: 3
dobre rady: 18

wybierz
[opinieCount] => 0

 Jerozolima

warto zobaczyć: 9
transport z Jerozolima: 3
dobre rady: 12

wybierz
[opinieCount] => 0

 Xi'an

warto zobaczyć: 10
transport z Xi'an: 2
dobre rady: 19

wybierz
[opinieCount] => 0

 Stambuł

warto zobaczyć: 38
transport z Stambuł: 2
dobre rady: 40

wybierz
[opinieCount] => 0

 New Delhi

warto zobaczyć: 23
transport z New Delhi: 2
dobre rady: 37

wybierz
[opinieCount] => 0

Powiadomienia

Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu

Dołącz do nas!


 
 
  •  Kirgistan
     kursy walut
     KGS
     PLN
     USD
     EUR
  •  Kirgistan
     wiza i ambasada
    Kirgistan
    ambasada w Polscenie
    wymagana wizanie

Kazachstan - Kirgizja 1999

piątek, 26 sie 2005

Czas trwania naszej wyprawy: 10 lipca - 10 sierpnia 1999
Uczestniczyło 9 osób: Gosia, Daria, Karolina, Magda, Ewa, Leszek, Andrzej, Radek i ja.

Katowice - Przemyśl - Lwów - Kijów

Przygotowania do naszego wyjazdu zaczęliśmy jakieś dwa tygodnie przed wyprawą. Polegały one na zdobyciu jakichkolwiek informacji związanych z Kazachstanem i Kirgizją. Nie było to wcale takie proste, gdyż okazało się, że większość dostępnych książek opisujących te kraje pochodzi jeszcze z czasów ZSRR. Mieliśmy do tego jeszcze mapę Rosji i to było właściwie wszystko. 

Następny krok to wizy. Do paszportów wbito nam wizę AB, która obowiązuje w Rosji i - jak myśleliśmy - również w Kazachstanie i Kirgizji. Jak się później dowiedzieliśmy, kraje te mają swoje odrębne wizy (będzie o tym w dalszej części). Przy okazji okazało się, że większość z nas ma zniszczone paszporty (pomarszczona folia w miejscu, gdzie są wszystkie dane) i trzeba było wymieniać je na nowe - na szczęście nie odpłatnie. Pozostało nam jeszcze zrobienie zakupów - jedzenie (w tym mnóstwo zupek chińskich), dolary, filmy do aparatu fotograficznego i ... wyjeżdżamy. 

Nocnym pociągiem z Katowic do Przemyśla dojeżdżamy na miejsce koło 7 rano. Stamtąd do granicy dojeżdżamy busem za 3 zł. Celnicy, gdy dowiadują się, dokąd jedziemy, kręcą z niedowierzaniem głową i... odradzają nam te rejony mówiąc, że tam niebezpiecznie. Wcale nas to nie zniechęca. Celnicy ukraińscy dodatkowo żądają od nas jakiegoś ubezpieczenia (ok. 2 USD), które jest tu wymagane od turystów, ale wykręcamy się, tłumacząc, że my tylko tranzytem, że mamy wizy, za które płaciliśmy, że jesteśmy studentami itd. Udało nam się ich zagadać i wymigać od kupna tego ubezpieczenia. Dzielnie spisało się przy tym pięć naszych dziewczyn, a wiadomo, że gdzie diabeł nie może...

Jesteśmy na Ukrainie. Przestawiamy zegarki o godzinę do przodu i z samej granicy jedziemy miejscowym PKS-em za 1 USD od osoby (można płacić w dolarach) do Lwowa (80 km). Po dwóch godzinach w strasznym upale jesteśmy na miejscu. Sprawdzamy pociągi do Kijowa, wymieniamy w kantorze pieniądze i kupujemy 9 plac kart (najtańsze miejsca leżące) na nocny pociąg (16 hrywien/osobę). Zwiedzamy i podziwiamy Lwów, powoli i z trudem odnawiany i remontowany, zaliczamy kilka cerkwi, operę, pomnik Mickiewicza, bazar i knajpkę z pysznym piwem (taniocha). Wszędzie można dogadać się po polsku - bardzo dużo lwowiaków mówi w naszym języku i ma jakieś polskie korzenie. Tak nam mija cały dzień. Wieczorem wsiadamy w pociąg i jedziemy do Kijowa. 

Pociągi rosyjskie czy ukraińskie są ogromne (jak wszystko w byłym ZSRR) i nawet dość wygodne. Wagon z miejscami "plackartnymi" składa się z szeregu boksów, w którym są cztery miejsca leżące oddzielone korytarzem od dwóch innych. Takich boksów jest kilkanaście, na końcu wagonu jest miejsce na piecyk z kipitokiem - bezpłatnym wrzątkiem, z którego można korzystać do woli. Regułą jest, że prawie żadne okno w pociągu nie da się otworzyć, także po kwadransie wszyscy byliśmy zupełnie mokrzy. Co chwilę przechodził też ktoś przez przedział i próbował sprzedać wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia, ubrania, czytania. Warto mieć trochę drobnych hrywien (za dolary nic nie sprzedadzą), aby kupić piwo, wodę mineralną, chleb. Kładąc się spać, trochę baliśmy się o nasze plecaki, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podczas naszej podróży do Azji i z powrotem nic nam nie zginęło, a ludzie w pociągach okazali się bardzo mili, nawiązaliśmy wiele znajomości.

Rano przyjeżdżamy do Kijowa i od razu pakujemy się do Mc Donaldsa (koło dworca) na hamburgery i na poranną toaletę. Potem z powrotem na dworzec, żeby sprawdzić następne pociągi i kupić bilety. Okazuje się, że pociąg do Karagandy jeździ trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, czwartki i soboty. Tymczasem jest wtorek, godzina 9 rano, a my chcemy jechać dalej. Sprawdzamy jeszcze raz rozkład i znajdujemy pociąg do Akmoły (Astany), nowej stolicy (od 1998 roku) Kazachstanu. Idę z Leonem spytać się o bilety i okazuje się, że zostało tylko 7 plac kart, a do tego każdy podaje nam inną cenę biletów (i tak jest we wszystkich republikach - inna cena w kasie 1, inna w 2, jeszcze inną podają w informacji - paranoja). Krótko naradzamy się - ja jestem za tym, żeby jechać czwartkowym pociągiem do Karagandy, pada również propozycja, żeby jechać do Samary i tam przesiąść się na inny pociąg w kierunku Kazachstanu. 

Ukraina Ukraina fot. Krzysztof Byrski
W końcu mój pomysł zwycięża i udaje nam się kupić 9 plac kart wmiestie (mamy miejsca koło siebie w jednym wagonie) za 215 hrywien (54 USD) jedna do Karagandy. W sumie bilety załatwialiśmy około 4 godzin, co w cale nie jest jakimś wynikiem - w Ałma Acie kombinowaliśmy bilety 2 dni. 

Trzy dni w Kijowie spędzamy na zwiedzaniu wszystkiego, co tylko jest do zwiedzania: muzeum narodowe, muzeum malarstwa, dom, w którym mieszkał Bułchakow z przepiękną starą uliczką (rewelacja - polecam), muzeum Czernobyla, niezliczone cerkwie, zespół klasztorny - Pieczerską Ławrę, stadion Dynama Kijów. Niesamowite wrażenie robi kijowskie metro - chyba najgłębsze na świecie, oraz socrealistyczna zabudowa miasta. Samo miasto jest bardzo czyste i ładne, dużo się w nim remontuje (zwłaszcza cerkwie) i buduje. Ceny są zbliżone do naszych, widzi się sporo zagranicznych turystów. 

Rozbijamy się nad Dnieprem, w którym pomimo brudnej, ale za to bardzo ciepłej wody, kąpiemy się codziennie. Podobnie robią tubylcy - na piaszczystym brzegu rzeki jak na plaży w Łebie wyleguje się mnóstwo ludzi. Wieczorem strasznie dokuczają nam komary, których jest tutaj mnóstwo, na nic zdają się wszelkie kremy i spraye. Te cholerne owady nic sobie z nich nie robią, atakując non-stop. Trzy dni mijają szybko i bardzo przyjemnie, także w czwartek bez żadnych przeszkód o godzinie 12 czasu miejscowego wsiadamy do pociągu relacji Kijów - Karaganda. 

Kijów - Karaganda - Ałma Ata - Biszkek

W pociągu zajmujemy miejsca, rozpakowujemy się, sprawdzamy na mapie trasę naszej podróży i wywieszony w wagonie wykaz stacji, przez które będziemy przejeżdżać. Okazuje się, że jest ich 99, a pociąg dystans 4000 km pokona w 77 godzin. Szybko nawiązujemy znajomość ze współpasażerami i z dwoma kierownikami wagonów, Siergiejem i Kostią - obydwaj zresztą w naszym wieku. Znajomość już na samym początku okazała się bardzo pożyteczna - chłopaki zerwali plombe i otworzyli okno awaryjne, tak więc jako nieliczni w wagonie mieliśmy świeże powietrze i przewiew. Bardzo szybko uczę się grać w duraka i na przemian gram z Kostią i Siergiejem w karty albo w szachy z Leszkiem. Wieczorem obowiązkowa wódka (niecały dolar) i wspólna kolacja. Na każdej stacji, na której zatrzymuje się pociąg, mnóstwo przekupek sprzedaje jajka, wędzone ryby, pyszne placki i pierogi, pieczone ziemniaki, piwo, wódkę, napoje, owoce. Wszystko niesamowicie tanie. Okazuje się jednak, że nikt nie wymienił dolarów na ruble. Dolarów sprzedawcy się boją i nie chcą brać. Ale znowu z pomocą przychodzą Kostia i Siergiej, wymieniając nam pieniądze. 

Mijamy Charków i dojeżdżamy do granicy z Rosją. Na granicy skrupulatna kontrola. Przydają się legitymacje OTOP, zgodnie z którymi jesteśmy ornitologami. W Rosji nie istnieje pojęcie turystyka, każdy zachodni turysta (my dla nich też nimi jesteśmy) jest podejrzany przez sam fakt, że zamiast tak jak robią to wszyscy jechać do Grecji czy Hiszpanii pcha się do ich kraju. Dlatego warto mieć jakiś dokument czy legitymację, z której wynika, że cel wyjazdu jest raczej naukowo-badawczy. Czesi, których spotkaliśmy, jechali wspinać się w Tien Szan, a mieli dokument mówiący, że będą zbierać kamienie i skały dla swojego uniwersytetu. Też pomysł. 

Wreszcie wbijają nam pieczątki i jedziemy dalej. Niedługo potem spotyka nas pierwsza niemiła przygoda. W środku nocy przyczepił się do nas ruski milicjant kontrolujący pociąg (kontrole są bardzo częste), zabrał dwa nasze paszporty, poczym wysiadł z pociągu i powiedział, że nie odda, dopóki mu nie zapłacimy 100 USD. I tu bardzo pomocni okazali się nasi współpasażerowie, radząc nam, abyśmy zażądali od tego milicjanta dokumentów i postraszyli go naczelnikiem. Poskutkowało - milicjant przestraszył się i oddał nam paszporty. Jak się później okazało, nie była to nasza jedyna przygoda z milicją.

W drugim dniu podróży przejeżdżamy najdłuższą rzekę Europy - Wołgę, która robi na nas niesamowite wrażenie. Nikt z nas nie widział do tej pory tak olbrzymiej rzeki, jedziemy najpierw długim nasypem, pokonując duże rozlewisko, a następnie wjeżdżamy na około 1,5 km most, poczym znowu wjeżdżamy na nasyp. Szkoda tylko, że jest już późny wieczór i niewiele widać. 

Wjeżdżamy do Azji i robimy z tej okazji małą imprezę. Okazuje się, że naszym pociągiem jedzie czterech Czechów z Pragi, wymieniamy się wiadomościami i informacjami na temat Kirgizji. Spotykamy ich jeszcze później w Ałma Acie. 

Granicę między Rosją i Kazachstanem pokonujemy bez żadnej kontroli. Kolejny już raz przestawiamy zegarki - to już 6 godzin różnicy w stosunku do czasu w Polsce. W Astanie, stolicy Kazachstanu, stoimy planowo cztery godziny. Zwiedzamy przez ten czas brzydkie na pierwszy rzut oka miasto. Jeszcze tylko osiem godzin jazdy i jesteśmy w Karagandzie. Żegnamy się z Kostią i Siergiejem, którzy kończą tu pracę. Wymieniamy dolary na tengi i kupujemy tym razem bilety kupe (wyższy standard: wagony z przedziałami, muzyką i otwieranymi oknami!) za 1400 tengów (11 USD) jeden do Ałma Aty. W Kazachstanie, podobnie jak w Rosji, kupuje się imienne bilety na podstawie paszportu, który trzeba pokazać w kasie. Po szesnastu godzinach jesteśmy w Ałma Acie (jeszcze do niedawna stolicy Kazachstanu), nad którą wznoszą się potężne góry. Przypomina mi to trochę Zakopane. Zdaję sobie jednak sprawę, że od Polski dzieli nas około 6000 km, a otaczające nas góry mają ponad 4000 m wysokości.

Kazachstan Kazachstan fot. Krzysztof Byrski
Pierwsze, co robimy, to sprawdzamy połączenia. Można stąd jechać m.in. do Urumczi (Chiny), Władywostoku, Biszkeku, Nowosybirska, Taszkientu. Nas na razie interesuje Moskwa i bilet powrotny. I znowu każda kasa podaje nam inną cenę, a przy tym okazuje się, że załapujemy się na droższą taryfę dla inastrańców. W dodatku musimy cały czas oganiać się od osób proponujących nam wszelkie usługi - taxi, kwatery, bilety, itp. A wszystko to w potwornym upale. Po godzinie mamy dosyć i postanawiamy odłożyć kupno biletów powrotnych na później. Wyruszamy w miasto, które w niczym nie przypomina Azji. Po szerokich i wielopasmowych drogach jeżdżą głównie mercedesy, jeepy, BMW, VW passaty i ... łady. Trzeba przy tym bardzo uważać, żeby nie zostać potrąconym przez jakieś auto - pieszy jest tutaj największym intruzem i nie ma żadnych praw. W Ałma Acie w zasadzie nie ma jakiegoś wydzielonego centrum, wszystkie drogi krzyżują się prostopadle i są bardzo do siebie podobne. Jest jeden deptak z licznymi knajpkami, na którym gromadzi się miejscowa młodzież. Można napić się dobrego piwa (polecam Tien Szan i Baltika; 70-90 tengów) i zjeść całkiem niezłe i bardzo ostre pierogi tzw. manty (80-100 tengów) albo zwyczajne hot dogi. W całym mieście jest bardzo dużo zieleni, o którą miejscowe służby bardzo dbają. 

Prawie wszędzie dziko rosną konopie, czyli popularna marihuana. W sklepach można dostać wszystko, żywność i owoce są o wiele tańsze niż w Polsce. My kupowaliśmy najczęściej wspaniałe placki, które smakowały jak chleb (15 tengów), arbuzy (w mieście 15, na bazarze 5 tengów za kilogram), melony, które zresztą po rosyjsku nazywają się dynie (20-30 tengów za kilogram) i pyszne pierożki z ziemniakami, kapustą albo kiełbaskami (10-20 tengów jeden). Aby dostać się do centrum miasta, należy kierować się z dworca główną ulicą, która prowadzi cały czas pod górę. Można też podjechać kilka przystanków trolejbusem (linia 4, 5, 6) za 15 tengów (bilety kupuje się w trolejbusie). 

Po oswojeniu się z miastem, obejrzeniu m.in. cerkwi i nowego bardzo ładnego meczetu (koło Zielonego Bazaru), zrobiliśmy naradę. Stwierdziliśmy, że następnego dnia pojedziemy do Biszkeku. Wróciliśmy na dworzec Ałma Ata II, na który przyjechaliśmy rano i tam bez większych problemów i po krótkim targowaniu znaleźliśmy kwaterę za 1000 tengów (7,5 USD) od całej grupy. Warunki były co prawda spartańskie - mieliśmy jeden pokój i 2 łóżka, ale nikt nie narzekał, nastawialiśmy się na coś gorszego. Rozłożyliśmy dodatkowo karimaty i wszyscy elegancko się pomieścili.

Następnego dnia udaliśmy się na Stary Dworzec autobusowy (10 min piechotą od dworca kolejowego), aby wziąć autobus do Biszkeku. Okazało się jednak, że do Kirgizji jeżdżą autobusy z Nowego Dworca. Stary obsługuje tylko lokalne połączenia. Ponieważ Nowy Dworzec okazał się być daleko, wsiedliśmy do rozklekotanego gaza, który pełnił rolę autobusu miejskiego, i w niesamowitym ścisku dojechaliśmy do Nowego Dworca. Tutaj po długim targowaniu się za 4000 tengów (30 USD) wynajęliśmy busik, który miał zawieść nas do Kirgizji. Po drodze zauważyliśmy sporo kontroli policyjnych. Okazało się, że w tej części świata policja zatrzymuje samochody bez powodu i po wręczeniu niewielkiej łapówki (0,5-1 USD) puszcza dalej. Jest to tak częste zjawisko, że po pewnym czasie przyzwyczailiśmy się, traktując je jako rzecz zupełnie normalną. Granicę z Kirgizją minęliśmy bez problemów, a na pytanie celników "kto jedzie?", nasz kierowca odpowiedział bez namysłu: sportsmeny. I tak znaleźliśmy się w Biszkeku, pokonując odległość około 400 km w 6 godzin.

Biszkek - Jezioro Issyk Kul - góry Tien Szan

Gdy tylko wysiedliśmy z busa, otoczył nas momentalnie tłum naciągaczy oferujących przejazd w dowolnie przez nas wybrane miejsce. Byli tak nachalni, że chcieli brać nasze plecaki i od razu pakować je do swoich aut. Odganialiśmy się jak przed stadem wściekłych os. W pewnym momencie podszedł do nas jakiś tajniak, pokazał legitymację i zażądał paszportów, poczym nie oddając ich kazał nam iść na komisariat milicji. Na komisariacie nie było ani jednego mundurowego milicjanta. Kazali nam wejść do małego pokoiku, jedynie dziewczyny zostały na zewnątrz. Pobieżnie sprawdzili nasze plecaki, wypytali nas o narkotyki, fałszywe pieniądze, broń, interesowały ich nawet lekarstwa. Potem kazali nam wyjąć wszystkie pieniądze, sprawdzili nasze portfele i przeliczyli dolary. Byliśmy pewni, że skubną nam całą kasę. O dziwo, oddali wszystkie pieniądze, a nawet życzyli nam przyjemnego pobytu w Kirgizji! To się nazywa powitanie. 

Wypuścili nas w końcu z komisariatu. Byliśmy w takim szoku, że początkowo nie wiedzieliśmy, co robić dalej. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy, że warto by mieć jakiś papier z tego komisariatu, że przeszliśmy już taką kontrolę, aby uniknąć podobnej w przyszłości. Wysłaliśmy Radka i Leszka. Nie było ich z pół godziny. Wrócili z niezbyt dobrymi wiadomościami. Okazało się, że w Kirgizji możemy być najwyżej 3 dni, potem potrzebna jest wiza. Odrębna wiza w cenie 1 USD obowiązuje nas również w samym Biszkeku. Żadnych dokumentów nie dostaliśmy z bardzo prostego powodu - na komisariacie nie mieli maszyny do pisania. Stwierdziliśmy wobec tego, że do centrum miasta nie ma się co pchać, wymieniliśmy więc szybko pieniądze i postanowiliśmy zorientować się, czy jest jakiś transport na Issyk Kul.

Pierwsza cena, jaka padła ze strony kierowcy, to 250 USD! Niewiele się zastanawiając, zaczepiliśmy innego, z którym długo targowaliśmy się, ale uzyskaliśmy cenę 40 USD za całą grupę. W tym samym czasie jakimś cudem znalazło się koło nas dwóch Francuzów, którzy zabrali się z nami. Chłopaki ni w ząb nic nie rozumieli po rosyjsku, za to bardzo dobrze mówili po angielsku. Okazało się, że jadą z Uzbekistanu i zaliczają po drodze wszystkie południowe republiki należące do WNP. Swoje braki językowe bardzo często musieli okupować łapówkami - milicjanci kroili ich bez litości (w Taszkiencie w ciągu jednego dnia mieli 15 kontroli). Siedmiogodzinna podróż minęła nam bardzo przyjemnie, podziwialiśmy fantastyczne widoki, zatrzymaliśmy się też parę razy, żeby obejrzeć muzułmański cmentarz czy też zrobić zakupy na bazarze.

Kirgistan Kirgistan fot. Krzysztof Byrski
W pewnym momencie naszym oczom ukazał się niesamowity widok: olbrzymia tafla jeziora otoczona z dwóch stron potężnymi górami. Zaniemówiliśmy z wrażenia - widok był iście imponujący. Stwierdziliśmy, że pojedziemy nad południowo-wschodnią część jeziora - mniej zamieszkałą i dzikszą od północnej. Zrobiliśmy jeszcze 150 km i kazaliśmy zatrzymać się kierowcy w miejscu, które wydawało nam się idealne - przyjemna zatoka, do której wpadała górska rzeka. Umówiliśmy się z kierowcą, że przyjedzie po nas za 6 dni. Baliśmy się zostać dłużej, gdyż nie mieliśmy ani wizy, ani biletów powrotnych do Moskwy.

Pierwsze, co zrobiliśmy, to wykąpaliśmy się w jeziorze. Woda była krystalicznie czysta, lekko słona i dość chłodna. Do tego cudowna, piaszczysta plaża i brak jakichkolwiek ludzi. Byliśmy sami. Jezioro rozciągało się aż po horyzont, z trudem dostrzegliśmy ośnieżone szczyty gór po drugiej stronie. Zrobiliśmy wraz z Francuzami wspólną kolację, rozłożyli karimaty i śpiwory na piasku, i poszliśmy spać, jednak tego wieczoru długo nie mogliśmy zasnąć. Zbyt dużo przeszliśmy. Rano kąpiel, śniadanie i przepakowywanie się. Część rzeczy wsadziliśmy w worki i schowali w krzakach albo zasypali kamieniami, wszystko po to aby odciążyć nasze plecaki. Pożegnaliśmy się z Francuzami, wymieniliśmy adresy i wyruszyliśmy w góry. Wybraliśmy śliczną dolinę, środkiem której płynęła rzeka i biegła bita droga.

Cały dzień szliśmy mozolnie pod górę, spotykając po drodze nielicznych tubylców, u których wzbudzaliśmy spore zainteresowanie. Jak się później dowiedzieliśmy, byliśmy pierwszymi turystami w tej okolicy. Im wyżej, tym krajobraz stawał się piękniejszy - cudowne góry z ośnieżonymi szczytami, mnóstwo zieleni i wielkie stada pasących się krów, koni i owiec. Gdzieniegdzie widać było jakąś jurtę. Tak żeśmy szli cały dzień, a wieczorem rozbiliśmy się na wysokości około 2500 m n.p.m. Za cel naszej wspinaczki obraliśmy sobie najokazalszy szczyt w okolicy - Aszytyr (mój altimetr pokazał na nim 4300 m n.p.m).

Wieczorem przyszli do nas Kirgizi, poczęstowali nas kumyzem, czyli kobylim mlekiem, i dali nam pojeździć na swoich koniach. Jeździłem konno pierwszy raz, ale szło mi całkiem nieźle. Konie okazały się mniejsze od naszych i bardzo łagodne, były przy tym bardzo wytrzymałe - bez problemu pokonywały każde wzniesienia. Jak dowiedzieliśmy się, takiego konia można kupić już za 700 zł. Z kolei im bardzo podobały się nasze namioty i, oczywiście, dziewczyny. 

Drugiego dnia zakładamy obóz na wysokości około 3500 m n.p.m. na zielonej wysepce otoczonej skalnym rumowiskiem. Dookoła nas co chwilę rozlegają się odgłosy świstaków, których jest tutaj mnóstwo. Aszytyr jest w zasięgu ręki - jutro skoro świt będziemy go atakować.

Kirgistan Kirgistan fot. Krzysztof Byrski
Rano dzielimy się na trzy grupy, ja idę z Gosią i Magdą żlebem na przełęcz i dalej granią na szczyt. Reszta wybiera inną drogę - bezpośrednio na szczyt. Początek jest dość prosty - idziemy przez olbrzymie rumowisko skalne, aż dochodzimy do żlebu prowadzącego na przełęcz. Stromym i bardzo kruchym żlebem powoli i mozolnie pniemy się w górę. Trzeba przy tym mocno uważać, aby nie zrzucić kamieni na idące za mną dziewczyny. Po niecałych dwóch godzinach jesteśmy na przełęczy, na wysokości około 3 900 m n.p.m. Wita nas stado sępów, które kołują nad nami, wydając przeraźliwe dźwięki. Odpoczywamy chwilę i idziemy dalej. Przypomina mi się końcowy fragment drogi po głazach na Mięguszowiecki Szczyt. Napotykamy pierwsze trudności - zmrożony śnieg, a wyżej strome, kilkunastometrowe ścianki. Wygląda to na jakąś trójkę, a ponieważ nie mamy ani uprzęży, ani lin, zostaję sam - dziewczyny rezygnują z dalszego podchodzenia, a Gosia, która poczuła się gorzej, wraca na przełęcz.

Nie daję za wygraną i teraz już wspinając się sam wchodzę na pierwszy wierzchołek (około 4300 m n.p.m). Drugi, niewiele wyższy, jest o jakiś kwadrans drogi przede mną. Postanawiam, że zejdę po Magdę (nie było jednak tak trudno, jak się nam początkowo wydawało). Wchodzimy razem na pierwszy wierzchołek i w tym momencie psuje się pogoda. Jesteśmy w chmurach, widoczność spada do kilku metrów. Czekamy kwadrans, a ponieważ nic się nie zmienia, decydujemy się na powrót. Przydają się kopczyki, które robiłem podchodząc - bez większych problemów znajdujemy drogę na przełęcz. Czytamy wiadomość od Gosi, która zdecydowała się zejść do obozu. 1,5 godziny stromego zejścia i my również jesteśmy w bazie. Tam dowiadujemy się, że nikt z nas nie był na szczycie. Szkoda. Pogoda robi się coraz gorsza, pakujemy się więc szybko i schodzimy w dół. Postanawiamy, że rozbijemy się koło jurty, którą mijaliśmy kilka dni temu. Tak też robimy. Ledwo postawiliśmy namioty, zaczęło lać.

Kazachstan Kazachstan fot. Krzysztof Byrski
Korzystając z zaproszenia Kirgizów, przenosimy się do jurty i zostajemy tam na kolację. Częstują nas kumyzem, pysznym czajem, i chlebem ze śmietaną. My rewanżujemy się lekarstwami, o które nas prosili. Decydujemy się na kupno barana, który kosztuje nas 80 zł. Po trzech godzinach dostajemy najpierw wątróbkę z barana, potem rosół i na koniec samego barana, który jednak specjalnie nam nie smakuje. Chcemy poczęstować nim naszych gospodarzy, ale ojciec domu odmawia, twierdząc, że baran jest nasz, ponieważ za niego zapłaciliśmy. Uparł się i koniec, także sami jedliśmy, gdy tymczasem cała rodzina patrzyła na nas. Potem długo jeszcze rozmawialiśmy popijając czaj. Rano zrobiliśmy wspólne zdjęcie, wymienili adresy i pożegnaliśmy się. Długo będziemy pamiętać rodzinę z jurty, a oni z pewnością tak szybko nie zapomną turystów z Polszy.

Po całodziennym zejściu jesteśmy z powrotem nad Issyk Kulem. Znajdujemy nasze schowane parę dni wcześniej rzeczy i rozbijamy się na plaży. Byczymy się cały następny dzień. W końcu nadchodzi dzień powrotu. Nasz kierowca przyjeżdża punktualnie; wracamy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy z Biszkeku. Pamiętając o przygodzie z milicją, nie bez obaw wysiadamy na dworcu. Tym razem podchodzi do nas umundurowany przedstawiciel władzy i historia się powtarza. Ten sam posterunek, te same pytania i podobna kontrola. W końcu pakują nas do autobusu relacji Biszkek - Ałma Ata i za 3000 tengów (23 USD) wracamy do Kazachstanu.

Biszkek - Ałma Ata - Kanion rzeki Czaryń - Ałma Ata - Moskwa - Brześć - Warszawa - Katowice

Ikarus, którym jedziemy, co chwilę staje, a kierowca kupuje przeróżne rzeczy, począwszy od malin, a skończywszy na cemencie. Cóż, Kirgizja jest tańsza od Kazachstanu, więc każda okazja zarobienia dodatkowych pieniędzy jest dobra. Wreszcie granica, którą bez przeszkód pokonujemy, i w nocy jesteśmy w Ałma Acie. Idziemy do rodziny, u której za pierwszym razem wynajmowaliśmy pokój, modląc się, aby nie mieli innych ludzi. Mamy szczęście, pokój jest pusty, tak więc zostajemy na noc. Na drugi dzień od samego rana załatwiamy bilety do Moskwy. Pomaga nam w tym Żenara - studentka z Ałma Aty, którą poznaliśmy dzień wcześniej w autobusie. Dzięki jej pomocy i dwóm wizytom u naczelnika stacji udaje nam się w końcu kupić bilety. Nie są co prawda takie, jakie byśmy chcieli (z Ałma Aty z przesiadką w Karagandzie do Moskwy za 38 USD jeden) - jedziemy bezpośrednio z Ałma Aty do Moskwy za 65 USD bilet. Dobre i to. Nie płacimy w końcu taryfy dla inastrańców.

Rosja Rosja fot. Krzysztof Byrski
Z ciekawości dowiadujemy się w ambasadzie chińskiej o warunki uzyskania wizy do tego kraju. Cena 30 USD i dość długi czas oczekiwania - tydzień. Żeby skrócić czekanie do 2 dni trzeba dopłacić kolejne 20 USD. Do tego wszystkiego potrzebne jest zaproszenie. Oczywiście, dajemy sobie spokój. Na drugi dzień wynajmujemy busa za 2500 tengów (19 USD) i jedziemy do Kanionu rzeki Czaryń (ok. 250 km na południowy-wschód od Ałma Aty w kierunku miasta Kegen), który znajduje się jakieś 150 km od granicy chińskiej i - jak twierdzą tubylcy - pod względem wielkości ustępuje tylko temu z USA. Kanion jest rezerwatem, do którego trzeba kupić bilety po 150 tengów od osoby + 400 za auto. Jest olbrzymi i robi niesamowite wrażenie. Zostajemy tam 3 dni. Robię masę zdjęć, bardzo podobają mi się wysokie posągi skalne o przedziwnych kształtach. Cały czas trzeba bardzo uważać na żmije, których jest tutaj mnóstwo, a także na pająki wielkości myszy. W dniu naszego wyjazdu rozpadało się, dlatego też nawet dość chętnie opuszczamy to miejsce i wracamy do Aty.

Pociąg do Moskwy mamy za 3 dni, więc znowu meldujemy się na naszej znajomej kwaterze. Przez ten czas zwiedzamy dokładnie miasto: Muzeum Narodowe, Muzeum Instrumentów Ludowych, zaliczamy Międzynarodowy Festiwal Asia Dauysy. Oprócz lokalnych wykonawców jest wielu z Tadżykistanu, Uzbekistanu, Indonezji, Kirgizji, a nawet z Bułgarii. W sumie nawet da się bawić. Tutaj poznajemy młodego milicjanta, od którego dowiadujemy się, że na pobyt w Kazachstanie dłuższy niż 3 dni powinniśmy mieć wizę. Nie przejmujemy się tym jednak, w końcu lada dzień wyjeżdżamy. W Ałma Acie czujemy się już tak pewnie, że wieczory spędzamy na deptaku w knajpkach, pijąc spore ilości piwa i wracając na kwaterę późno w nocy.

I w końcu wracamy do domu. Na godzinę przed odjazdem naszego pociągu spotykamy Siergieja, który jechał z nami z Kijowa do Karagandy. Oczywiście takie spotkanie trzeba oblać - w ciągu godziny idzie litr wódki, przy czym Siergiej wypija prawie połowę z tego sam. Jest przy tym zupełnie trzeźwy, podczas gdy nam nieźle już szumi w głowach. Żegnamy się z Siergiejem i wsiadamy do pociągu. I tu znowu mamy przygodę z milicją - przyczepiają się do wizy, a raczej do jej braku. Tak jak się można było tego spodziewać, zabierają nam paszporty. Robi się coraz mniej ciekawie, od odjazdu dzielą nas już minuty, a my jesteśmy bez paszportów. W końcu zgadzają się na 30 USD łapówki i oddają nam dokumenty. Powoli mamy dość Azji, a do wszelkich służb mundurowych pozostanie mi chyba uraz do końca życia.

Tym razem jedziemy 68 godzin, mijając m.in. Czymkent, Turkestan, Morze Aralskie i Bajkonur. Co stacja, to przybywa ludzi i bagaży. Czego oni nie wożą: ziemniaki, cebulę, a w Turkestanie paru tubylców zarzuciło pociąg melonami tak, że nie można było przejść przez wagon. Kierownik pociągu dostał łapówkę i około tony melonów schowano gdzie tylko się dało - pod podłogę, w sufit, przejścia między wagonami. Mieliśmy naprawdę niezłe przedstawienie i zabawę.

Po trzech dniach jazdy w strasznym upale znaleźliśmy się w Moskwie. Postanowiliśmy zostać w stolicy Rosji 3 dni. Pierwsze, co zrobiliśmy, to udaliśmy się do odbudowywanego i remontowanego obecnie Polskiego Kościoła Katolickiego (ul. Priesnienskij Wał - stacja metra Biełorusskaja albo 1905 god), gdzie bardzo miły ksiądz pozwolił nam zamieszkać w stołówce dla robotników. Darmowe spanie w centrum Moskwy to naprawdę duża rzecz.

Kirgistan Kirgistan fot. Krzysztof Byrski
Następnego dnia bez żadnych problemów załatwiliśmy bilety do Brześcia - 198 rubli (8 USD) jeden - i rozpoczęli zwiedzanie miasta. Obowiązkowo zaliczyliśmy Kreml, mauzoleum Lenina, Galerię Tretiakowską, Muzeum Historyczne, cerkwie, Uniwersytet im. Łomonosowa, a ja dodatkowo Muzeum II wojny światowej i stadion na Łużnikach. Ogólnie Moskwa nie wywarła na mnie takiego wrażenia, obiecywałem sobie dużo więcej. Po 3 dniach intensywnego zwiedzania mieliśmy odciski na stopach, tak że z ulgą wsiedliśmy do pociągu relacji Moskwa - Brześć, którym w 16 godzin dojechaliśmy do granicy z Polską. W Brześciu, bardzo ładnie zresztą odnowionym, poszliśmy na drogowe przejście graniczne i tu, podzieliwszy się na dwójki, pojechaliśmy stopem do Warszawy, a stamtąd w 3 godziny dojechaliśmy pociągiem do Katowic, kończąc ostatni etap naszej wyprawy.

Na koniec kilka rad i sprawdzonych patentów:


Jedyną walutą, jaką wzięliśmy z Polski, były dolary, ważne jest, aby banknoty były wydane po 1991 roku, ze starszymi mogą być trudności z wymianą w kantorze. Warto też mieć kilka jednodolarówek na niektóre drobne wydatki.

Rosja i Kazachstan to kraje, które obecnie wymagają od Polaków wiz turystycznych. Natomiast w Kirgistanie przy pobycie do 30 dni obywatele RP nie podlegają obowiązku wizowemu.

W dawnych państwach poradzieckich z kupnem biletów na pociąg bywa różnie. Najlepiej pytać się o cenę w kilku kasach i kupić tam, gdzie podadzą najniższą. Bilety należy załatwiać też odpowiednio wcześniej, gdyż bardzo często bywa tak, że na interesujący nas pociąg będą już wykupione. Przy wejściach do muzeów należy mówić po rosyjsku (o ile się zna), w ten sposób dostanie się o wiele tańsze wejściówki (np. na Kreml wejście dla tubylców kosztowało 25 rubli, a dla cudzoziemców 200!).

Warto mieć jakieś drobiazgi na prezenty, np. my mieliśmy firmowe długopisy, jednorazowe zapalniczki, lizaki, itp. Bardzo łatwo tanim kosztem można zdobyć czyjeś zaufanie i nawiązać kontakt.

W pociągu lepiej mieć trochę pieniędzy w walucie kraju, przez który się przejeżdża - można wtedy bez problemu kupić prowiant i napoje.

Z lekarstw szczególnie przydatnych polecam spore ilości węgla (prawie wszyscy z naszej grupy korzystaliśmy z niego) i leki przeciwgrypowe (w pociągu na skutek dużych różnic temperatur między nocą a dniem łatwo można się przeziębić).

Warto, a wręcz należy targować się z kierowcami. Cenę za przejazd można zbić nawet o 1/3. Niezłym argumentem jest umówienie się na przejazd powrotny i zapewnienie kierowcy, że dzięki temu zarobi podwójnie za przywiezienie i odwiezienie grupy.

Na zakończenie kilka przydatnych kirgiskich słów i zwrotów (pisanych ze słuchu):


dziękuję - rahmat
proszę - suranam
dobry - dziahszy
woda - su
na zdrowie - densolug bonsun

słowa kluczowe: termin: 10 lipca - 10 sierpnia 1999
trasa: Katowice - Kijów - Karaganda - Ałma Ata - Biszkek - Jezioro Issyk Kul - góry Tien Szan - Biszkek - Ałma Ata - Kanion rzeki Czaryń - Ałma Ata - Moskwa - Brześć - Warszawa

Latasz samolotami? Chcesz dowiedzieć się ile godzin spędziłeś łącznie w powietrzu? Jaki pokonałeś dystans i ile razy okrążyłeś równik? Do jakich krajów latałeś i jakimi samolotami...? Zobacz nową funkcjonalność transAzja.pl: Mapa Podróży
Narzędzie pozwala na zapisanie w jednym miejscu zrealizowanych podróży lotniczych, naniesienie ich tras na mapie oraz budowanie statystyk. Wypróbuj już teraz!






  • Opublikuj na:
Informuj mnie o nowych, ciekawych artykułach zapisz mnie!
Przeczytałeś tekst? Oceń go dla innych!
 0 / 5 (0)użyteczność tego tekstu, czyli czy był pomocny
 0 / 5 (0)styl napisania, czyli czy fajnie się czytało
Łączna liczba odsłon: 19224 od 26.08.2005

Komentarze

Liczba komentarzy: 2
Dfwqed

buy cialis 20mg tadalafil medication new ed drugs

Lfugfc

prescription allergy medicine list allergy medication primary name allergy over the counter drugs

Dodaj swój komentarz - bo każdy ma przecież coś do powiedzenia...

Nie jesteś zalogowany. Aby uprościć dodawanie komentarzy oraz aby zdobywać punkty - zaloguj się

Imię i nazwisko *
E-mail *
Treść komentarza *



Newsletter Informujcie mnie o nowych, ciekawych
materiałach publikowanych w portalu



transAzja.pl to serwis internetowy promujący indywidualne podróże po Azji. Przez wirtualny przewodnik po miastach opisuje transport, zwiedzanie, noclegi, jedzenie w wielu lokalizacjach w Azji. Dzięki temu zwiedzanie Chin, Indii, Nepalu, Tajlandii stało się prostsze. Poza tym, transAzja.pl prezentuje dane klimatyczne sponad 3000 miast, opisuje zalecane szczepienia ochronne i tropikalne zagrożenia chorobowe, prezentuje też informacje konsularne oraz kursy walut krajów Azji. Pośród usług dostępnych w serwisie są pośrednictwo wizowe oraz tanie bilety lotnicze. Dodatkowo dzięki rozbudowanemu kalendarium znaleźć można wszystkie święta religijnie i święta państwowe w krajach Azji. Serwis oferuje także możliwość pisania travelBloga oraz publikację zdjęć z podróży.

© 2004 - 2024 transAzja.pl, wszelkie prawa zastrzeżone